Magiczne miejsce. Agnieszka Krawczyk
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Magiczne miejsce - Agnieszka Krawczyk страница 19

Название: Magiczne miejsce

Автор: Agnieszka Krawczyk

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Современные любовные романы

Серия: Magiczne miejsce

isbn: 978-83-8075-939-8

isbn:

СКАЧАТЬ – I tak nie ma nic do zrobienia. Możesz lecieć. Dziękuję, żeś przyszła.

      Witold przypomniał sobie o prezencie.

      – Przecież ja mam coś dla ciebie! – wykrzyknął, uderzając się otwartą dłonią w czoło. – Poczekaj chwilę, zaraz przyniosę z samochodu.

      Po chwili Alinka z nieufnością rozwijała kolejne warstwy papieru. Gdy wydobyła książki, nie mogła uwierzyć własnemu szczęściu i oczom.

      – To dla mnie? Wszystkie? Naprawdę?

      – Dla ciebie. Wszystkie. Naprawdę. – Witold się roześmiał.

      – Ale pan jest kochany! Ja tak dziękuję… Taka jestem wdzięczna. Ja każdemu będę pożyczała, każdemu. Nawet temu głupiemu Antkowi, mojemu bratu.

      – A mnie pożyczysz? – zapytał Witold. – Też bym przeczytał.

      I w tym momencie Alina zdobyła się na najwyższe poświęcenie. Wyciągnęła do niego książki i powiedziała:

      – Niech pan bierze wszystkie, na jak długo pan chce.

      12.

      Następny dzień Witold poświęcił od rana na inwentaryzowanie ogrodu. Doszedł do wniosku – jak to po południu streścił Mili – że kupiłby chętnie nawet sam ogród, bez pałacu, tak mu się bowiem spodobał cały drzewostan. W parku, który kiedyś był dobrze utrzymanym ogrodem w stylu angielskim, drzewa i krzewy rozrastały się bujnie. Witold odkrył kilka starych dębów i równie wiekowych lip, a nawet oryginalny miłorząb japoński, który rósł sobie spokojnie na granicy posiadłości. Oprócz zaniedbanego stawu z wyspą na środku w parku widać było resztki dawnej architektury ogrodowej – alejki wyłożone białym kamieniem, ruiny kolumienek, a nawet sadzawkę o dziwacznym kształcie muszli, nad którą wznosiła się brama – nie wiedzieć czemu – zamknięta na głucho. Ogród był wspaniały i Witold odczuwał nieodpartą potrzebę, by powoli doprowadzić go do stanu świetności.

      – Zacznę przed domem – tłumaczył Mili, gdy wreszcie, po żmudnych poszukiwaniach, odnalazł ją w bibliotece szkolnej, gdzie zajmowała się oprawianiem nowych książek w folię i pakowy papier. – Posadzę trochę bylin jednorocznych i może jakieś krzewy, żeby ładnie wyglądało. Potem muszę zabrać się do porządkowania tego parku. Mnie się wydaje, że tutaj był kiedyś labirynt ogrodowy. Strasznie bym chciał to potwierdzić. Być może w jego środku znajdowała się ta sadzawka muszla? Niektóre wyłożone kamieniem ścieżki tworzą wzory labiryntów. Mówię ci, ktoś to dobrze przemyślał, zanim zrobił. W tym jest jakaś metoda. – Wziął czystą kartkę i zaczął uważnie rozrysowywać położenie zapamiętanych w ogrodzie ścieżek.

      – W każdym szaleństwie jest metoda – powiedziała Mila, ale przyjrzała się uważnie rysunkom. – To wszystko jest jakieś takie… Mroczne – dodała po chwili, wracając do oprawiania książek. Witold popatrzył na nią ze zdumieniem, a ona wzruszyła tylko ramionami. – Tak mi przyszło do głowy przez te wszystkie labirynty – usprawiedliwiła się.

      Witold pochylił się nad szkicem parku, który ciągle udoskonalał.

      – No właśnie – przytaknął. – Warto byłoby się zastanowić, skąd to się wzięło. Labirynt w parku i jeszcze ta mozaika w gabinecie, labirynt z Chartres. Pani Tekla mówi o nim „droga jerozolimska”. Poczytałem trochę o tym i wiesz, czego się dowiedziałem?

      Pani sołtys przecząco pokręciła głową.

      – Bardzo ciekawych rzeczy. Labirynty wkomponowywano w posadzki średniowiecznych kościołów i nazywano „milami”. Co nie znaczy oczywiście, że miały długość mili, najczęściej było to około dwustu pięćdziesięciu metrów, licząc odległość od wejścia do centrum labiryntu. Wierni przemierzali je na kolanach, co trwało dwie godziny. Taka wędrówka była rodzajem zastępczej pielgrzymki do Jerozolimy lub Santiago de Compostela.

      – Jeżeli ciekawią cię labirynty ogrodowe, mam bardzo pożyteczną książkę – stwierdziła, sięgając na dolną półkę.

      Po chwili wydobyła stamtąd sporych rozmiarów tom. Książka była stara i lekko przykurzona, ale Mila wytarła ją rękawem swetra. Była to Historia ogrodów Longina Majdeckiego, bardzo rzadka i poszukiwana pozycja, którą szkolna biblioteka odziedziczyła po jakimś kolekcjonerze z Przemyśla. Witold rzucił się zachłannie na opasły tom.

      – Dziękuję ci, jesteś nieoceniona.

      – Nie ma sprawy – powiedziała Mila po prostu. – Zawsze gdy będziesz czegoś potrzebował, to wal do biblioteki jak w dym. Udało nam się tutaj zgromadzić dużo książek. Część po likwidowanych księgozbiorach, sporo mamy z darów. Ja też zdeponowałam tu większość mojej kolekcji książek dla dzieci.

      – Masz kolekcję książek dla dzieci? – zdumiał się Witold, podnosząc głowę znad Historii ogrodów.

      Mila przytaknęła.

      – Zbieram stare ilustrowane wydania książek. Najlepiej z rysunkami Szancera albo Grabiańskiego. W latach pięćdziesiątych ślicznie je wydawali. Nie wiem, czy widziałeś serię powieści Waltera Scotta?

      Witold pokręcił przecząco głową.

      Oczywiście, w dzieciństwie czytywał Scotta, ale nigdy nie przyszło mu do głowy zwracać uwagę, jak wydana jest książka. Szczerze mówiąc, nie odróżniał nawet od siebie serii wydawniczych. Mila znowu sięgnęła na półkę i podała mu starą edycję Rob Roya w twardej oprawie. Każdy rozdział ozdobiony był fantastyczną grafiką.

      – To przedruki oryginalnych dziewiętnastowiecznych rycin angielskich, piękne, nie? – powiedziała, zerkając mu przez ramię na książkę. – A pokażę ci jeszcze Tajemniczy ogród z ilustracjami Roberta Ingpena.

      – Tajemniczy ogród – zadumał się Witold. – To coś dla mnie. Mój ogród też na razie jest bardzo tajemniczy. I oby taki pozostał – dodał po chwili, oglądając podaną książkę. Miała rzeczywiście prześliczne ilustracje.

      – Może powinieneś zatrudnić jakąś firmę, która zaprojektuje ci ten park? – spytała Mila, gdy już odłożył powieść.

      Witold się skrzywił.

      – Ja tam wolę wszystko zrobić sam, przede wszystkim chciałbym zrozumieć zasadę kompozycyjną tego ogrodu. Będę chyba musiał spytać panią Teklę, może ona coś wie. A potem kupię sobie komputerowy program, który mi w trzech wymiarach pokaże, jak to będzie wyglądało za kilka lat.

      – To się nazywa profesjonalne podejście – Mila się zaśmiała. – Tego się można było po tobie spodziewać – A gdy się obruszył, dodała jeszcze, wskazując na kartkę ze szkicem: – A w ogóle to nieźle rysujesz, powinieneś na tym się skupić.

      Popatrzył na obrazek, który mimochodem wykonał przy brzegu kartki. Był to zarys pałacu wraz z parkiem, rzeczywiście bardzo udany. Zawstydzony, jakby ktoś przyłapał go na gorącym uczynku, zmiął papier i wsadził go do kieszeni. Z niezręcznej sytuacji СКАЧАТЬ