Pan Światła. Roger Zelazny
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pan Światła - Roger Zelazny страница 7

Название: Pan Światła

Автор: Roger Zelazny

Издательство: PDW

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn: 9788381169301

isbn:

СКАЧАТЬ to głos Sama Wielkodusznego.

      — Podwójna albo żadna! — huknął jego towarzysz, pochylił się naprzód, zakołysał i powtórzył gest Sama.

      — Nina ze Srinagina! — zawołał śpiewnie, pochylił się, zakołysał i ponownie wykonał ten sam gest.

      — Święta siódemka — rzucił cicho Sam.

      Ten drugi zawył.

      Tak zamknął oczy i zatkał uszy, przewidując, co nastąpi po takim wyciu.

      Nie pomylił się.

      Kiedy błyski i huk ustały, spojrzał w dół na niezwykle rozjaśnioną scenę. Nie trudził się nawet liczeniem. Było oczywiste, że czterdzieści płomiennych obiektów wisi nad ziemią, rzucając swój niesamowity blask; ich liczba się podwoiła.

      Rytuał trwał nadal. Żelazny pierścień jarzył się na lewej dłoni Buddy własnym światłem, bladym i zielonkawym.

      Tak znów usłyszał słowa:

      — Podwójna albo żadna.

      Na co Budda odpowiedział ponownie:

      — Święta siódemka!

      Tym razem miał wrażenie, że całe zbocze rozpadnie mu się pod stopami. Sądził, że jasność to powidok na siatkówce zamkniętego oka. Mylił się.

      Kiedy uniósł powieki, ujrzał armię rozkołysanych błyskawic. Ich światłość wbijała się w mózg; osłonił oczy, by popatrzeć w dół.

      — I jak, Raltariki? — zapytał Sam; jasne, szmaragdowe światło otaczało jego lewą dłoń.

      — Jeszcze jeden raz, Siddhartho. Podwójna albo nic.

      Deszcz ustał nieco. W zielonym blasku hufca na wzgórzu Tak zobaczył, że ten zwany Raltariki ma głowę bawołu i drugą parę rąk.

      Zadrżał.

      Zasłonił oczy i uszy, zacisnął zęby. Czekał.

      Po pewnym czasie to nastąpiło. Ryk i błyski trwały bez końca, aż stracił przytomność.

      Kiedy odzyskał zmysły, pomiędzy nim a osłaniającą go skałą była już tylko szarość i delikatny deszcz. U podstawy kamienia siedziała samotna postać; nie nosiła rogów i miała tylko dwie ręce.

      Tak nie poruszył się. Czekał.

      * * *

      — To jest repelent demonów — rzekł Jama, wręczając mu aerozol. — Sugeruję, żebyś w przyszłości smarował się nim dokładnie, jeśli zamierzasz oddalać się od klasztoru. Myślałem, że ten region wolny jest od rakszasów, w przeciwnym razie dałbym ci go wcześniej.

      Tak przyjął pojemnik i postawił przed sobą na stole.

      Siedzieli przy lekkim posiłku w pokojach Jamy, który opierał się wygodnie, trzymając w lewej ręce kielich sprowadzanego dla Buddy wina, w prawej — na wpół opróżnioną karafkę.

      — A więc ten o imieniu Raltariki jest demonem? — zapytał Tak.

      — Tak… i nie — odparł Jama. — Jeśli przez określenie „demon” rozumiesz złośliwą, nadprzyrodzoną istotę, posiadającą wielką moc, długowieczną i zdolną czasowo przyjmować praktycznie dowolną formę, odpowiedź brzmi: nie. To powszechnie przyjęta definicja, jest jednak nieprawdziwa w jednym aspekcie.

      — Och? A jakimże to?

      — Nie jest istotą nadprzyrodzoną.

      — Ale jest wszystkim pozostałym?

      — Tak.

      — Zatem nie rozumiem, jaka to różnica, nadprzyrodzony czy nie, skoro jest złośliwy, posiada wielką moc, długo żyje i ma zdolność zmiany kształtu wedle woli.

      — Ależ to bardzo istotna różnica. To różnica między nieznanym i niepoznawalnym, między nauką i fantazją. To kwestia istoty rzeczy. Niech cztery punkty kompasu będą logiką, wiedzą, mądrością i nieznanym. Niektórzy biją pokłony w tym ostatnim kierunku. Inni ruszają, by go badać. Chylić czoła przed nim, to tracić z oczu pozostałe trzy. Mogę ulec nieznanemu, ale nigdy niepoznawalnemu. Człowiek, który kłania się przed nieznanym, jest albo świętym, albo głupcem. Niepotrzebny mi żaden z nich.

      Tak wzruszył ramionami i pociągnął łyk wina.

      — Ale co z demonami?

      — Są poznawalne. Przez wiele lat prowadziłem z nimi doświadczenia. Byłem jednym z Czworga, którzy zstąpili do Studni Piekieł, jeśli pamiętasz, po tym, jak Taraka uciekł panu Agni w Palamaidsu. Czyż nie jesteś Takiem z Archiwów?

      — Byłem nim.

      — Czytałeś więc sprawozdania z pierwszych opisanych kontaktów z rakszasami?

      — Czytałem raporty z dni ich spętania…

      — Wiesz zatem, że to rodowici mieszkańcy tego świata, że byli tu obecni przed przybyciem człowieka z utraconej Urath.

      — Tak.

      — Są to istoty zbudowane raczej z energii niż materii. Według ich własnych przekazów, nosiły kiedyś ciała i żyły w miastach. Ale pogoń za nieśmiertelnością zawiodła je na ścieżkę inną od tej, którą podążył człowiek. Odkryły sposób przetrwania jako stabilne pola energetyczne. Porzuciły swe ciała, by żyć wiecznie jako wiry mocy. Nie są jednak czystym intelektem; przeniosły za sobą swoje kompletne ego, a zrodzone z materii, wiecznie pożądają ciał. Mogą wprawdzie na jakiś czas przybrać ich podobieństwo, jednak bez pomocy nie potrafią do nich wrócić. Przez wieki dryfowały bez celu po tym świecie. Ale przybycie człowieka wyrwało je z tego spokoju. Przybrały formy jego koszmarów, by go prześladować. Dlatego właśnie trzeba je było pokonać i spętać głęboko pod Ratnagaris. Nie zdołaliśmy zniszczyć wszystkich. Nie mogliśmy pozwolić, by wciąż podejmowały próby zdobycia maszyn inkarnacyjnych i ciał ludzi. Zostały więc schwytane i zamknięte w wielkich butelkach magnetycznych.

      — Ale Sam wiele uwolnił, by spełniały jego rozkazy — przypomniał Tak.

      — To prawda. Zawarł koszmarny pakt i dotrzymał go, więc pewna ich liczba nadal krąży po świecie. Ze wszystkich ludzi chyba tylko dla Siddharthy żywią respekt. A ze wszystkimi bez wyjątku dzielą jedną słabość.

      — To znaczy?

      — Uwielbiają hazard… Podejmą rozgrywkę o dowolne stawki, a wynikające stąd długi to jedyne, co traktują honorowo. Tak być musi, inaczej straciłyby zaufanie innych graczy i pozbyły się swej być może jedynej przyjemności. A że ich moc jest wielka, nawet książęta siadają z nimi do gry w nadziei, że zyskają ich usługi. W ten sposób tracono królestwa…

      — СКАЧАТЬ