Pan Światła. Roger Zelazny
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pan Światła - Roger Zelazny страница 5

Название: Pan Światła

Автор: Roger Zelazny

Издательство: PDW

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn: 9788381169301

isbn:

СКАЧАТЬ koniec trzeciego tygodnia Ratri i Jama rozmawiali o tym na ganku we wczesnych godzinach poranka.

      — To mi się nie podoba — wyznał Jama. — Nie możemy go obrażać, narzucając mu nasze towarzystwo teraz, kiedy sobie tego nie życzy. Ale czyha tam wiele niebezpieczeństw, zwłaszcza na kogoś takiego jak on, powtórnie narodzonego. Chciałbym wiedzieć, gdzie spędza te godziny.

      — Cokolwiek robi, pomaga mu to wrócić do życia — zauważyła Ratri. Przełknęła ciasteczko i machnęła pulchną dłonią. — Jest mniej zamknięty w sobie. Więcej rozmawia, nawet żartuje. Wypija wino, które mu przynosimy. Wraca mu apetyt.

      — A jednak spotkanie z agentem Trimurti może doprowadzić do ostatecznej zguby.

      Ratri przeżuwała wolno.

      — Ale jest mało prawdopodobne, by ktoś taki wędrował po tej krainie w obecnym czasie — stwierdziła. — Zwierzęta zobaczą w Samie dziecko i nie zrobią mu krzywdy. Ludzie uznają go za świątobliwego pustelnika. Demony jeszcze z dawnych lat czują przed nim lęk, a więc go szanują.

      Jama potrząsnął głową.

      — Pani, to nie jest takie proste. Choć zdemontowałem dużą część swojej maszynerii i ukryłem ją setki mil stąd, potężny przesył energii, jaki wykorzystywałem, nie mógł pozostać niezauważony. Prędzej czy później ktoś odwiedzi to miejsce. Wykorzystałem ekrany i urządzenia zakłócające, ale z pewnych miejsc ten teren musiał wyglądać tak, jakby wszechogarniający ogień tańczył po mapie. Wkrótce musimy się stąd wynieść. Wolałbym zaczekać, póki nasz podopieczny całkiem nie wróci do zdrowia, ale…

      — Czy jakieś naturalne siły nie mogły wytworzyć takich samych efektów energetycznych, jak twoje działania?

      — Tak, i one występują w tej okolicy. Właśnie dlatego wybrałem ją na naszą bazę. Może się więc okazać, że nic się nie zdarzy. Jednak wątpię w to. Moi szpiedzy we wsiach nie donoszą w tej chwili o żadnych niezwykłych zjawiskach. Niektórzy mówią wszakże, iż w dzień jego powrotu na szczycie burzowej fali przejechał gromowy rydwan, badając niebo i ziemię. Działo się to daleko stąd, jednak nie mogę uwierzyć, że nie ma żadnego związku z nami.

      — Ale przecież nie wrócił…

      — W każdym razie nam nic o tym nie wiadomo. Obawiam się jednak…

      — Zatem ruszajmy natychmiast. Zbyt duży żywię szacunek dla twoich przeczuć. Dysponujesz większą mocą niż ktokolwiek z Upadłych. Dla mnie wielkim wysiłkiem jest nawet przybranie miłej dla oka formy na dłużej niż kilka minut.

      — Moce, które posiadam — odparł Jama, dolewając jej herbaty — pozostały nienaruszone, ponieważ są innego rodzaju niż twoje.

      Uśmiechnął się, ukazując dwa rzędy długich, lśniących zębów. Uśmiech sięgnął blizny na lewym policzku, ciągnącej się aż do kącika oka. Jama mrugnął, jakby chciał postawić kropkę, po czym kontynuował:

      — Duża część mojej mocy ma formę wiedzy, której nawet Władcy Karmy nie mogą mi wyrwać. Moc większości bogów natomiast wynika ze szczególnej fizjologii, którą częściowo tracą po inkarnacji w nowe ciało. Dysponując pewną pamięcią, po jakimś czasie i w pewnym zakresie umysł zmienia dowolne ciało, rodząc nową homeostazę i pozwalając na stopniowe przywrócenie mocy. Moja powraca szybko i w tej chwili dysponuję nią w pełni. Ale gdyby nawet nie, mam wiedzę, której mogę użyć jak broni. I to też jest moc.

      Ratri napiła się herbaty.

      — Niezależnie od źródła, kiedy twoja moc mówi: ruszajmy, musimy wyruszyć. Jak prędko?

      Jama otworzył kapciuch z tytoniem i skręcił sobie papierosa. Zauważyła, że jego smagłe, zwinne palce zawsze się poruszają, jak u kogoś, kto gra na instrumencie muzycznym.

      — Powiedziałbym: nie zwlekajmy dłużej niż jeszcze tydzień czy dziesięć dni. Do tego czasu musimy opuścić tę krainę.

      Skinęła głową.

      — Dokąd zatem?

      — Do jakiegoś niewielkiego królestwa na południu, gdzie będziemy mogli bez przeszkód wjechać i wyjechać.

      Zapalił papierosa, zaciągnął się.

      — Mam lepszy pomysł — oświadczyła. — Wiedz, że pod moim śmiertelnym imieniem jestem panią Pałacu Kamy w Khaipurze.

      — Fornikatorium, madam?

      Zmarszczyła brwi.

      — Takim mianem określany jest często przez ludzi wulgarnych, i nie nazywaj mnie „madam”, przy okazji. Pachnie to starym żarcikiem. Pałac Kamy to miejsce odpoczynku, rozkoszy, świętości i źródło znacznej części moich dochodów. Myślę, że będzie dobrą kryjówką dla naszego podopiecznego, póki nie dokończy rekonwalescencji, a my nie zrealizujemy naszych planów.

      Jama klepnął się w udo.

      — Tak jest! Racja! Kto pomyśli, żeby szukać Buddy w domu rozpusty? Dobrze! Znakomicie. Do Khaipuru zatem, droga bogini… Do Khaipuru i Pałacu Miłości!

      Wstała i tupnęła sandałem o kamień.

      — Nie życzę sobie, żebyś w ten sposób wyrażał się o moim przybytku!

      Wzrok Jamy zsunął się ku ziemi, a z jego twarzy, choć z oporami, zniknął uśmiech. Powstał i skłonił się z szacunkiem.

      — Wybacz mi, droga Ratri, ale to wyznanie było tak nieoczekiwane… — Zakrztusił się i odwrócił. Kiedy znów na nią spojrzał, pełen był powagi i uprzejmości — …że zaskoczyła mnie ta pozorna sprzeczność. Teraz jednak widzę w tym mądrość. To idealna przykrywka; dostarcza ci zarówno bogactwa, jak i, co o wiele ważniejsze, źródła poufnych informacji wśród wojowników, kupców i kapłanów. To nieodzowna część życia społeczeństwa. Daje ci status i prawo głosu w sprawach miasta. Bycie bogiem to jeden z najstarszych zawodów na tym świecie. Cóż więc dziwnego, że my, którzy upadliśmy, szukamy schronienia w ramach innej szacownej tradycji. Podziwiam cię. Składam ci dzięki za twoją mądrość i zdolność przewidywania. Nie oczerniam przedsięwzięć dobroczyńcy i współspiskowca. Powiem szczerze, że niecierpliwie oczekuję tej wizyty.

      Uśmiechnęła się i usiadła.

      — Przyjmuję twoje obłudne przeprosiny, synu węża. Zresztą i tak trudno jest się na ciebie gniewać. Nalej mi jeszcze herbaty, proszę.

      Wypoczywali, Ratri sącząc herbatę, Jama paląc papierosa. W oddali burza zaciągnęła kotarę nad połową horyzontu. Nad nimi jednak wciąż świeciło słońce, a na ganku gościł delikatny zefirek.

      — Widziałeś ten pierścień, żelazny pierścień, który nosi? — spytała Ratri, sięgając po kolejne ciasteczko.

      — Tak.

      — Czy wiesz, jak go zdobył?

      — СКАЧАТЬ