Pan Światła. Roger Zelazny
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pan Światła - Roger Zelazny страница 8

Название: Pan Światła

Автор: Roger Zelazny

Издательство: PDW

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn: 9788381169301

isbn:

СКАЧАТЬ ognia, które wygrał od Raltarikiego. To śmiertelnie groźne i bezmyślne istoty… a każda z nich ma moc pioruna.

      Tak dopił wino.

      — Ale co w tej rozgrywce postawił Sam?

      Jama westchnął.

      — Całą moją pracę, wszystkie nasze wysiłki z ostatniego półwiecza.

      — Chcesz powiedzieć: swoje ciało?

      Jama przytaknął.

      — Ludzkie ciało to najwyższa wygrana, jaką można zaoferować demonowi.

      — Dlaczego Sam miałby zaryzykować coś takiego?

      Jama patrzył na Taka niewidzącym wzrokiem.

      — To chyba był jedyny sposób, by przywołać chęć życia, by na nowo związać się ze swą misją: musiał znaleźć się w niebezpieczeństwie, z każdym rzutem kości narażając swoje istnienie.

      Tak nalał sobie jeszcze wina i wypił jednym haustem.

      — To jest dla mnie niepoznawalne — oświadczył.

      Jama pokręcił głową.

      — Tylko nieznane — zapewnił. — Sam nie jest do końca świętym ani też głupcem… Ale prawie — uznał po chwili.

      Tej nocy spryskał repelentem demonów cały klasztor.

      Następnego ranka przybył do klasztoru niewysoki człowiek i usiadł przy frontowym wejściu. U swych stóp postawił żebraczą miseczkę. Nosił jednoczęściową szatę z szorstkiej, brązowej tkaniny, sięgającą mu do kostek. Czarna opaska zakrywała lewe oko. Resztki włosów na głowie były ciemne i bardzo długie. Ostry nos, cofnięty podbródek, wysoko osadzone i płaskie uszy nadawały jego twarzy podobieństwo do lisa. Skórę miał ogorzałą i ściągniętą. Jedyne zielone oko zdawało się w ogóle nie mrugać.

      Siedział tak może ze dwadzieścia minut, nim zauważył go któryś z mnichów Sama i wspomniał o tym jednemu z czarno odzianych członków zakonu Ratri. Ten mnich z kolei odszukał kapłana i przekazał mu wiadomość. Kapłan, pragnąc zrobić wrażenie na bogini cnotami jej wyznawców, kazał sprowadzić żebraka, nakarmić, ofiarować mu nowe szaty i celę, w której mógłby sypiać przez czas, jaki zechciałby pozostać w klasztorze.

      Żebrak z grzecznością bramina podziękował za poczęstunek, jednak odmówił spożycia czegokolwiek poza chlebem i owocami. Przyjął także ciemny habit zakonu Ratri, odrzucając swój brudny łachman. Potem obejrzał celę i czystą matę do spania, jaką mu przygotowano.

      — Dzięki ci, szlachetny kapłanie — powiedział głosem głębokim, dźwięcznym i zadziwiająco mocnym jak na kogoś takiego. — Dziękuję i modlę się, by twoja bogini uśmiechnęła się do ciebie za dobroć i miłosierdzie, jakie okazujesz w jej imieniu.

      Słysząc to, kapłan sam się uśmiechnął; wciąż miał nadzieję, że może Ratri przejdzie akurat korytarzem, by dostrzec tę dobroć i miłosierdzie okazywane w jej imieniu. Niestety, nie pojawiła się. Niewielu z zakonu miało okazję ją widzieć, nawet tej nocy, kiedy przybrała swe moce i chodziła pomiędzy nimi. Gdyż tylko ci w szafranowych szatach byli obecni przy przebudzeniu Sama i znali jego tożsamość. Ratri zwykle spacerowała po klasztorze, gdy jej wyznawcy byli pogrążeni w modlitwach albo kiedy już udali się na wieczorny spoczynek. Sypiała na ogół w dzień; kiedy pojawiała się w zasięgu ich wzroku, była szczelnie owinięta płaszczem. Swoje polecenia i życzenia przekazywała bezpośrednio Gandhiji, przywódcy zakonu, który miał dziewięćdziesiąt trzy lata w tym cyklu i był na wpół ślepy.

      W rezultacie zarówno jej mnisi, jak i ci w szafranowych szatach zastanawiali się nad jej wyglądem i szukali uznania w jej oczach. Mówiono, że jej błogosławieństwo zapewnia reinkarnację jako bramin. Tylko Gandhiji się tym nie przejmował, wybrał bowiem drogę prawdziwej śmierci.

      Ponieważ nie pojawiła się w korytarzu, kiedy tam stali, kapłan przedłużał rozmowę.

      — Jestem Balarma — oznajmił. — Czy wolno mi spytać o twe imię, szlachetny panie, i o cel twej drogi?

      — Nazywam się Aram — odparł żebrak. — Przyjąłem dziesięcioletnie śluby ubóstwa i siedmioletnie milczenia. Na szczęście owe siedem lat już minęło, mogę więc mówić, by dziękować moim dobroczyńcom i odpowiadać na ich pytania. Zmierzam w stronę gór, by tam znaleźć sobie jaskinię, modlić się w niej i medytować. Mogę też przyjąć waszą gościnność na kilka dni, zanim wyruszę w dalszą drogę.

      — Doprawdy — rzekł Balarma. — Winniśmy być zaszczyceni, że święty mąż pobłogosławił swoją obecnością nasz klasztor. Witaj więc. Jeśli życzysz sobie czegokolwiek, co mogłoby pomóc ci na twej ścieżce, a my będziemy w stanie to zapewnić, powiedz nam tylko.

      Aram przeszył go spojrzeniem nieruchomego zielonego oka.

      — Mnich, który pierwszy mnie zauważył — powiedział — nie nosił szat waszego zakonu. — Dotknął ciemnego habitu. — Zamiast tego, jak mi się zdawało, moje słabe oko dostrzegło inną barwę.

      — Istotnie — przyznał Balarma. — Schronili się u nas bowiem wyznawcy Buddy, by odpocząć w swej wędrówce.

      — To naprawdę ciekawe. Chciałbym z nimi porozmawiać i dowiedzieć się czegoś więcej o ich Drodze.

      — Powinieneś mieć dość okazji, jeśli zechcesz pozostać u nas przez jakiś czas.

      — Tak więc uczynię. Jak długo tu będą?

      — Tego nie wiem.

      Aram skinął głową.

      — Kiedy mogę z nimi porozmawiać?

      — Tego wieczoru na godzinę wszyscy mnisi gromadzą się w jednym miejscu i mogą mówić swobodnie, oprócz tych, którzy przyjęli śluby milczenia.

      — A zatem pozostały czas spędzę na modlitwie — oświadczył Aram. — Dziękuję.

      Obaj skłonili się lekko i Aram wszedł do swojej celi.

      * * *

      Wieczorem Aram wziął udział w spotkaniu mnichów. Ci z obu zakonów siedzieli razem i zajmowali się rozmową. Sam się nie pojawił, Tak również; Jama nie przychodził nigdy.

      Aram zasiadł przy długim stole w refektarzu, naprzeciwko kilku buddyjskich mnichów. Przez dłuższy czas rozmawiał z nimi, dyskutując o doktrynie i praktyce, o kaście i credo, pogodzie i sprawach codziennych.

      — Wydaje się dziwne — oświadczył po chwili — że mnisi z waszego zakonu przybyli nagle tak daleko na południe i zachód.

      — Jesteśmy zakonem wędrownym — odparł mnich, do którego się zwracał. — Podążamy za wiatrem. Podążamy za głosem naszych serc.

      — Do krainy czerwonej СКАЧАТЬ