Słowik. Kristin Hannah
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Słowik - Kristin Hannah страница 17

Название: Słowik

Автор: Kristin Hannah

Издательство: PDW

Жанр: Контркультура

Серия:

isbn: 9788380313729

isbn:

СКАЧАТЬ i nachyliła się nad wózkiem. Niemowlę smacznie spało.

      – Jak się czuje mały?

      – Jak na dziesięciomiesięczne dziecko, które powinno siedzieć w domu z mamą, a zamiast tego tłucze się w upale po mieście i przez cały dzień słucha wrzasków dziesięciolatków, znakomicie. – Rachel z uśmiechem odgarnęła z czoła wilgotny strąk włosów. – Czy w tym, co powiedziałam, było za dużo goryczy?

      – Nie więcej niż w tym, co słyszę od innych.

      – Ha! Gorycz ma swoje zalety. Zwłaszcza tobie mogłaby się przydać. Całe to twoje uśmiechanie się i udawanie, że wszystko jest w porządku, działa mi na nerwy.

      Rachel ostrożnie sprowadziła wózek po trzech kamiennych schodkach na ścieżkę biegnącą ku trawiastemu boisku, niegdyś będącemu padokiem. Pośrodku niego bulgotała i tryskała wodą licząca czterysta lat fontanna.

      – Szybciej, dziewczynki! – zawołała Rachel do Sophie i Sarah, które przysiadły na ławce. Usłuchały natychmiast i trzymając się za ręce, żwawo ruszyły przodem przed matkami, gadając bez ustanku z nachylonymi do siebie głowami. Drugie pokolenie najlepszych przyjaciółek.

      Skręciły w alejkę łączącą się z ulicą Victora Hugo na wysokości bistra, gdzie staruszkowie siedzieli przy okrągłych metalowych stolikach, pijąc kawę, paląc i rozprawiając o polityce. Vianne ujrzała przed sobą trzy wynędzniałe kobiety, kuśtykające w obszarpanym odzieniu z twarzami żółtymi od kurzu.

      – Biedaczki – mruknęła Rachel półgłosem. – Hélène Ruelle mówiła mi dziś rano, że wczoraj przed północą do Carriveau dotarło kilkunastu uchodźców. Wieści, jakie przynieśli, były niewesołe. Oczywiście Hélène zawsze koloryzuje.

      W zwykłych okolicznościach Vianne nie odmówiłaby sobie skomentowania plotkarskiej natury Hélène, ale tym razem dała sobie spokój. Wedle słów taty Isabelle wyjechała z Paryża przed kilkoma dniami, a mimo to nadal nie dotarła do Le Jardin.

      – Martwię się o Isabelle – powiedziała przygnębionym tonem.

      Rachel wzięła ją pod rękę.

      – Czy pamiętasz pierwszą ucieczkę twojej siostry z internatu w Lyonie?

      – Miała siedem lat.

      – A mimo to dotarła aż do Amboise. Sama. Bez grosza przy duszy. Przespała w lesie dwie noce i przekonała konduktora, żeby wpuścił ją bez biletu do pociągu.

      Vianne niewiele pamiętała z tamtych czasów, nie licząc własnej rozpaczy. Po stracie pierwszego dziecka popadła w przygnębienie. Rok straty, mawiał Antoine. Ona również tak o tym myślała. Kiedy Antoine oznajmił, że zabiera Isabelle do Paryża, do taty, Vianne poczuła – niech jej Bóg wybaczy – wielką ulgę.

      Czy mogło być dla kogokolwiek zaskoczeniem, że Isabelle uciekła ze szkoły z internatem, do której została wysłana? Vianne po dziś dzień czuła palący wstyd, że tak potraktowała młodszą siostrę.

      – Miała dziewięć lat, gdy po raz pierwszy dotarła do Paryża – przypomniała Vianne, próbując znaleźć pociechę w rodzinnych opowiastkach o wyczynach Isabelle. Jej siostra była twarda, bystra i odznaczała się wielką determinacją. Już od najmłodszych lat.

      – O ile dobrze pamiętam, dwa lata później wyleciała, bo uciekła ze szkoły, żeby zobaczyć wędrowny cyrk. A może za to, że spuściła się po prześcieradle z okna sypialni na drugim piętrze? – Rachel się uśmiechnęła. – Chodzi mi o to, że jeśli tylko Isabelle będzie tego chciała, to tu przyjedzie.

      – Niech Bóg ma w opiece każdego, kto spróbuje jej w tym przeszkodzić.

      – Będzie tu lada dzień, zobaczysz. No, chyba że spotkała po drodze księcia na wygnaniu i bez pamięci się w nim zakochała.

      – Tak, jej to mogłoby się przydarzyć.

      – Widzisz? Już ci lepiej. – Rachel uściskała przyjaciółkę. – Chodź do mnie, napijemy się lemoniady. To najlepsze na taki upał.

      Po wczesnej kolacji Vianne położyła Sophie do łóżka, a sama zeszła na dół. Za bardzo się martwiła, żeby usnąć. Panująca w domu cisza przypominała, że żaden gość nie zastukał dzisiaj do jej drzwi. Nie mogła usiedzieć w miejscu. Rozmowa z Rachel uspokoiła ją wprawdzie, ale nie na długo. Wciąż martwiła się o Isabelle i miała złe przeczucia.

      Wstała, usiadła, znowu wstała, podeszła do drzwi wejściowych, otworzyła je.

      Z pozoru bezkresne pola ciągnęły się pod powleczonym purpurą i różem wieczornym niebem. Na dziedzińcu rysowały się znajome kształty wypielęgnowanych jabłoni rosnących między domem a oplecionym winoroślą i pnącymi różami kamiennym murem, za którym była droga do miasteczka i hektary pól z rzadka przetykane kępami pokrzywionych drzewek. Po prawej rósł gęstszy las, do którego za młodych lat wymykali się często z Antoine’em w poszukiwaniu samotności.

      Antoine.

      Isabelle.

      Gdzie oni byli? Czy mąż walczył na froncie? Czy siostra podążała pieszo z Paryża?

      Nie myśl o tym.

      Musiała się czymś zająć. Najlepszy będzie warzywnik. Skieruje jej myśli na spokojniejsze tory.

      Znalazła stare ogrodowe rękawiczki, włożyła kalosze i ruszyła do warzywnika założonego na płaskim kawałku terenu między szopą a stodołą. Na starannie wytyczonych grządkach rosły ziemniaki, cebula, marchew, brokuły, fasola, groch, ogórki, pomidory i rzodkiewki. Na wzniesieniu przy stodole Antoine posadził w rzędach krzewy malin i porzeczek. Uklękła na żyznej czarnej ziemi i zaczęła pielić chwasty.

      Wczesne lato było zwykle dobrą zapowiedzią. Oczywiście zawsze coś mogło pójść nie tak z powodu kapryśnej pogody, ale jeśli regularnie wykonywało się ogrodnicze prace, pieląc i przerywając zbyt gęsto wschodzące rośliny, można było liczyć na piękne plony. Vianne zawsze pilnowała, żeby grządki były równe i wypielęgnowane. Wierzyła, że ogród odwdzięczy się jej za troskę i poświęcony czas. Praca w nim zawsze napełniała ją spokojem.

      Ostrzeżenie, że dzieje się coś złego, zaczęło docierać do niej stopniowo. Najpierw usłyszała trudny do określenia dźwięk, wibrujący, głuchy pomruk. Potem napłynęły zapachy niepasujące do słodkiej woni ogrodu, gryzące i ostre, kojarzące się z rozkładem.

      Vianne otarła pot z czoła, świadoma, że rozmazuje po nim czarną ziemię, i szybko wstała z kolan. Wetknęła brudne rękawiczki do kieszeni spodni i ruszyła w kierunku domu. Zanim tam doszła, ukazała się trójka kobiet przypominających cienie i stanęła ciasno zbita na drodze przed jej bramą. Staruszka w łachmanach kurczowo trzymała się młodej kobiety z dzieckiem na ręku i nastolatki z pustą ptasią klatką w jednej ręce i łopatą w drugiej. Wszystkie miały szkliste, rozgorączkowane oczy, młoda matka wyraźnie drżała. Ich twarze były spocone, a spojrzenia zrezygnowane. Staruszka wyciągnęła przed siebie puste, brudne ręce.

СКАЧАТЬ