MALARZ DUSZ. Отсутствует
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу MALARZ DUSZ - Отсутствует страница 33

Название: MALARZ DUSZ

Автор: Отсутствует

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Юмористическая проза

Серия:

isbn: 978-83-8215-103-9

isbn:

СКАЧАТЬ mówi, że dziewięć, ale… – Wzruszyła ramionami. – Czasami mówi też, że osiem albo że dziesięć. To głupek.

      Dalmau usiadł przy sztalugach i zaczął kreślić pierwszy szkic. Rysował węglem, na dużym arkuszu papieru, sto na pięćdziesiąt centymetrów; obok czekały gotowe do użycia kolorowe pastele.

      – A co mówią twoi rodzice…?

      Zrozumiał swój błąd, jeszcze zanim dziewczynka przeszyła go wzrokiem. Zapytał bez zastanowienia, żeby przełamać napięcie i nieufność małej.

      – Rodzice? – odpowiedziała ze smutną ironią.

      Spojrzał jej w oczy, duże i ciemne, poprzecinane czerwonymi żyłkami.

      – Masz przynajmniej brata.

      – To on tak twierdzi.

      Dalmau skinął głową i odpowiedział mruknięciem, pochłonięty pracą.

      – Postaraj się mniej wiercić – poprosił.

      Nie dokończył rysunku, mimo licznych przerw i dwóch godzin pozowania: Maravillas okazała się nerwową, ruchliwą i nieokiełznaną modelką.

      WSZYSCY TRINXERAIRES, Z KTÓRYMI miał do czynienia Dalmau, byli podobni: chudzi, obszarpani, wystraszeni, nieufni, spontaniczni i impulsywni. Roztrzepani, niezbyt rozgarnięci – niektórzy kompletnie zidiociali – leniwi, a przede wszystkim samolubni. Strasznie samolubni.

      Maravillas, która kilkakrotnie wracała do fabryki, zanim Dalmau skończył jej portret, nie różniła się pod tym względem od swoich kolegów, chociaż jej inteligencja znacznie wykraczała poza sporadyczne przebłyski myślenia. Dziewczynce pewnie trudniej było przetrwać w świecie biedy i przestępczości, w którym poruszały się dzieci.

      Dlatego już pierwszej nocy zapowiedziała Pedrowi, że od teraz to ona będzie werbowała trinxeraires dla Dalmaua. Paco opowiedział mu potem, że dzieciaki pokłóciły się o to i gdyby nie dziewczynka, doszłoby do bójki.

      – Jeżeli dowiem się, że szukasz ludzi, powiem wszystkim, że ich oszukujesz – ostrzegła Pedra. Rozkrzyczani chłopcy umilkli. – I zapewniam cię, że mi uwierzą. Ty żyjesz sobie tu w ciepełku, a ja jadłam gówno z każdej ulicy tego miasta. Wiesz, co robimy takim jak ty, którzy próbują nas wykiwać?

      Pedro długo się nie zastanawiał.

      – Dobra – ustąpił. – Ale będziesz nam oddawać część pieniędzy.

      Dziewczynka parsknęła śmiechem.

      – Pieniądze są moje – zawyrokowała. Nawet jej brat nie odważył się zaprotestować.

      Tak więc to Maravillas przedstawiła Dalmauowi kolejnych trinxeraires, którzy mieli mu pozować do planowanej serii dziesięciu portretów. Kiedy don Manuel o wszystkim się dowiedział, wpadł rozzłoszczony do jego pracowni. Dalmau zapewnił go, że nie odbywa się to kosztem pracy, wręcz przeciwnie: wreszcie odzyskał równowagę i spokój, których brakowało mu od śmierci siostry. Nie wspomniał o rozstaniu z Emmą, by uniknąć niewygodnych pytań. Pokazał don Manuelowi portret Maravillas.

      Mistrz długo oglądał rysunek. Wreszcie skinął głową. Ściągnął usta, po czym ponownie przytaknął.

      – Skradłeś duszę tej dziewczynce – stwierdził. – I mistrzowsko przeniosłeś ją na papier.

      Don Manuel zgodził się, by Dalmau dalej portretował trinxeraires. Wszyscy zachowywali się tak jak Maravillas: mieli huśtawki nastroju, raz byli podekscytowani, to znowu przybici. Niektórych odprawił po jednej czy dwóch sesjach. Jedni krzyczeli i biegali po pracowni, inni zasypiali. Jedno z dzieci chciało go nawet pobić, ale Maravillas stanęła w obronie Dalmaua. Zdarzały się też takie, które próbowały coś ukraść, cokolwiek, zwykły szkic, fartuch, glinianą figurkę, błyszczący kafelek. Niektórym się udawało: wybiegali ze swoim łupem z fabryki, nie czekając na obiecaną zapłatę.

      Nocami wiele z nich przychodziło pod ogrodzenie. Dalmau przyglądał im się ze ściśniętym sercem. Były wśród nich nawet te, które go okradły. Wracały! Także chłopiec, który rzucił się na niego z pięściami, i ten, który zasnął na podłodze pracowni. Pojawiały się też dzieci cierpiące na zaburzenia psychiczne, jakby zapomniały, że dzień, tydzień, miesiąc wcześniej urządziły tu istny cyrk. I ich koledzy. Armia bezdomnych smarkaczy polujących na coś do zjedzenia albo na parę centymów, szukających kąta do spania w pobliżu ciepłych pieców.

      Przez kilka miesięcy Dalmau kradł dusze tych wyrzutków społeczeństwa i przenosił je na arkusze papieru, które krzyczały o ich cierpieniu, ich strachu, ich desperacji… ich nędzy.

      Don Manuel codziennie przychodził nadzorować postępy Dalmaua. Czarno-białe szkice, zaledwie w kilku miejscach ożywione kolorowymi pastelami, nieuchronnie wciągały oglądającego do głębokiej studni smutku, w której żyli artysta i jego modele.

      – Trudno wynurzyć głowę z takiej głębi – przyznał któregoś razu mistrz, łapiąc ustami powietrze, jakby faktycznie wpadł w otchłań.

      „Cudowne”. „Fantastyczne”. „Dzieło sztuki”. Z każdym kolejnym portretem z ust don Manuela wychodziło coraz więcej pochwał. „Zorganizujemy wystawę, twoją pierwszą wystawę – oznajmił, włączając się do projektu. – W Kole Artystycznym Sant Lluc”. Poprosił go o dwa rysunki; zamierzał je pokazać w stowarzyszeniu artystycznym, by przetrzeć szlak.

      Koło Artystyczne Sant Lluc powstało jako odłam Barcelońskiego Koła Artystycznego. Jego członkom – tak zwanym Llucom – nie podobały się wpływy bohemy przeniesione z Paryża przez wybitnych malarzy, jak Ramon Casas czy Santiago Rusiñol: hedonistyczne, nonszalanckie podejście do życia, bardzo dalekie od konserwatywnego, katolickiego katalonizmu rządzącego mentalnością Lluców.

      Dalmau podziwiał Casasa i Rusiñola, czołowych przedstawicieli awangardy, a tym samym katalońskiego modernizmu, nie znaczyło to jednak, że gardził malarzami i architektami z kręgu Lluców, którzy w swoim statucie zakazywali przedstawiania kobiecych aktów. Należeli do nich między innymi Bassegoda, Sagnier, Puig i Cadafalch, a także Gaudí, architekt wprawiający w ruch kamienie. Jak można było nie uważać go za modernistę?

      – Różnica polega na tym – powiedział wielebny Jacint podczas jednego ze spotkań w szkole pijarów – że Llucowie nie są tak radykalni jak ci bezbożni wielbiciele chaosu i francuskiego libertynizmu.

      – Uważa ksiądz, że Sagrada Familia i Casa Calvet zaprojektowane przez Gaudiego nie są awangardowe ani rewolucyjne? – odparł wzburzony Dalmau. – Że budynki Puiga czy Domenecha nie są modernistyczne, chociaż to porządni obywatele, a nie żadna cyganeria?

      – Istotą modernizmu jest pobożność, religijność, z jaką Llucowie podchodzą do sztuki, a nie przekonania tych, którzy nazywają się modernistami tylko po to, by odrzucić historię i tradycje, często bez zastanowienia, i uznać za dobre wszystko, co nowe i nieznane.

      Dalmau nie odpowiedział; nie chciał się sprzeciwiać tej niemal mistycznej wizji sztuki, by nie sprawić przykrości СКАЧАТЬ