Warunek. Eustachy Rylski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Warunek - Eustachy Rylski страница 6

Название: Warunek

Автор: Eustachy Rylski

Издательство: PDW

Жанр: Классическая проза

Серия:

isbn: 9788380321557

isbn:

СКАЧАТЬ Rudzki zaniemówił. I dobrze, bo już go było za dużo.

      Wolanin zbliżył się do Dreszera. Rangułt pochylił się nad ogniem w kominku. Miał nienaturalnie rozpaloną twarz i czoło pokryte oleistym potem jak pokostem.

      – Na miłość boską, poruczniku... – wyszeptał.

      – Cóż tu Boga wołać, Jędruś – rzekł jowialnie Dreszer. – Niech Rudzki zetnie mu głowę.

      Rangułt nie odwrócił się od ognia. Czuł zapewne spojrzenia kamratów na plecach, gdy powiedział tak cicho, jakby chciał być niedosłyszany:

      – Pan mnie chyba obraził, poruczniku.

      Hoszowski się stropił. Być może zrozumiał, że nie trzeba było przeciągać struny. Być może zrozumiał, że upór, jakim się nieroztropnie pochwalił, nie powinien przekroczyć granicy, za którą znajduje się przestrzeń rzeczy obcych, spraw nieoznaczonych, rozstrzygnięć ostatecznych.

      W chwilę potem, przy aplauzie kamratów, kapitan Rangułt zażądał satysfakcji.

      Hoszowski, nie mając nadziei na opuszczenie salonu bez starcia z Dreszerem – starcia, które, porównując substancję, nie mogło skończyć się dla niego dobrze – wrócił do stołu.

      Był skłonny wypić wino ze srebrnego kubka Wolanina, nawet jeżeli odebrane by to zostało jako toast na cześć cesarza i jego Wielkiej Armii, lecz nie zauważył, by szwoleżerowie byli tym zainteresowani. To, co prawdopodobnie udobruchałoby ich jeszcze przed kilkoma minutami, stało się teraz gestem bez znaczenia. Więc Hoszowski go nie uczynił.

      Kominek się dopalał, świece się kończyły, świat za oknem sczerniał do szczętu.

      – Myślę, że mógłbym pana przeprosić, panie hrabio – rzekł Hoszowski miękko.

      Jego posępną, nieładną twarz rozjaśnił na chwilę niepewny uśmiech. Rangułt odpowiedział mu uśmiechem równie wiotkim. Sytuacja nie była jednoznaczna ani tym bardziej ostateczna. Deklaracja porucznika dała nadzieję. Mówił to uśmiech Rangułta, a po nim pojednawczy gest. Przyjęcie przeprosin kończyło zwadę, unieważniając afront, jaki spotkał cesarza, armię, szwadron, szwoleżerów, gwardię i co tam jeszcze, gdyż porucznik sprawiał teraz wrażenie człowieka zreflektowanego, skłonnego za wszystko przeprosić. Rangułt, wyraźnie zmordowany kłótnią, chciał właśnie dać porucznikowi do zrozumienia, że jego skrucha kończy sprawę, gdy usłyszał pełne niepokoju i podejrzeń westchnienie Dreszera:

      – Chryste... Jędruś.

      Chabrowe, dziewczęce oczy Wolanina mówiły: nie możesz nam tego zrobić, kapitanie. A na apoplektycznej, przeciętej na skos blizną twarzy Rudzkiego wypisane było: ani kroku wstecz, graf.

      Ani kroku wstecz, mówił też duch rozległego, ogołoconego z mebli i sprzętów salonu. Zawisł nad młodymi mężczyznami, wprowadzony przez nich do środka, mroczniejący wraz z dopalającym się ogniem, już od tych mężczyzn niezależny. Jeżeli szwoleżerowie go wprowadzili, to on tylko mógł ich wyprowadzić, zuchwały duch Wielkiej Armii.

      – To mi nie wystarczy – rzekł Rangułt takim tonem, jakby zakomunikował coś zupełnie odwrotnego.

      – Co pan ma na myśli, hrabio? – Hoszowskiego zaskoczyło to, co usłyszał.

      Rangułt uciekł wzrokiem gdzieś w bok.

      Hoszowski uśmiechnął się blado i dodał, najlżej jak potrafił:

      – Nie uznaję pojedynków i nie biorę w nich udziału w żadnym charakterze. W tej kwestii jesteśmy z cesarzem jednej myśli.

      – Ścierwo! – warknął Rudzki, błyskając klingą szabli.

      Rangułt go poprosił, żeby się uspokoił, zamilkł.

      – Ejże, graf... – syknął Rudzki, niezmordowany w swych emocjach.

      Rangułt ponowił prośbę.

      – Obrażają Polskę, cesarza, armię, wszystko, co nam najświętsze, a ja mam milczeć? – Rudzki podskoczył na ugiętych kolanach i mistrzowskim cięciem pozbawił głowy gipsowe popiersie Katarzyny Wielkiej, stojące na cokoliku obok rozstrzelanego lustra. – To ty milcz, graf, jeżeli słowa hańby...

      Nie dokończył, gdyż ujrzał nad sobą spazmatycznie zaciętą twarz kapitana, jego szklany wzrok, a w nim groźbę sprzed trzech godzin. Jeżeli miał ją kiedykolwiek potraktować serio, to właśnie teraz. I tak się stało, bo Rudzki odpuścił. Wycofał się, klingę szabli kryjąc za plecami. Ale nie odpuścił Rangułt, coś się w nim napięło i nie zwolniło. Jowialny Dreszer był obok. Rangułt spróbował ochłonąć, zakręcił się, rozejrzał. Fala gorączki rozpaliła mu czoło. Zacisnął i rozprostował dłoń. Pochylił się bezwładnie, jakby miał zamiar upaść, i spoliczkował Hoszowskiego.

      Rozmoszczoną już wokół pałacu kawalerię poruszył jakiś niepokój. Konie zarżały.

      Kapitan Rangułt odstąpił kilka kroków, zaskoczony zamianą prawdziwej złości w upozowany gest, anachroniczny, trupi rytuał.

      – Pan się uniósł, panie hrabio, zupełnie zbytecznie – rzekł Hoszowski i zaskoczony nie mniej od kapitana teraz on zażądał przeprosin.

      Rangułt wytarł rękawem kurtki czoło z potu. Zaszkliło się natychmiast. Kamraci spojrzeli mu w twarz z niepokojem. Zaprzeczył ruchem głowy. Odetchnęli.

      – W takim razie... – Hoszowski głośno przełknął ślinę. Spojrzał na drzwi. Stały otworem.

      Rangułt zapytał głucho:

      – Co w takim razie?

      Nie wyglądało, by Hoszowski potrafił znaleźć słowo mogące wydarzenia zawrócić. Może takie i było, słów jest dużo, ale nie w zasięgu porucznika. Najoględniej jak potrafił, zażądał satysfakcji.

      – Pan? – zapytał pogardliwie Rangułt.

      Z hallu słychać było uderzenia podkutych obcasów o posadzkę. W drzwiach stanął szwoleżer jak dąb. Wyprężył się i zameldował:

      – Są konni od Lamonta. Kancelaria polowa dwie mile stąd.

      Rangułt podziękował mu za informację. Wolanin zachichotał jak dziewczyna. Dreszer krokiem lekkim jak na ciało, które dźwigał, przeszedł salon wzdłuż. Rudzki dał ostatecznie spokój szabli. Rangułt wrócił na fotel.

      Hoszowski w bezradnym oczekiwaniu podszedł do okien. Deszcz ustał. W szyby uderzył północny wiatr. Rangułt poprosił, by mu podano wino. Wolanin podszedł do niego z butelką. Rangułt upił z niej potężny haust i opierając ją o udo, postanowił:

      – No dobrze, poruczniku. Tutaj i zaraz, jeśli łaska.

      Hoszowski odpowiedział mu natychmiast:

      – Ani tutaj, ani zaraz. Mam ważne pisma do generała Lamonta. Przed ich przekazaniem nie mogę narażać swojej osoby.

      – СКАЧАТЬ