Название: MALARZ DUSZ
Автор: Отсутствует
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Юмористическая проза
isbn: 978-83-8215-103-9
isbn:
Z twarzy chłopczyka zniknął uśmiech. Cmoknął, rozczarowany. „Woli pan rysować dzieci, które się nie uśmiechają?”, zapytał niespodziewanie.
Po zupie przyszła kolej na saumon du Rhin. Dalmau odważył się wypić jeszcze trochę białego wina. Sięgał po takie same sztućce jak sekretarz. Sytuacja polityczna, strajk, niezadowolenie robotników, kryzys gospodarczy, pnący się w górę republikanie, dezaprobata wobec anarchistów – takich tematów dotyczyła rozmowa przy stole, kiedy zaserwowano trzecie danie: filet de boeuf à la Richelieu. Cielęcina pieczona z winem, boczkiem i pomidorami, podana z warzywami i czerwonym francuskim Château d’Yquem – bogaci barcelończycy nie pijali hiszpańskich win. „Dzieci, które się nie uśmiechają. Tego właśnie chcę?”, zastanawiał się Dalmau, sięgając po kieliszek bordeaux. Odpowiedział sobie, że tak. Może faktycznie potrzebował ludzi smutnych jak on, którzy podzielaliby przytłaczające go uczucia. Świat nimf i zwiewnych, powabnych kobiet tylko je ranił.
„Znam wielu trinxeraires – powiedział chłopiec, na co on skinął głową. – Ale mnie też pan coś odpali, prawda?” Dalmau znów przytaknął, a kiedy malec wyszedł z pracowni, podarł szkic oczu.
Na deser ananas i ciasta, które kelnerzy przywieźli na pozłacanym wózku. Wybrał czekoladowe. Szampan Moët et Chandon, wina deserowe, a dla chętnych mocniejsze trunki. Były także hawańskie cygara. Dalmau nie palił, schował swoje do kieszeni marynarki. Spróbował szampana, bąbelki buzowały mu na języku i podniebieniu. Było to niezwykłe wrażenie, nowe, zbyt świeże, zbyt frywolne; wymazało ostatecznie wspomnienie chłopca o smutnych oczach, które wracało przez cały wieczór.
DWADZIEŚCIA SIEDEM PESET ZA OSOBĘ. Cena kolacji kołatała mu się po głowie, kiedy szedł do fabryki. Zapadł zmierzch, na Passeig de Gràcia zapalono latarnie. Słońce w dzień i światło w nocy, jakby to był inny świat, inne miasto, tak różne od starówki ciągnącej się po drugiej stronie placu Catalunya, brudnej, śmierdzącej, wilgotnej i ciemnej, zawsze ciemnej. Ale to właśnie do tego mrocznego miasta udali się niektórzy z biesiadników w poszukiwaniu rozrywki: do tawerny z kobietami tańczącymi wokół pianina albo prosto do burdelu. Dalmau odmówił, kiedy ktoś zaproponował, żeby do nich dołączył.
Dwadzieścia siedem peset. Wypomniał mu to sekretarz, po tym jak uiścił rachunek bankiera. Milczał przez całą kolację, nie licząc wzmianki o rakach i kilku monosylab, którymi odpowiedział na pytania. Na koniec rzucił informację o dwudziestu siedmiu pesetach, z wyrzutem, jakby Dalmau i student architektury nie byli warci takiej rozrzutności. „Gdybym wiedział, zwróciłbym któreś z dań”, zażartował student. Wybuchnął śmiechem z nadzieją, że Dalmau mu zawtóruje, ale ten tylko zmarszczył czoło. „Czyż nie ma racji?”, chciał zapytać. Dwadzieścia siedem peset zarabiał w ciągu dziewięciu dni pracy pomocnik murarza. Ponad trzysta peset wydanych na przyjęcie stanowiło jedną piątą sumy, którą mistrz pożyczył mu na wykup z wojska. Dwanaście lat jego życia było warte pięć razy tyle co ta kolacja. Nie, faktycznie na nią nie zasługiwał… Ale wszystko było takie pyszne!
W drodze do fabryki rozmyślał o pesetach, aromatycznych zapachach i wyjątkowych smakach. Chętnie opowiedziałby o tej kolacji Emmie, która zawsze wolała pracę kucharki od podawania posiłków. Słuchałaby go urzeczona, co rusz mu przerywała, zasypywała go pytaniami. Zupa rakowa! Francuski szampan! „Mówisz, że szczypie?”, zainteresowałaby się. Poczuł skurcz w żołądku na myśl o tym, że już jej przy nim nie ma. Wciąż nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Dużo przeszli: zatrzymanie Montserrat, zakonnice, jej śmierć. Żyli w ogromnym napięciu. Ale tej nocy był dobrej myśli: trochę odczeka i znów spróbuje z nią porozmawiać. Uśmiechnął się; smutek, który ściskał mu serce, zniknął, kiedy wyobraził sobie, jak spacerują z Emmą, trzymając się za ręce.
Przed bramą czekało czworo dzieci: dwóch chłopaczków z fabryki i jeszcze jakaś para. Podobno Paco nie chciał ich wpuścić do środka. Dalmau wcale się nie zdziwił; na jego miejscu postąpiłby tak samo. Spojrzał na nowych: chłopiec… i dziewczynka? Nie był pewien.
– Wpuścisz ich? – usłyszał głos stróża, który pojawił się po drugiej stronie płotu.
– Tak – odparł po chwili wahania.
– Ale znasz zasady…
– Biorę na siebie odpowiedzialność, Paco.
– Jeżeli nie masz nic przeciwko temu, pójdę z tobą.
– Chcę zabrać do pracowni tylko jedno z nich. Pozostałe dzieciaki mają mi nie przeszkadzać. Zajmij je czymś.
Przecięli rozległy dziedziniec, na którym znajdowały się kadzie i suszarnie, i dotarli do magazynów, gdzie urzędował Paco. W blasku świec Dalmau mógł dokładnie obejrzeć trinxeraires: drobnych, chudych obdartusów. Jeden z nich faktycznie był dziewczynką. Delfín i Maravillas, przedstawił ich Pedro albo Mauricio. Rodzeństwo. Dalmau próbował oszacować ich wiek. Dziesięć, dwanaście… osiem lat?
– Maravillas? – Wskazał dziewczynkę. – Pójdziesz ze mną na górę. Reszta…
– Co pan jej będzie robił?! – wykrzyknął brat małej.
– Tylko ją narysuje, już ci mówiłem – wtrącił się jeden z chłopców z fabryki.
– To prawda. Tylko to – potwierdził Dalmau. – Chcę ją narysować. Nie martw się. Nic jej się nie stanie…
– Ale jej pan nie rozbierze? Bo…
– Nie! Oczywiście, że nie! – oburzył się.
– Bo za to należałoby się znacznie więcej pieniędzy – dokończył chłopiec.
– Łajdak!
Trinxeraire niezwykle zręcznie uchylił się przed ciosem laską, którym próbował ukarać go dozorca.
Dziewczynka poszła za Dalmauem na piętro.
– Jeżeli będzie chciał ci coś zrobić, krzycz! – zawołał za nią Delfín, trzymając się na bezpieczną odległość od laski, którą wymachiwał Paco.
Dalmau podkręcił lampę i poszukał miejsca, gdzie dziewczynka mogłaby mu pozować. Oczy żebraczki przenosiły się od ołówków na pędzle, od obrazów na kafelki. Jej spojrzenie zatrzymywało się na chwilę na każdym z tych przedmiotów, jakby szacowała jego wartość i szanse, że uda jej się go ukraść.
– Usiądź tutaj – powiedział Dalmau, wskazując najlepiej oświetlone miejsce.
Maravillas posłuchała, ale wciąż rozglądała się po pomieszczeniu. Nie patrzyła tylko na Dalmaua, on za to nie odrywał od niej wzroku. Szukał w jej twarzy czegoś ładnego. Niczego nie znalazł. Wystające kości policzkowe, zapadnięte, podkrążone, niespokojne oczy, którym nie mógł się dokładnie przyjrzeć. Dość duża blizna na skroni, СКАЧАТЬ