Название: Młyn na wzgórzu
Автор: Karl Gjellerup
Издательство: Public Domain
Жанр: Повести
isbn:
isbn:
– Otóż i ja nieraz myślałem, że Janek stanie ci na przeszkodzie, bo cię nie cierpi.
Liza zmierzyła go nieżyczliwym spojrzeniem; przypomnienie tego przeciwnika nie było jej miłe.
– Ale cóż młynarz?
– Ej… spaceruje z nią i z jej bratem po lesie, potem siedzi w świetlicy, a ona wygrywa mu na fortepianie, bo i to umie… ej, to wielka dama, panna Christensen.
– Ale on… czy zakochany w niej?
Liza zaśmiała się szyderczo.
– Zakochany?… Nie, co to, to nie… Ale mimo to chętnie się z nią ożeni… przynajmniej chciałby się ożenić, bo w takim razie… jak sądzę… pozbyłby się mnie.
Jörgen wpatrzył się w nią osłupiałym wzrokiem.
– Pozbyłby się ciebie? Ale ja sądziłem… czy on już przestał… czyż on już nie chce…
– No tak, chciałby miłostek i jeszcze coś… ale żenić się, żenić się… Ze względu na chłopca, który mnie nie lubi, przypuszcza zapewne, że nie byłabym dobrą matką dla niego… A i poza tym… przecież w leśniczówce znajdzie coś lepszego…! Taka panna, która gra na fortepianie… a tutaj biedna dziewczyna, nadająca się tylko do szorowania kuchni i zmywania talerzy!…
Zamilkła i wpatrzyła się przed siebie, wgryzając przednie zęby w dolną wargę i litując się sama nad sobą. Nieraz ogarniało ją to uczucie i świadczyło, że nie była pozbawiona wyobraźni.
Oboje milczeli.
Słychać było tylko stukanie drewnianej łyżki po talerzu i głuchy hałas obracającej się osi. Jörgen powstał i nasypał zboża w koryto.
– Hm… więc tak!… Cóż stąd wyniknie, Lizo?
Zuchwale odrzuciła głowę w tył i zaśmiała się, błyskając bielą zębów.
– Oho, jeszcze ja go trzymam za kołnierz!
Potem znowu spuściła oczy i zaczęła kciukiem rysować coś na mącznym pyle.
– Najgorsza przeszkoda to chłopak… Jak gdyby się diabeł zawziął, ten brzdąc nie opuszcza ojca ani na chwilę, tak że ani rusz się dobrać do niego. I wiecznie gapi się na człowieka swymi wielkimi, niechętnymi ślepiami… Kupiłam mu przecież ślazowych cukierków, wycerowałam mu pończochy, kupiwszy za własny grosz wełny… Kiedy piekę pączki, przywołuję go zawsze i daję mu jeden lub dwa jeszcze gorące, wprost z rondla… Cóż robić, na Boga, żeby mnie polubił?
Jörgen rzucił szuflę na wielką kupę zboża, wpakował ręce do kieszeni i przybrał ważną i nauczającą postawę, zamierzając wytoczyć głębokie, świadczące o niezwykłej znajomości ludzkiej natury argumenty.
– Nie, Lizo, to się psu na budę nie zda. Oto, co ci powiem: gdyby był starszy o dziesięć lat, mogłabyś go, mówmy otwarcie, owinąć naokoło palca, tak jak nas wszystkich… Ale w takim wypadku nie tędy droga.
Liza potrząsnęła głową, uśmiechając się lekko i przytwierdzając słuszność uwagi Jörgena. A do złości wywołanej tym, że chłopiec nie poddawał się jej wpływom, przymieszała się pełna zadowolenia duma, że tak bezwzględnie przyznają jej panowanie nad wszystkim, co osiągnęło męską dojrzałość.
– Głupie gadanie! Pomógłbyś mi raczej i spróbowałbyś coś wymyślić… Bo coś trzeba wymyślić… – dodała gwałtownie, przepojona świadomością, że każdego człowieka można kupić za jego cenę, jeżeli się tylko zna tę cenę.
Jörgen podrapał się za uchem.
– Nie wiem… ale może byłoby najlepiej… nie, to na pewno głupie.
– Tak, prawdopodobnie – zaśmiała się Liza, opierając się na dłoniach, unosząc się na worku i machając nogami w niebieskich pończochach. – Będzie to na pewno głupie, ale mimo to gadaj.
Jörgen zerknął na piękne nogi gnące się miękko i pieszczotliwie. Bardzo chętnie dałby jej dobrą radę.
– To tylko… przyszło mi na myśl… że Janek bardzo lubi Kara…
– Ach tak! I sądzisz, że powinna bym okazywać życzliwość temu kundlowi?
– Tak sądziłem… ale to oczywiście bardzo głupie…
– Nie, na Boga, wcale niegłupie… to dobra droga!
Parokrotnie skinęła głową z namysłem.
Jörgen, zaskoczony tym uznaniem, przysiadł na worku i pogwizdując, zabrał się do czyszczenia i nabicia fajeczki.
– Nie gwiżdż! Siedź spokojnie! – zawołała niechętnie Liza. Zacisnęła wargi i zmarszczyła czoło. Wyglądała bardzo zabawnie, pogrążona tak w głębokim namyśle. – A oprócz tego, Jörgenie – oświadczyła wreszcie swobodnym głosem jak ktoś, kto rozwiązał pomyślnie trudny problem – a prócz tego namówię mego brata, Peera, aby zastrzelił Jenny.
Jörgen wpatrzył się w nią wielkimi, głupawymi oczami, a potem wybuchnął głośnym śmiechem, sądził bowiem, że jest to bez wątpienia tylko dobry żart.
– Czemu się śmiejesz głupio?
– No, bo co to właściwie znaczy? – pytał zakłopotany. – Cóż ci pomoże, jeżeli to zwierzę przestanie żyć?
Liza spojrzała przelotnie na niego, spojrzała ku drzwiom i wydęła pogardliwie usta. Nie zaszczyciła go inną odpowiedzią, tym więcej, że trudno było odpowiedzieć cokolwiek. Jakże wytłumaczyć temu tumanowi, że w jej dzikiej, pierwotnej wyobraźni kobiecej, niepowstrzymywanej żadną zaporą rozumu, niekrępowanej żadnym łańcuchem logicznego myślenia, wytworzyło się z jakąś elementarną siłą wyobrażenie o istnieniu tajemniczej łączności między oswojoną łanią i jej właścicielką. Stąd zrodziła się myśl, że zabicie zwierzęcia ugodzi w jego panią i przełamie władną moc, jaką posiada nad młynarzem. Albowiem nie było to całkiem tak, jak powiedziała Jörgenowi, mianowicie że wedle jej przekonania młynarz chce tylko dlatego poślubić Hannę, aby się pozbyć jej samej. Chociaż nie wierzyła, że młynarz jest w tamtej naprawdę zakochany, to jednak obawiała się poważnie swej rywalki i sądziła, że młynarz podlega jej wpływom; wietrzyła w tym czary wręcz przeciwne jej własnym, coś niby białą magię, jak to określano niegdyś, podczas gdy ona sama była niejako przedstawicielką czarnej magii, mając krwawookiego kocura jako swego spiritus familiaris11. Teraz dobry duch, obrońca Hanny, pokorne, trwożliwe zwierzątko, którego sierść pachniała trawami łąk i w którego spojrzeniu odzwierciedlały się cieniste stawy – teraz ten pomocnik czarów został skazany na zagładę, a wówczas… okaże się… i może jednak!…
Przez chwilę siedzieli w milczeniu. Liza pogrążyła się w myślach, których nie potrafiłaby wyrazić słowami. Jörgen dręczył swój biedny mózg, aby odgadnąć, jaką korzyść osiągnie Liza dzięki zastrzeleniu Jenny. Zapomniał całkiem o zapaleniu fajki i СКАЧАТЬ
11