Ozimina. Wacław Berent
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Ozimina - Wacław Berent страница 4

Название: Ozimina

Автор: Wacław Berent

Издательство: Public Domain

Жанр: Повести

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ nie domykały się kolana nóg krótkich; sprawia to może pulchność osób lub, co prawdopodobniej, ta w bierności zawsze półsenna egzystencja hodowanych stworzeń, to ich nieustanne poczuwanie się do kobiecości – fizycznej.

      Siedzą tedy luksusowe małżonki i dyszą perfumami, promieniują w powietrze fluidum cielesności białych – wytwarzają atmosferę cieplarni.

      Przytrafia się wśród tych ciał wystawnych niewiasta dorodna, jak ta, na której zatrzymało się jego spojrzenie. Lico gładkie wykrzywia lekki wyraz semicki lub może nuda zastygła oto w tym kwaśnym grymasie ust, rozchylonych w dziób ptaka na posusze. Ułożyła się melancholia tej głowy na przegięciu szyi smukłej, wsparła w czarnym opuchu włosów przebujnych i spogląda przed siebie mdło – purpurowych warg kręgiem, zębów perłowych błyskiem i płowiejącym jakby aksamitem oczu.

      Tych to oczu opieszałość i chłodne wyszczerzenie zębów zatrzymały się na nim, gdy stanął we framudze drzwi; a zwrócone ku niemu, zdały się mówić: „podziwiaj!”. Pod tych to oczu hipnozą podgarniał mimo woli czuprynę, poprawiał wąsa i uśmiechał się niedomkniętymi wargi16 oraz nonszalancją postawy całej, opływając równocześnie spojrzeniem wszystkie kształty tej najdorodniejszej. I tak oto wystawiali się oboje na jarmarku narcyzowych próżności, czyniąc beznamiętnymi oczy kłamne po salonach tokowiska.

      Z drugiego końca spoglądała nań tymczasem swą długą twarzą pani domu.

      Siedzi jakby niedbale, postacią swą pełną giętko zagłębiona w fotel głęboki. Jej suknie, w chodzie tak powłóczyste, mąciły się teraz w kapryśne fałdy, opadały ciężko na jeden bok, wyciskając obciśle sowity kształt biodra. Z włosów bursztynowych pokrętnego snopa wywijał się splot łukowy i opasywał grubą liną szopę nad czołem: włosy, które wchłonęły, rzekłbyś, w siebie cały nadmiar wegetacyjnych soków wspaniałego ciała i zaskrzepły lśniącą żywicą. „I pomyśleć – mówił do siebie – że dla tej kobiety rozhukał ktoś swoją wyobraźnię aż do granic samobójczych”.

      Lecz oto spogląda ku niemu wciąż z chłodnym i długim uporem, aż póki się nie domyślił i nie przystąpił.

      – Chciałam pana o czymś uprzedzić – mówiła głosem, jakim porusza się bardzo drażliwą sprawę. Na jej długiej twarzy i szerokich wargach błąkał się uśmiech zakłopotania.

      – Już wiem! Nieboszczka moja ma tu dziś śpiewać u pani, więc w wielkiej swej dobroci wolała mnie pani uprzedzić, aby mię nie przeraziło widmo postarzałe.

      Uśmiechnęła się miękko szerokimi wargi. – Takie przeszłości nie umierają nigdy. Najlepszy dowód, że przybył tutaj – a teraz dopiero przychodzi jej do głowy, że nie mógł wiedzieć o tryumfalnym przyjeździe – nieboszczki. Co zaś do postarzenia się, czeka go miłe rozczarowanie.

      Po chwili, nie mogąc pohamować lekkiego dreszczyku:

      – Ogromnie ciekawa jestem waszego spotkania!

      – Czy pani zna bliżej pannę Olę? – przecinał dosyć ostro tę sprawę.

      – Ach, jak ona ślicznie dziś wygląda!

      – Westalicznie – mruknął pod wąsem, nie spodziewając się wcale, że wywoła tym to zadrganie dziwnego uśmieszku wokół ust pani.

      „Więc i tu wiadomo! – mówił do siebie. – Zresztą prawda: kobiety zawsze wszystko o sobie nawzajem wiedzą – powiadano mi dziś. I szeroko tolerują, o ile rzecz nie dochodzi do jawnego skandalu. A co ważniejsza, chłoną wszystko w indolencję17 dusz. Jakie warstwy cynizmu układać się w nich muszą!”

      W tym błędnym uśmieszku wokół dużych warg była gotowa pobłażliwość na wszystko, co jej powiedzieć zechce, a nawet pewne wezwanie. Zjawiało się to zawsze, ilekroć miała sposobność do krótkiej z nim rozmowy. „Hm! – pomyślał – więc tak?”

      I częstował dalej tą tabaczką:

      – Wyglądała rzeczywiście cudownie. Pan Tański musiał sobie nadzwyczajnie pochlebiać wyrzutami sumienia.

      Krótki wyraz oburzenia wyparł przemożną siłą ów kaprys, wibrujący niepochwytnym uśmieszkiem wokół warg.

      – Pochlebiać sobie wyrzutami sumienia! – pani załamała białe ręce: przecież to jest straszny cynizm!

      I w tejże chwili nieco ciszej, z tymże uśmieszkiem koło ust:

      – Więc pan Tański pochlebia sobie tylko wyrzutami? Może pan śmiało powiedzieć – mówiła wobec jego milczenia. – Uszu moich pan wprawdzie nie oszczędza…

      Zbliżył się do nich jakiś brodacz wysoki i nawiązywał rozmowę z panią. Pozostawił mu ją tedy i ustąpiwszy, rozglądał się dalej po gwarnym wokół ulu.

      Od tego roju oderwana błąka się z dala miodna pszczoła – w miód marzeń rozkładowych na życie zasobna: młody muzyk o bezradnym niepokoju w oczach snuł się po kątach.

      W drugim końcu sali bzyka gestami wśród kobiet postać kosmata i niespokojna, o ruchach niby roztargnionych, a dopraszających się uwagi oczu kobiecych: bzyka jak bąk wśród kwiatów. Wreszcie spada na kwiat upatrzony. Oto lilia o wątpliwym panieństwie w oczach, osóbka myjąca raz po raz kocią łapką swą czarną główkę, tak wdzięcznie, tak poduszkowo w ramionach pochyloną, że gest ten o miłych horoskopach przywabił do niej żuka. Przysiadł i zapuścił ryj w kielich, czy miodu w nim jeszcze wiele: wszczął rozmowę o sztuce i literaturze, by przemycać w niej rzeczy śliskie. Zawisł kosmaty nad kielichem, wystawia różki, maca płaty, eterycznych olejków szuka. Rzuca powiedzenia, które byłyby sprośne, gdyby nie powaga przedmiotu: gdyby nie sztuka i literatura. Trysnął tedy łatwy miód i dla niego. Żuk kosmaty zawiesza się nad kielichem, sięga w najwstydliwsze dno kwiatu i ssie wonne etery słów lubieżnych.

      Młodzieniec flirtuje z panną.

      Tuż obok małą i pulchną mężatkę o rozbieganym języku i niespokojnej nóżce zdobywał obcesowo dziennikarz, eksploatując jej specyficznie wielkomiejską, erotyczną ciekawość do popularnych ludzi dnia. Pytała równocześnie o kilku; był najhojniejszy w informacjach, nie tracąc spokojnej nadziei, że wszystko skończy się na nim.

      Oto pani o długiej twarzy i bursztynowych włosach wsunęła się w fotel jak w sedię18 kamienną. Ramię od łokcia wsparło się na niskiej poręczy, zwisła opieszale ręka pani duża. Układem swych pełnych kształtów władna, zmysłami cicha, spoczywa niedbałym gestem wyniosłości cielesnej jak rzymska matrona. Wsparty ramieniem o niską kolumnę, chylił się nad nią wielki brodacz i świeci szkłami okularów. Rozpowiada jędrnie, jak ktoś ożywiony towarzystwem kobiety, mówi z tą przekonywającą mocą powściągliwego gestu, jak to czynią starsi, uduchowieni mężczyźni. Pani ledwie brwi ściągnie lub rozchyli usta; półsłówka rzuca, spokojem nęci. Pochlebia jej ta rozmowa, nie przeraża natarczywy raz po raz wybłysk okularów ani cierpkie od czasu do czasu uwagi rzucane pod adresem innych ludzi. Przyjezdnemu z Krakowa niejedno nie podoba się tutaj, a że wypowiada się to przy niej tak ostro, sprawia to właśnie siła kontrastu. Wybacza mu tedy przelotne akcenty surowości czy też karcenia, rozumiejąc, że jest to przełamanie się głosu pod wrażeniem chwili, jak u młodzieniaszków dyszkancik koguci w chwilach, gdy СКАЧАТЬ



<p>16</p>

wargi – dziś popr. forma N. lm: wargami. [przypis edytorski]

<p>17</p>

indolencja – nieudolność, niezdarność, bezradność; bezczynność. [przypis edytorski]

<p>18</p>

sedia (z wł.) – krzesło, siedzisko. [przypis edytorski]