Ozimina. Wacław Berent
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Ozimina - Wacław Berent страница 6

Название: Ozimina

Автор: Wacław Berent

Издательство: Public Domain

Жанр: Повести

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ niech ryczą! – niech ryczą!! —

      wzburzone fale…

      Jeszcze rozedrgane dźwięki pulsowały w sali, gdy śpiewak już zęby radośnie szczerzył, podziw zbierał. I ku oczekiwaniu wdzięcznie pochylony, oddawał echo z piersi zasobnej, rozsiewał je ludziom na zachwyty:

      wzburzone fa-le…

      Tak żywioły uśmiechem zwyciężywszy, szczerzył zęby dalej.

      I ryczał za żywioły.

      Gdy uciszono się wreszcie na żądanie bisów, gdy nawet pogwarki kobiet milknąć już poczęły, wiotka dama z wyrazem nudy na ustach rozszerzonych w dziób ptaka, chyląc powoli w stronę śpiewaka swój stan giętki i długą szyję, szepnęła prośbą smętną:

      – Chanson du Torero. Z Carmeny.

      On, widząc przepych perłowej kolii na tej szyi, kłaniał się z wielkim szacunkiem. I krótkim ruchem dłoni nakazał odpowiedni akompaniament.

      A gdy padły pierwsze nuty, chylił się wraz ku słuchaczom, twarz jak księżyc uśmiechnięty obracał za tłumem i szerokim kołem ubrylantowanej prawicy wodząc po gościach, uderzył w dzwonną pierś:

      Il circo e pien di festa!

      Il circo e pien di su, di giu!

      Gli spettator perdon la testa…

      – wpieszczało się aksamitnie w rozkosznym dla północnych kobiet połechtaniu niezrozumiałych słów włoskich.

      Wywabiony śpiewem z dalszych pokojów stanął Bolesław Zaremba we framudze drzwi i wbił spojrzenie w podłogę. Powoli, jakby zmagając się ze sobą, uniósł głowę i zawiesił spojrzenie na niej. Zdziwiło go przede wszystkim mroźne tchnienie obcości, jakie owiało go w tej chwili. I równocześnie zastanowił rudy jej włos. „Jeszcze bardziej się przebarwił – myślał z zastanawiającą dla samego siebie apatią. – I przybyło tych włosów dziwnie na te spiętrzenia pokrętne, oploty i węże skłębione. Chociaż przy ogromnej bieli twarzy i marmurowym chłodzie piersi obnażonych niemal po brodawki niespokojna pokrętność tych włosów oraz ich barwa gorąca robią dobrą plamę – myślał patrząc zimno jak na dziw obcy – przy tych szatach zwłaszcza o srebrzystej bieli i łuskowych refleksach oraz białych rękawiczkach aż po pachy”.

      Gestem królującej w salonie diwy bokiem o oparcie rzucona, słała sobie podnóże z spiętrzonych fałd trenu, bardziej jeszcze połyskliwych od sukni. Pochylona ku śpiewakowi, skręcała się w sobie jak łodyga słonecznika, prężąc w tym przegięciu pychę i chłód nagiej piersi i wytłaczając niemal w przeciwną stronę obciśnięte sukniami biodra. Puchowe boa opadające z ramion ujmowało ją w białe ramy wirowych, niespokojnych skrętów, wężowym wychyleniem gięło się sztucznie i ramię wsparte na łokciu. I tym kształtem rysowała się cała: w kapryśnych esach, zygzakach, arabeskach – w barokowej fanfarze wielkostołecznego szychu.

      I biła od tej kobiety fanfarą owa melodia wartkiego po stolicach życia, gdy roziskrzą się światła wieczorne i roztworzą najjaskrawsze kramy podniet nerwowych dla tłumów, gdy sztucznych świateł podnieta gorączkowa zagra jakby do ataku wszystkim pulsom woli w tym podwieczornym niepokoju wibrującego wprost czasu, gdy bruki same niosą elastycznymi kroki21 w świetliste chromy tłumnej żądzy użycia.

      Oto widzi wspomnieniem te wylegające na podwieczerz22 ciżby. „Circenses23!” – grzmi w tym gwarze i rozhuku wieczornym. Walą tłumy z burzą tej żądzy tajemnej, co chleb życia na chleb wyobraźni mieniać im każe, te same nieomal, co ongi za widowiska sprzedawały imperatorom wolności dusze, a dziewkę cyrkową wynosiły na tron Justynianowy. „Teodora!” – ryczał taki sam tłum może jak ten, który pcha się oto w natłokach po marmurowych schodach świetlistego pałacu, a szum swój głuchy przycisza nagle w szepty, rozstępuje się na boki; gdyż oto po marmuru stopniach, ścieżką purpurowego dywanu wstępuje lekką stopą, szelestna i wonna, w puchach zarzutki jak w piórach ptaka białego, czubem włosów miedzianych i lodowatą dla tłumów twarzą widna…

      Ona!

      Zaś dołem, w cieniu teatru – te z wieczornego przypływu tłumów na ulicach, z niezliczonych gorączkowych twarzy na schodach pałacu wyłaniające się w półmroku sali postacie spokojne jak robaki w burzy: te dżentelmeny z mdłego Cosmopolis, te fraki i smokingi bezlicowe, którym zwierciadło twarzy chyba nie powtórzy; wejrzenia poprawno nijakie, nienagannie żadne; ten stołeczny patrycjat użycia, te bezkręgowce miękkie, których najburzliwsza fala miękko niesie, te czarne robaki, żerujące z flegmą w barwnych burzach namiętności tłumnych.

      „Ah – bravo Toro! urla la gente…” – wpieszczał się tymczasem w salonie głos śpiewaka bogaczom przymilny.

      Tak było i wówczas! Taki sam głos, o tymże brzmieniu i barwie rozlegał się był wtedy na scenie, gdy zatopiony w morzu głów ludzkich w samym środku frakowych dżentelmenów kurczył się i jeżył na fotelu w swej kurtce aksamitnej – Pierrot chyba? – myślały monokle. Oto wtula głowę w ramiona, jak sowa w pióra, ręce wbił po łokcie w kieszenie szerokich rajtuzów, a białą twarzą i oczami wilka spogląda na nią, jak w kostiumie Cyganki czy też Colombiny jarmarcznej przemyka się oto ptakiem nieuchwytnym przed pożądaniami tysięcy – śmiechem i szydem24 śpiewająca.

      I zdawało się monoklom, że nad krzesła wyrzuci się ramionami Pierrot i krzyknie temu rywalowi o wejrzeniu tysięcy:

      „A jednak moja! moja! moja!”

      W stonowanym blasku marmurowej hali, gdzie brązowe świeczniki rozlewały czerwonawe światła, jej postać zatulona w białych puchach zarzutki, włosów miedzianych błysk, twarzy sztuczne zlodowacenie przed bliskimi oczami i uśmiech prawie bolesny, gdy jej podawał rękę do powozu. Drzwi ledwo słyszne25 zapadnięcie w zamku, cwałem a lekko ponoszona po brukach kareta.

      „A jednak moja! moja! moja!”

      Oddechy obojga gorące, w usta sobie przerzucane, warga o wargę. Przed nimi koni lekki cwał, za nimi szum odpływu głuchy: wezbrane morze tłumnej namiętności wraca w swe łożyska, bujny tłum rozpływa się po ulicach, rozszczepia w gnuśne jednostki.

      „Patrzy!” – krzyknęło w nim jakby na alarm, gdy diwa, poruszywszy się nieco na krześle, teraz dopiero spojrzała po raz pierwszy w jego stronę.

      Szarpnął się w tył i wywinął za portierę do sąsiedniego pokoju, omal nie nastąpiwszy na czarną kukłę Murzyna, wyciągającą ku niemu swą tacę mosiężną, a na niej dzban kryształowy i czarę: te same, które onego wieczora podawał było26 Woydzie.

      Pamięta! Burza egzotycznej po świecie namiętności wyrzuciła go w życie rodzime jak rybę na piachy – w onym właśnie czasie, gdy tu Woyda skończył ze sobą.

      Pamięta! Karawan brzydki aż do załkania kołatał i zgrzytał chwiejnymi kołami pod zakasaną spódnicą żałobnego wozu, pluskał po kałużach, kolebał trupem w pudle i podążał głupkowatym truchcikiem indolencji w grząskie piachy podmiejskie. Chowano marzyciela. Ta smętna karykatura rodzimego pognębienia wrażała mu w mózg jakby brunatnożółtą barwę rdzy, СКАЧАТЬ



<p>21</p>

kroki – dziś popr. forma N. lm: krokami. [przypis edytorski]

<p>22</p>

podwieczerz (daw.) – późne popołudnie. [przypis edytorski]

<p>23</p>

circenses (łac. circensis: cyrkowy, związany z igrzyskami) – igrzysk; fragment powiedzenia poety rzymskiego Juvenalisa, o prostych ludziach, którzy chcą od życia tylko chleba i igrzysk, panem et circenses. [przypis edytorski]

<p>24</p>

szyd (daw.) – szyderstwo, drwina. [przypis edytorski]

<p>25</p>

słyszny – dziś: słyszalny. [przypis edytorski]

<p>26</p>

podawał było – daw. konstrukcja, czas zaprzeszły o znaczeniu: dawniej (kiedyś, wcześniej) podawał. [przypis edytorski]