MALARZ DUSZ. Отсутствует
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу MALARZ DUSZ - Отсутствует страница 35

Название: MALARZ DUSZ

Автор: Отсутствует

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Юмористическая проза

Серия:

isbn: 978-83-8215-103-9

isbn:

СКАЧАТЬ którą ponoć bardzo poruszyły jego prace i ubolewała nad losem trinxeraires – „dzieci Bożych jak my”, dodała, niemal szlochając. Nagle zjawiał się ktoś ważny i don Manuel odciągał go na bok, ale po chwili Dalmau znów był otoczony ludźmi.

      Obecni na wystawie dziennikarze również rozpływali się nad jego rysunkami. „Malarz dusz”, orzekł jeden z nich. Właśnie taki tytuł nosił artykuł opublikowany następnego dnia w jego gazecie. Dalmau przypomniał sobie słowa don Manuela; zastanawiał się, czy mistrz nie wpłynął na pismaka, któremu towarzyszył podczas całego wywiadu. „Idealizm, z jakim ten młody malarz portretuje nędzę, dodaje godności dzieciom z jego obrazów”, oznajmił jeden z krytyków, przemawiając do oczarowanej publiczności.

      Llucowie byli zachwyceni. Toczyli nieustanne potyczki z bohemą, a Dalmau właśnie wygrywał dla nich ważną bitwę. Niespełna dwa lata wcześniej ta sama prasa skrytykowała obrazy wystawione w barcelońskiej kawiarni Els Quatre Gats, nieformalnej świątyni cyganerii. Ich autorem był młody malarz, Pablo Ruiz Picasso. „Rozchwianie, brak doświadczenia, staranności i pewności…”, napisano wówczas o jego dziełach. Katalońska bohema postawiła na Picassa, uważając go za obiecującego malarza, ale wystawa, którą zorganizował rok później z Ramonem Casasem w barcelońskiej galerii Parés, nie zasłużyła nawet na wzmiankę w specjalistycznej prasie.

      – A ciebie nazywają malarzem dusz – pogratulował podopiecznemu don Manuel. Rozpierała go duma.

      Goście stłoczeni wokół Dalmaua nagrodzili go oklaskami. Chłopak nie wiedział, co zrobić z rękami ani gdzie podziać oczy. Przebiegał chwilę wzrokiem po twarzach mężczyzn i kobiet, kiwając głową i szepcząc „Dziękuję”, po czym wbił go w podłogę. Zastanawiał się, czy sam też powinien klaskać. Kiedy uderzał dłonią o dłoń, parę osób odsunęło się na bok, żeby przepuścić kobietę ubraną w prostą kwiecistą sukienkę, wciętą w talii tunikę bez podszewki, smętnie zwisającą z jej ramion.

      Dalmau nie musiał patrzeć na twarze napuszonych burżujów, by wiedzieć, jak zareagowali na pojawienie się Josefy. Niektórzy już odchodzili, kiedy oznajmił podniesionym głosem:

      – Moja matka. – Wziął ją pod ramię i poprowadził do don Manuela. – A to mój mistrz.

      Don Manuel szarmancko przywitał się z Josefą. Kobiety, które na początku odeszły, wróciły powodowane niezdrową ciekawością. Chciały z bliska przyjrzeć się osobie, która na pewno stanie się przedmiotem plotek i żartów w towarzystwie: matce artysty.

      Josefa zignorowała pochwały, którymi don Manuel zasypywał jej syna, i obcesowo obrzuciła wzrokiem kilka kobiet.

      – Pokaż mi je – poprosiła Dalmaua, wskazując obrazy.

      Oprowadził matkę po sali. Towarzyszył im don Manuel i spojrzenia pozostałych gości. Josefa cierpliwie słuchała wyjaśnień mistrza i syna, dumna, świadoma, że jest obserwowana.

      Dalmau żałował, że nie ma z nimi Emmy. Ścisnąłby ją za rękę, opowiedział o portretach: kto na nich jest, jak trudno było mu je narysować, co ukradł mu jeden z dzieciaków, co wykrzyczał mu drugi… Śmiałaby się, razem cieszyliby się z jego sukcesu. Pomyślał, że może uda mu się z nią spotkać po wystawie.

      – Powinieneś uważać, żeby żaden z tych burżujów nie zamącił w twojej duszy – szepnęła mu do ucha matka, wyrywając go z zamyślenia.

      5

      EMMA SZŁA PRZEZ SALĘ z tacą brudnych naczyń, które właśnie zebrała. Stąpała ostrożnie, bacząc, by stosy talerzy i szklanek za bardzo się nie trzęsły. Kiedy mijała stół, przy którym siedziało czterech robotników, jeden z mężczyzn mocno klepnął ją w tyłek. Potknęła się i wypuściła tacę z rąk. Szklanki, talerze i miski z hukiem spadły na podłogę, niektóre się potłukły. Nie przejęła się tą katastrofą; przyłożyła dłonie do pośladków i zaczerwieniona, odwróciła się w stronę gości.

      – Który to zrobił?! – krzyknęła. – Jak śmiałeś?!

      Mężczyźni zanosili się śmiechem. Do stołu podbiegł Bertrán.

      – León – zwrócił się do jednego z robotników, stałego bywalca Ca Bertrán, który pracował w fabryce mebli, zuchwałego i swarliwego. – Nie chcę awantur w mojej jadłodajni! To porządny lokal.

      – Porządny? – zapytał robotnik, rozwijając zrolowany arkusz papieru.

      Emma zobaczyła, że jej szef blednie. Mężczyzna wstał i rozpłaszczył na piersi arkusz, który sięgał mu prawie do kolan. Odwrócił się, żeby wszyscy mogli zobaczyć rysunek. Rozległy się gwizdy, oklaski, zaczepki i wulgarne komentarze prymitywnych robotników, którzy stołowali się tu za kilka centymów.

      Rozpoznała swoją podobiznę: pozowała nago, wyuzdana, w prowokującej pozie. Zadrżały jej nogi i zakręciło się w głowie, świat zawirował wokół niej, przestała słyszeć zgiełk. Zanim osunęła się na podłogę, podtrzymał ją jeden z mężczyzn siedzących z Leonem.

      – Rozbierz się! – krzyknął któryś.

      – Spódnica, podciągnij jej spódnicę!

      Robotnik, który złapał Emmę, jedną ręką trzymał ją w talii, a drugą lubieżnie obmacywał jej pierś.

      – Brawo!

      – Pokaż nam jej cycki! Te prawdziwe! – zachęcał go towarzysz.

      Bertrán stał jak sparaliżowany. Dopiero jego żona Ester i jedna z córek wyrwały Emmę z łapsk robotnika. Przybiegły zaalarmowane wrzawą.

      – Zabierz ją! – poleciła Ester córce. – Do kuchni. Szybko!

      – Nie! – zaprotestowało kilku klientów jednocześnie.

      – Niech się rozbierze jak na rysunku.

      – Dziwka!

      – Daj mi to – rozkazała Leonowi.

      – Ani mi się śni – zaprotestował robotnik, ukrywając szkic. – Wydałem na niego sporo centymów.

      – Skąd go wziąłeś? – zareagował wreszcie Bertrán.

      – Chcesz raczej zapytać, gdzie go kupiłem. W burdelu Juany! – zarżał León. – Sprzedawali też inne, ale mnie spodobał się akurat ten.

      Ponownie rozwinął arkusz i zaczął się z nim obracać, ku uciesze podnieconych klientów. Emma właśnie wchodziła do kuchni; słysząc jego słowa, pomyślała, że teraz naprawdę zemdleje: po mieście krążyło więcej aktów, a w dodatku sprzedawano je w burdelu!

      – Już wystarczy! Dosyć tego – interweniował Bertrán. – To…

      – …porządny lokal? – wszedł mu w słowo León, znów wywołując wybuchy śmiechu. – Zatrudniasz kobietę, która pozuje nago w… – Przez moment zastanawiał się nad właściwym określeniem. – Pozuje nago jak ladacznica! – wykrzyczał wreszcie.

СКАЧАТЬ