Название: Słowik
Автор: Kristin Hannah
Издательство: PDW
Жанр: Контркультура
isbn: 9788380313729
isbn:
– Jeszcze nie wiem, czy zostaniemy przyjaciółmi.
Dotknął jej włosów, owijając ich pasemko wokół brudnego palca.
– Zostaniemy. Możesz być pewna. A teraz ruszajmy.
Gdy wyciągnął rękę, by pomóc jej wstać z ziemi, w pierwszej chwili chciała odmówić, ale tego nie zrobiła. Wyszli z lasu i dotarli z powrotem do drogi, ponownie wtapiając się w tłum uciekinierów, który rozstąpił się tylko na tyle, by mogli się włączyć, i zamknął wokół nich jak zaciśnięta pięść. Isabelle jedną ręką trzymała się kurczowo Gaëtona, w drugiej ściskała rączkę walizki.
Szli tak wiele kilometrów.
Wokół nich dogorywały samochody. Łamały się koła ręcznych wózków. Ustawały konie i nie dawały się ruszyć z miejsca. Isabelle była coraz bardziej otępiała i zmęczona upałem, kurzem i pragnieniem. Obok niej wlokła się kobieta płacząca łzami czarnymi od kurzu. Po chwili została z tyłu, zastąpiona przez starszą panią w futrze pocącą się obficie i obwieszoną chyba całą biżuterią, jaką miała.
Słońce pięło się coraz wyżej na niebie, prażąc niemiłosiernie. Dzieci płakały głośno, ich matki ciszej. Dokoła unosił się nieprzyjemny odór potu i niemytych ciał, ale Isabelle tak do niego przywykła, że już go nie czuła.
Dochodziła trzecia po południu, najgorętsza pora dnia, kiedy dogonił ich oddział francuskich żołnierzy uzbrojonych w karabiny. Szli bezładnie, w beznadziejnym zobojętnieniu. Za nimi jechał czołg, zgniatając na miazgę dobytek porzucony na drodze. Na jego pancerzu kuliło się kilku żołnierzy, bladych, z nisko zwieszonymi głowami.
Isabelle wyrwała się Gaëtonowi i przepchnęła przez ciżbę, pomagając sobie łokciami.
– Idziecie w złym kierunku! – krzyknęła. Zaskoczyło ją ochrypłe brzmienie swojego głosu.
Gaëton szarpnął jednego z żołnierzy za ramię tak mocno, że omal nie wepchnął go pod wolno pełznący czołg.
– Kto walczy za Francję?
– Nikt. – Żołnierz z przekrwionymi oczami potrząsnął głową. Isabelle ujrzała błysk metalu, gdy Gaëton przystawił mężczyźnie nóż do gardła. Ten spojrzał obojętnie i rzekł: – No, dalej. Zrób to. Zabij mnie.
Isabelle odciągnęła Gaëtona. W jego oczach dostrzegła tak straszliwą furię, że aż się przeraziła. Widziała, że mógłby to zrobić, że bez wahania rozpłatałby tamtemu gardło. Otworzyli więzienia, pomyślała. Czy Gaëton był kimś więcej niż złodziejem?
– Gaët? – zagadnęła.
To go otrzeźwiło. Pokręcił głową, jakby chciał sobie w niej przejaśnić, i opuścił nóż.
– Kto za nas walczy? – zapytał z goryczą, ocierając spocone czoło.
– My będziemy – odrzekła. – Już wkrótce.
Za nimi zatrąbił samochód. I jeszcze raz. Isabelle go zignorowała. Samochody przestały być uprzywilejowane na drodze, nieliczne, które wciąż miały paliwo, posuwały się zdane na łaskę i niełaskę piechurów, jak szczątki zatopionego statku w nurcie błotnistej rzeki.
– Chodźmy. – Pociągnęła Gaëta za sobą, byle dalej od zdemoralizowanych niedobitków.
Szli nadal, trzymając się za ręce, lecz wraz z upływem godzin Isabelle zauważyła w Gaëtonie zmianę. Odzywał się rzadko i już się nie uśmiechał.
W każdym mijanym po drodze miasteczku tłum rzedniał. Ludzie odłączali się w Artenay, Saran, Poupry, z błyskiem desperacji sięgając do torebek, kieszeni i portfeli w nadziei, że ich pieniądze okażą się jeszcze coś warte.
Isabelle i Gaëton szli dalej. Wieczorem zatrzymali się na nocleg w pobliskim lasku, a rano znowu ruszyli w drogę. Trzeciego dnia marszu Isabelle była odrętwiała z wyczerpania. Jej stopy pokryły się ropnymi pęcherzami, czyniąc każdy krok męczarnią. Odwodnienie przyprawiało ją o okropny, pulsujący ból głowy, a w żołądku ściskało z głodu. Kurz piekł w oczach, oblepiał gardło, tak że nieustannie kasłała.
Chwiejnie minęła świeżo wykopany na poboczu drogi grób zaznaczony krzyżem z byle jak zbitych kijków. Potknęła się o coś – martwego kota – i zatoczyła się w przód, omal nie padając, lecz Gaëton ją przytrzymał.
Kurczowo chwyciła jego rękę i z uporem wlokła się dalej.
Ile czasu minęło, kiedy coś dosłyszała?
Godzina? Dzień?
Pszczoły. Brzęczały dokoła głowy, trzeba by je odgonić. Oblizała wyschnięte wargi, przypominając sobie urocze dni w ogrodzie, gdy pracowite owady uwijały się wśród kwiatów.
Nie.
To nie pszczoły.
Znała ten dźwięk.
Przystanęła, marszcząc czoło. Rozproszone myśli nie dawały się zebrać. Co takiego starała się sobie przypomnieć?
Dźwięk narastał, wypełniał powietrze i nagle pojawiły się samoloty, sześć albo siedem, jak czarne krzyżyki na tle czystego błękitnego nieba.
Isabelle osłoniła oczy dłonią, obserwując, jak samoloty nadlatują coraz bliżej, coraz niżej…
– To Niemcy! – krzyknął ktoś rozpaczliwie.
W oddali kamienny most eksplodował fontanną ognia, odłamków kamieni i dymu.
Maszyny zniżyły lot nad tłumem ludzi.
Gaëton pchnął Isabelle na ziemię i nakrył ją własnym ciałem. Świat stał się dźwiękiem: rykiem silników lotniczych, terkotaniem karabinów maszynowych, gwałtownym biciem serca, krzykami rannych. Pociski darły trawę, ryjąc w niej koleiny, ludzie krzyczeli i płakali. Na oczach Isabelle jakaś kobieta wyleciała w górę jak szmaciana lalka, z głuchym łupnięciem runęła na ziemię i znieruchomiała.
Drzewa łamały się i padały, ludzie jęczeli. Buchnęły płomienie. Gryzący dym wypełnił powietrze.
A potem nagle… cisza.
Gaëton stoczył się z Isabelle.
– Nic ci nie jest? – zapytał.
Odgarnęła włosy z twarzy i usiadła.
Wszędzie widać było skulone ciała, płonęły drzewa i trawa, kłębił się czarny dym. Ludzie krzyczeli, płakali, umierali.
– Pomocy – zaskrzeczał stary mężczyzna.
Isabelle podpełzła do niego na czworakach. Zbliżywszy się, zobaczyła, że ziemia jest czerwona od jego krwi. Z rozerwanej na brzuchu koszuli wylewały się krwawe wnętrzności.
– СКАЧАТЬ