Warunek. Eustachy Rylski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Warunek - Eustachy Rylski страница 5

Название: Warunek

Автор: Eustachy Rylski

Издательство: PDW

Жанр: Классическая проза

Серия:

isbn: 9788380321557

isbn:

СКАЧАТЬ lecz której unikać należy, jeśli to tylko możliwe, coś, co może i wyostrza armię, ale w każdym z żołnierskich losów czyni spustoszenia niewarte tego, co się zyskało? Krótko mówiąc, porucznik Hoszowski bredził, powodowany nieopanowaną i być może, jak sądził, bezkarną chęcią dokuczenia szwoleżerom i sprowokowania w nich gniewu, który nie znajdując ofiary, ugodzi ich samych. Ale też, niewykluczone, śmiertelnie zmęczony nie znalazł w sobie męstwa, by poskromić rozdrażnienie. Równie zmęczony kapitan Rangułt wziął pod uwagę tę drugą możliwość, gdy cedząc słowa przez zaciśnięte zęby, dał wyraz swemu przekonaniu o nieuchronności zła, jaką niesie ze sobą każda wojna, nawet najsprawiedliwsza, najświętsza, że tak ona wygląda z pola, a nie ze sztabu, gdyby porucznik Hoszowski był łaskaw wziąć to pod uwagę.

      – W takim razie napij się pan wina – rzekł Dreszer po chwili z tą swoją niezależną od okoliczności, dupiastą, nic go niekosztującą, więc wartą nie więcej niż lubieżny uśmiech dobrodusznością. – Na szczęście.

      Hoszowski, nie odrywając wzroku od pieniędzy i biżuterii, zapytał z roztargnieniem:

      – Wina?

      – Na szczęście – powtórzył Dreszer.

      – Musiałem już panom mówić – żachnął się Hoszowski. – Nie pijam wina.

      – Ale tego warto spróbować – rzekł pojednawczo Wolanin. – Cudowny, kilkunastoletni burgund, nie to, co ten ocet, którym nas poją.

      Hoszowski zaprzeczył ruchem głowy i sprawa utknęła. Szwoleżerowie odłożyli kości. Rudzki wychylił się z krzesła w bok, a Rangułt wstał od stołu. Dwukrotnie zbliżył się do okna i dwukrotnie od niego odszedł. Odezwał się cicho, ledwie wyprzedzając wrzask Rudzkiego, który aż spurpurowiał od ochoty.

      – Panie poruczniku, niechże pan skosztuje tego wina.

      Hoszowski odpowiedział, że jest na służbie. Rangułt więc zapytał, czy to oznacza przypuszczenie, że szwoleżerowie na niej nie są. Porucznik wyjaśnił, że taka sugestia nie była zamierzona.

      Rangułt sięgnął po butelkę i napełnił pusty kubek Wolanina. Podsunął go Hoszowskiemu. Uniósł dłoń.

      – Za pomyślność Wielkiej Armii – wyszeptał.

      Hoszowski nie zareagował.

      – To jest toast – Rangułt zbliżył się do porucznika na długość ramienia. Była w nim obcość, lecz nie wrogość. Szukał zgody.

      – Wielka Armia, jeżeli ma zwyciężyć, uczyni to bez mojego toastu – odpowiedział zniecierpliwiony porucznik. – Jeżeli polegnie, mój toast jej nie wskrzesi.

      – Polegnie? – Dreszer podniósł się wielki jak góra, uśmiechnięty, leniwy i groźny. – Czy my dobrze słyszymy, panowie?

      Cisza, która jak się przeciągnie, to zabije. Na ogołoconych z obrazów ścianach odbijały się płomienie gorejącego w kominku ognia. Rudzki, który zdążył kilkakrotnie zerwać się od stołu i usiąść z powrotem, zawrzasnął z butelką w dłoni:

      – Za honor i zdrowie cesarza!

      Hoszowski przypatrywał mu się przez chwilę, potem przeniósł wzrok na Rangułta, potem na pozostałych dwóch oficerów. Spięci byli wszyscy, chociaż każdy na swój sposób. Napięcie Rangułta podszyte było gorączką i nieumiejętnie bagatelizowanym cierpieniem, w wysublimowanej opozycji do niczym niezakłóconego napięcia Dreszera lub wiotkiej niefrasobliwości, z jaką spiął się Wolanin, czy tego momentu, tuż przed eksplozją, w jakim znieruchomiał Rudzki. Zegar w hallu wybił trzy kwadranse na dziewiątą.

      Hoszowski podziękował oficerom za kolację, rozmowę i możliwość przyjrzenia się pasjonującej grze. Nie będzie ich już absorbował swoją osobą. Nie należy do ludzi, z którymi wesoło spędza się czas. Wie o tym i chyba trochę bezmyślnie nadużył gościnności panów szwoleżerów. Zrobiło się późno, oni mają swoje sprawy, on musi się poświęcić swoim. Dlatego pożegna się teraz i wyjdzie.

      – Po toaście – zgodził się Rangułt.

      Hoszowski ruszył ku drzwiom. Drogę zastąpił mu Dreszer.

      – Nie ma żołnierza w Wielkiej Armii, który odmówiłby tego toastu – rzekł, nie dając nadziei, że ktoś się tu może wymknąć.

      Hoszowski obrócił się do Rangułta.

      – Jest pan uparty? – zapytał.

      – Bywam – odpowiedział kapitan.

      – Zabawny zbieg okoliczności – Hoszowski zatrzymał się w pół kroku – bo ze mną jest podobnie. Mój upór też żywi przekonanie.

      Rudzki zawrzasnął:

      – Jakie przekonanie? Czyje przekonanie?

      Spokojnie odpowiedział mu Hoszowski:

      – Nie widzę przyczyny, bym miał kontentować toastem dyktatora, któremu nie od dzisiaj zarzucam próżność, egoizm i niepohamowaną pychę. Kampania, w której bierzemy udział, jest tego najlepszym przykładem. Nie zamierzam podzielać egzaltacji panów szwoleżerów, nawet jeżeli wypływa z najszlachetniejszych porywów. A teraz pozwolicie, że się oddalę.

      – Nie pozwolimy! – odpowiedział Dreszer i popatrzył na Rangułta, szukając aprobaty. Ale jej nie znalazł. Spojrzenie Dreszera mówiło: tu go mamy, Jędruś. Spojrzenie Rangułta odpowiadało: niekoniecznie.

      Bo o ile kompani, w szczególności Dreszer i Rudzki, uznali, że po tym, co padło, Hoszowski ujść cało nie może, to Rangułt zdawał się już znudzony. Słowa porucznika go nie rozsierdziły, a zamiar opuszczenia salonu był po myśli kapitana. To dobry pomysł. Niech idzie do diabła. Niech spełni toast i idzie do diabła.

      Napierając, z dłonią na rękojeści szabli, Rudzki wychrypiał:

      – Próżność, powiadasz! Pycha! Egzaltacja!

      Rangułt wszedł między mężczyzn, zasłaniając sobą Hoszowskiego.

      – A czarta tam... – wychrypiał Rudzki. – Cesarz! Oswobodziciel! Wyzwoliciel! Narodu zbawca, Polski... tak, Polski, mówię... ojczyzny naszej umiłowanej... to co? Co, pytam?

      Hoszowski przyglądał się, trochę bezradnie, podpitym, nabuzowanym oficerom. Spróbował raz jeszcze opuścić salon, lecz Dreszer, wielki jak góra, skutecznie mu to uniemożliwił, blokując sobą drzwi. Z przekorą, jaką rodzi w nas czasami bezradność, Hoszowski rzekł:

      – A to, panie oficerze, że nie lubię, kiedy słowem „Polska” lub „ojczyzna” wycierają sobie gęby pijani kawalerzyści.

      Zawył Rudzki, wywijając szablą na wszystkie strony. Gdzie ciął, tam nieprzyjaciel. Tego mu było trzeba. Spoglądajcie wszyscy, cóż za zdrowie, impet, krzepa, wiara! Cóż za bigiel!

      Z powściągliwością, która przyszła mu o tyle łatwo, o ile spór pomiędzy oficerami wydawał się coraz bardziej absurdalny, Rangułt zapytał СКАЧАТЬ