Название: Komando śmierci
Автор: Janusz Szostak
Издательство: PDW
Жанр: Биографии и Мемуары
isbn: 9788366252028
isbn:
– Pojechałem tam jako policjant dochodzeniowo-śledczy. Wtedy po raz pierwszy przekonaliśmy się, że oni nie szanują policjantów, że będą strzelać także do nas. I faktycznie zaczęli strzelać. To był impuls, który otrzeźwił policjantów i tych, którzy decydowali, w jakim kierunku mają iść proces wykrywczy i praca operacyjna. Na szczęście żaden z naszych wtedy nie ucierpiał, ale był to pierwszy sygnał, że gangsterzy nie będą się z nami bawić – niebieskie mundury i legitymacje na pewno już nas nie ochronią. Potem, jak się okazało, mieliśmy w tym względzie rację. Zatem jako najgroźniejszą grupę wskazałbym „Pruszków”. Po pewnym czasie, gdy już rozbito grupę pruszkowską, schedę po nich przejęli mokotowscy. Jako najbardziej brutalna grupa przestępcza wdarli się na ten bandycki piedestał i szli ostro, bardzo ostro.
– Równie nieobliczalni byli „Mutanci”. Posunęli się przecież do zabijania policjantów.
– Im po narkotykach chyba zmieniała się rzeczywistość i czuli się bezkarni. Pamiętamy Magdalenkę oraz wcześniejsze Parole. Gdy później wydział do walki z terrorem kryminalnym zatrzymywał poszczególnych bandytów z tej grupy, niektórzy z nich nie byli już tacy twardzi. Ale było też paru takich, co na masce samochodu przywieźli policjantów, którzy starali się ich zatrzymać. Ci bandyci nie mieli żadnych skrupułów: wyciągali klamki i strzelali jak do kaczek, o czym dobitnie przekonaliśmy się właśnie w Parolach i potem w Magdalence.
– Zetknął się pan z komandem śmierci „Mokotowa”?
– Słyszałem o nich, zostali rozpracowani przez terror kryminalny we współpracy z CBŚ. Była to struktura powołana przez „Mokotów” do likwidacji niewygodnych osób – od brudnej roboty. Chodziło o to, żeby było skutecznie i pokazowo, i żeby nie zostali złapani. Takie wyćwiczone komando na wzór amerykański: cicho, sprawnie, brutalnie i bez rozgłosu. Żeby jednak rozeszło się w środowisku, ale do policji nie doszło.
– Jeden z ludzi związanych z tą grupą stwierdził w rozmowie ze mną, że nikt nie ma na koncie tylu trupów, co oni.
– Kiedyś powiedziałem, że gdyby tak zacząć kopać w lasach pod Warszawą, to trupy można by tam zbierać jak grzyby po deszczu. Oczywiście nie wszędzie – gangsterzy mieli swoje terytoria i wiedzieli, gdzie to robić. Ale krążyły pogłoski, że zakopują w lasach ludzi i chwalą się, że odpalają wszystko, co się rusza, co staje im na drodze.
– Dzisiaj nie ma już takich grup?
– Na szczęście, bo byłoby niewesoło. Mam nadzieję, że struktury pionów kryminalnych nad tym czuwają i mają wiedzę. Nie słychać bowiem, by takie spektakularne zabójstwa w środowiskach przestępczych się zdarzały, jak to było w latach 90. czy do 2003-2004 roku.
– Największe grupy co prawda zostały rozbite, ale w każdej chwili mogą się odrodzić, gdyż niedługo zaczną wychodzić na wolność ich bossowie. Na przykład w maju celę na Służewcu opuści „Korek”.
– Moim zdaniem, nie pokuszą się, by znów wejść na tę samą drogę. Nie sądzę, by tworzyli na nowo struktury, aby opanować choćby rynek narkotyków, kradzieży samochodów, lewego alkoholu i papierosów czy w ogóle zająć się działalnością stricte kryminalną. Uważam, że przebranżowią się w przestępców gospodarczych. To szybki zysk, dużo większe pieniądze i nie trzeba latać z bronią w ręku, nie trzeba nikogo tłuc czy dopingować do pracy. W sumie pieniążki niemal same wpadają do ręki. Zresztą widać to po „Słowiku” i „Parasolu”, którzy siedzą teraz za VAT. Żeby coś takiego zacząć, potrzebny jest dobry księgowy – który będzie wiedział, jak to zrobić – i pieniądze, a ci, którzy wyjdą, zapewne mają je dobrze ukryte. Nie wszystko im zabraliśmy. Poza tym parę osób na pewno wisi im kasę, a oni się o nią upomną – i ją dostaną.
Prognozuję więc, że wejdą w przestępczość gospodarczą: wyłudzenia podatku VAT i dotacji unijnych. Duża kasa i mniejsze ryzyko. Takie przeprane pieniądze szybko stają się legalnym środkiem płatniczym. Nie trzeba się z nimi ukrywać. Wcześniej wielu wpadało dlatego, że zwracali na siebie uwagę, bo zaczęli się rozbijać dobrymi samochodami, kupowali luksusowe domy, jeździli na drogie wycieczki. Opływali w bogactwa i było widać, że nie zarobili tego legalnie. Dokonując przestępstw gospodarczych, mogą ładnie się ulokować w całym układzie i czerpać z tego korzyści. A tak – złapią takiego gangstera z jakąś jednostką broni i dostanie za to trzy lata. A po co?
– Zatem nie grozi nam powrót gangów znanych z lat 90. oraz biegających po Warszawie przestępców z kałaszami?
– Nie zakładam takiego scenariusza. Mafiosi, którzy wkrótce wyjdą z więzienia, pewne sprawy już przemyśleli i wyciągnęli z tego naukę. Dobrze wiedzą, co ich spotkało i dlaczego wpadli. Tym bardziej że przy obecnym stanie poziomu kryminalistyki i ciągłym ich monitorowaniu, ci ludzie nie mają szans.
ROZDZIAŁ 2. Twoja ksywa brzmi znajomo
ROZDZIAŁ 2
Twoja ksywa brzmi znajomo
Dla gangsterów pseudonimy są głównie elementem konspiracji oraz znakiem firmowym, gdyż w świecie przestępczym praktycznie nikt nie używa nazwisk. A co za tym idzie – niewielu zna prawdziwe imiona i nazwiska gangsterów, choć ich przestępcze pseudonimy słyszała cała Polska.
Wszyscy wiemy, że Andrzej K. zawdzięczał swoją ksywę „Pershing” temu, że był szybki jak rakieta. Jerzy W. „Żaba” miał wyłupiaste oczy. Stefan K. „Ksiądz”, szef gangu żoliborskiego, znany był też pod pseudonimem „Profesor” – z powodu grubych szkieł okularów, które nosił. Jarosław Sokołowski został „Masą”, gdyż zawsze budował tylko masę, a nigdy rzeźbę. Nietrudno zgadnąć, czemu zawdzięczał swój pseudonim adiutant „Masy”, Grzegorz Ł. „Mięśniak”.
Na Henryka N., bossa gangu prasko-ząbkowskiego – nazywanego mylnie „Wołominem” – nie bez powodu mówiono „Dziad”, ubierał się nader niechlujnie. On sam bardzo nie lubił tej ksywy i swego czasu w rozmowie ze mną upierał się, że to nie on jest „Dziadem”.
– Po prawdzie to nikt z nas do niego tak się nie zwracał. Mówiliśmy do niego Heniek – wyjaśnia Grzegorz K., pseudonim „Ojciec”, który swoją karierę zaczynał u boku „Dziada”. Do ksywki „Ojca” wrócimy jeszcze w tym rozdziale.
Z kolei Marek C. został „Rympałkiem”, gdyż na początku swej przestępczej kariery w latach 90. biegał z kijem bejsbolowym i demolował lokale, by wymusić haracze. Czyli w przestępczym slangu „szedł na rympał”. Natomiast Mariusz D., pseudonim „Przeszczep”, swoją ksywkę zawdzięcza kawałkowi metalu, który wszczepiono mu w miejsce usuniętego fragmentu czaszki. Inaczej na ksywę zapracował Artur G., znany jako „Kręciłapka”. Zyskał taki przydomek, łamiąc ręce swoim konkurentom.
Zdarza się jednak, że ksywki wiążą się po prostu z nazwiskiem bądź imieniem, jak było chociażby w przypadku Nikodema S., znanego powszechnie jako „Nikoś”. „Klepak”, przydomek bossa „Wołomina” Mariana K., wiązał się z jego nazwiskiem. Osławieni warszawscy gangsterzy – Rafał B. „Bukaciak” oraz Rafał Sz. „Szkatuła” swoje pseudonimy także wzięli od nazwisk. Natomiast Piotr S., który przez lata używał pseudonimu „Sajur” – będącym jednocześnie jego nazwiskiem – ma dziś pretensje do policji i dziennikarzy, w tym do autora tej książki, że rzekomo ujawniali СКАЧАТЬ