Warunek. Eustachy Rylski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Warunek - Eustachy Rylski страница 4

Название: Warunek

Автор: Eustachy Rylski

Издательство: PDW

Жанр: Классическая проза

Серия:

isbn: 9788380321557

isbn:

СКАЧАТЬ na krok, wpatrzony bezczelnie w Hoszowskiego, jakby wiedział, co mu wolno, dokąd się może posunąć, wywyższony odpowiednio do wywyższenia tych, którym służył, on, mieszkaniec gwardyjskiego szwadronu, wobec obcego. W rzeczy samej, wobec obcego.

      Gdzieś w głębi pałacu zegar wydzwonił siódmą. Za oknami zlewanymi deszczem mrok już zupełny.

      – Rozległy to kraj – rzekł cicho Hoszowski – i zima idzie.

      Rudzki mu odwrzasnął, że szwoleżerskie szable go otworzyły, szwoleżerskie konie zdeptały i krew szwoleżerska zrosiła, więc wiadomo, że rozległy.

      – To wiemy – dopowiedział Dreszer.

      – Lepiej niż pan, poruczniku – przygwoździł Rudzki.

      Hoszowski pochylił się w bok. Lekko, ale się pochylił.

      – Naprawdę?

      – Co naprawdę?

      – Naprawdę lepiej?

      Rudzki był już odpowiednio przyprawiony. Nie mógł mu porucznik Hoszowski bliżej wyjść na drogę. Zauważył to Rangułt i uderzył kostkami palców o stół.

      Rudzki zawarczał:

      – Opowiadali mi w pułku... dobrze mówię, w pułku... – i urwał.

      – O czym? – zapytał Hoszowski, choć ciekaw tego nie był.

      – O dupkach sztabowych! I przestrzegali: unikać ich jak zarazy.

      Hoszowski spojrzał w twarz kapitana Rangułta. W ogniach z kominka była trochę jak nie z tego świata. Wyostrzona przesadnie przez zmęczenie, przesunięta ku śmierci. Twarz, która dała za wygraną.

      Zapytał Rudzkiego, nie przenosząc nań wzroku:

      – Mam nadzieję, że nie mówi pan o mnie?

      – Taką mam naturę – odparł Rudzki – że mówię o kim fantazja...

      – Zamilcz, proszę – Rangułt po raz drugi uderzył kostkami palców o stół.

      – Gość pyta, ja odpowiadam – usprawiedliwił się Rudzki i ponownie zerwał z krzesła.

      – Powiedziałem: zamilcz! – rozkazał Rangułt.

      Chciał dodać coś jeszcze, ale chwycił go nagły atak kaszlu, którego nie mógł opanować. Uciekł od stołu do okien. Kompani się zasępili, nawet Rudzki. Rangułt powrócił z dłonią przy ustach. Blady i spocony.

      – Przepraszam, poruczniku – wyszeptał.

      Rzecz się jakoś zamknęła. Oficerowie zamilkli. Rudzki wrócił na krzesło. Dreszer potoczył kości po stole. Wolanin, zobowiązany kawaleryjską solidarnością z jednej strony, z drugiej czuł się być może odpowiedzialny za Hoszowskiego, którego tutaj sprowadził, i posłał mu zakłopotany, panieński uśmiech. Kapitan Rangułt natomiast był daleko. To dobry moment, by podziękować za poczęstunek i wyjść. Hoszowski postanowił z tego skorzystać. Wstał, strzelił obcasami, skłonił się i ruszył ku drzwiom, niezatrzymywany przez szwoleżerów. Nawet Rudzki, wciąż niesyty awantury, doszedł do przekonania, że tu jej nie wykrzesze.

      Kilka kroków dzieliło Hoszowskiego od drzwi, kiedy zablokował je patrol. Wachmistrz w towarzystwie trzech jeźdźców. Chłopy były rosłe, toteż chuderlawy, zakrwawiony, słaniający się na nogach mużyk wyglądał przy nich jak zagoniony zając wśród ogarów. Sprawa była codzienna. Żołnierze dopadli w okolicy szpiega. Próbowali go przesłuchać, lecz mużyk się nie dał. Trochę go poturbowali, ale twarda sztuka, cały czas ma się dobrze. Nie było o czym dywagować, rzecz prosta jak drut, a szwadron, jakkolwiek wyszczuplony niewiele ponad kompanię, gwardyjski. Jeżeli mużyk nie mówi, to na hak. Nie tak prosto było z winem. Przyparty do muru wachmistrz wyznał, że kiedy wreszcie udało im się rozłupać zablokowane od środka mocarne drzwi komory, obok szpiega znaleźli kilkanaście omszałych butelek wina. Nie szukali ani jednego, ani drugiego. Z drzwiami rozprawili się dla porządku. Z mużykiem wiadomo co. A z winem?

      – Przynieś je tutaj, Sulga – zadecydował Rangułt, rozwiewając nadzieje wachmistrza.

      – Rozkaz, wasza miłość!

      Patrol odmeldował się i wyszedł. Hoszowski za nim.

      Rangułt zatrzymał go w drzwiach.

      – Skosztujemy książęcego wina, poruczniku.

      Hoszowski odrzekł, że czuje się zmęczony, śmiertelnie zmęczony, że przez ostatnie tygodnie był nieprzerwanie w drodze, że...

      – Na zmęczenie – przerwał mu Rangułt tonem niedającym możliwości wyboru.

      Hoszowski bardzo niechętnie przystał. Na nieszczęście Wielkiej Armii.

      6

      Godzinę później wyglądało tak: salon ten sam, ten sam stół i ci sami ludzie, a reszta inaczej, choć niby dlaczego?

      W miejsce postrzępionej szmaty, cynowej zastawy i zatęchłych sucharów – słupki monet, dewocjonalia, biżuteria. Między nimi omszałe butelki wina, pitego z podręcznych kubków. Światło odnalezionych świec, ciepło od ognia w kominku, mebli już niewiele. Szwoleżerowie grali w kości ze zmiennym szczęściem. Precjoza i pieniądze wędrowały ze strony na stronę.

      Hoszowski, stojąc z rękoma założonymi do tyłu, przypatrywał się nie tyle grze, toczącej się bez emocji, ot, żołnierska rozrywka dla zabicia czasu, ile przedmiotowi tej gry. Widać, że ilość pieniędzy i wartość precjozów, jaką młodzi mężczyźni przegrywali do siebie i od siebie wygrywali, budziła jego nieukrywaną zazdrość. To nie wzgląd towarzyski kazał pozostać mu w salonie dłużej, niż wymagałaby tego sytuacja, lecz pożądanie.

      Zauważyli to jeźdźcy, podając sobie luidory, dukaty, guldeny, ruble, pierścionki, bransolety z prowokującą ostentacją.

      – Nie da się pan namówić, poruczniku? – zapytał od niechcenia Dreszer, pieszcząc w palcach złoty łańcuszek.

      – Nie, doprawdy nie – odpowiedział Hoszowski, ujarzmiając pokusę. – Nie potrafię, nigdy nie grałem. A poza tym nie mam pieniędzy.

      Wolanin zaoferował się z pożyczką, Hoszowski odrzekł, że nie mógłby oddać.

      Rudzki parsknął śmiechem, bez przyczyny, ale ze skutkiem.

      – W kości się również wygrywa – rzekł, jak na niego, nawet dosyć przyjaźnie.

      – Nie mam szczęścia – Hoszowski poruszył się, lecz pozostał na swoim miejscu, trzy kroki od kominka, z jednym bokiem rozgrzanym, a drugim chłodnym.

      Rangułt napełnił winem srebrny kubek i wychylił go jednym haustem. Spojrzał na Hoszowskiego. W stalowych oczach kapitana rozbłysły ognie rozdrażnienia. Poróżniła ich, poza wszystkim, kaźń, na jaką wyprowadzono sponiewieranego chłopa, domniemanego szpiega. W kilka minut po wyjściu patrolu Hoszowski, najgrzeczniej СКАЧАТЬ