Magiczne miejsce. Agnieszka Krawczyk
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Magiczne miejsce - Agnieszka Krawczyk страница 17

Название: Magiczne miejsce

Автор: Agnieszka Krawczyk

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Современные любовные романы

Серия: Magiczne miejsce

isbn: 978-83-8075-939-8

isbn:

СКАЧАТЬ A co? – spytała z zaciekawieniem, widocznie myśląc, że miałby ochotę wziąć udział w kolejnych zajęciach.

      – Chciałbym odwiedzić panią Tyczyńską – wyjaśnił.

      Już od paru dni planował wpaść do domku myśliwskiego i przyjrzeć się procesowi destylacji perfum, ale ciągle go coś zatrzymywało w pałacu. Remont szedł szybko, ale tempo ciągle nie było zadowalające. Co chwila pojawiały się nowe pułapki i przeszkody – brak materiałów i potrzebnych maszyn, zła pogoda. Mimo to renowacja zabytkowej siedziby wciągnęła Witolda bez reszty. Całymi dniami uwijał się wśród robotników, a wieczorami pochłaniało go czytanie planów. Złapał się na tym, że uwielbia ten niekończący się proces budowlany, przeróbki, nowe pomysły i rozwiązania. To były dla niego logiczne łamigłówki, które musiał ułożyć w prawidłowy sposób. Dodatkowo – gdy wieczorem wychodził na ganek popatrzyć na gwiazdy albo gdy rano na trawniku przed domem pojawiały się sarny – czuł, że naprawdę żyje. W takich chwilach był wdzięczny losowi i Markowi Wilczyńskiemu, że znalazł się właśnie tutaj, w tej krainie spokoju.

      Podwiózł Milę do domu, a sam zawrócił w kierunku pałacu. Boczna droga, odchodząca od alei grabów, prowadziła do domku myśliwskiego. Witold obejrzał siedzibę pani Tekli krytycznym okiem i uznał, że i tutaj przydałby się remont.

      Przynajmniej wymiana dachu – pomyślał, pukając do drzwi.

      11.

      Była dziedziczka wyraźnie ożywiła się na jego widok. Zdjęła okulary i odłożyła na półkę trzymany w ręku moździerz. W jaskini czarownicy roznosił się upajający zapach ziół i kwiatów, a w alembiku coś bulgotało zachęcająco.

      – A! Wiedziałam, że pan wróci do mnie. Jak tam ogórecznik? – zapytała z troską, bacznie mu się przyglądając, aż zawstydził się pod tym oceniającym spojrzeniem.

      – Dziękuję. Smak trochę dziwny, ale można się przyzwyczaić.

      Szczerze powiedziawszy, wypił tylko dwie filiżanki niezwykłego naparu, ale musiał przyznać, że działał lepiej niż najbardziej pobudzająca herbata (czy też „z chińskich ziół ciągnione treści”[16], jak mawiał sam wieszcz Mickiewicz), bo poczuł po nim nagły przypływ entuzjazmu i optymizmu. Solennie obiecał sobie, że wróci do tej kuracji, przezwyciężając niechęć do smaku napoju, przypominającego nieco rozgotowaną słomę.

      – Robię kawę, skusi się pan? – zapytała życzliwie.

      – Chętnie. Byłem dziś z Milą w Brzózkach – zagaił Witold, licząc, że pani Tyczyńska dorzuci kilka sensacyjnych historyjek o wójcie.

      – Aha – powiedziała domyślnie starsza pani. – Wizyta u Strasznego Dziadunia?

      – To pani też go tak nazywa? – spytał z rozbawieniem, wspominając całą rozmowę w urzędzie.

      – No cóż – westchnęła, nalewając kawę do pięknych porcelanowych filiżanek. – Sama jestem czymś w rodzaju Strasznej Babuni, ale przyzna pan, że to nazwisko Kręcichwost jest dość nikczemne.

      – Moim zdaniem doskonale komponuje się z osobą, która je nosi – stwierdził Witold, który naprawdę wierzył w magię nazwisk i przydomków.

      Roześmiała się.

      – Zdecydowanie w słabościach innych możemy odnaleźć swoją siłę. Wójt Kręcichwost ma do mieszkańców Idy mało cierpliwości.

      – To też zauważyłem – przytaknął, popijając aromatyczny napój.

      – Ale, ale – przypomniała sobie pani Tyczyńska. – Może pan to wie: ten Straszny Dziadunio to z Sienkiewicza czy Rodziewiczówny[17], bo obojga nie cierpię równie mocno, a Milki boję się zapytać.

      – Nie wiem, szczerze mówiąc – odpowiedział ze wstydem, bo słabo znał klasykę literacką, poza marynistyczną.

      – No, widzi pan. Ja czytuję wyłącznie książki o perfumach, także beletrystykę.

      – A jest taka? – zdziwił się, bo zupełnie nie przypominał sobie podobnych pozycji.

      – Mila mi mówiła, że pan jest człowiekiem małej wiary. Choćby Pachnidło Süskinda. Ale moją ulubioną książką jest Historia wielkości i upadku Cezara Birotteau Balzaka.

      – Bohater był wytwórcą perfum? – zaryzykował Witold.

      Pani Tekla się rozpromieniła.

      – Właśnie. To najlepsza powieść Balzaka, którą napisał zaledwie w siedemnaście dni! Legenda głosi, że zamówił u Guerlaina specjalnie skomponowane perfumy, by się dopingować ich zapachem podczas pisania.

      – Fascynujące. Ma pani tę książkę? Chętnie bym przeczytał – powiedział, ponieważ doskonale rozumiał pasję starszej pani. On też czytał głównie o morzu i piratach. Raz tylko się mocno rozczarował. Kupił książkę Szerokie Morze Sargassowe, która okazała się czymś w rodzaju prequela Dziwnych losów Jane Eyre Charlotte Brontë, czyli starała się naśladować wiktoriański romans. Była to dotkliwa porażka i sroga nauczka.

      – Mam pierwsze wydanie z tysiąc osiemset trzydziestego siódmego roku, chętnie nim pana uraczę. – Pani Tekla zaczęła grzebać na swoich półkach i po dłuższej chwili wydobyła mocno zaczytaną książkę. – Proszę bardzo. Kupiłam ją trzydzieści lat temu w Paryżu. Leżała wśród nic niewartych szpargałów. Wyobraża sobie pan? Takie dzieło! Przyznam się, że kiedy jeszcze jako młoda dziewczyna marzyłam o założeniu własnej perfumerii, chciałam ją nazwać tak, jak zakład Birotteau: „Królowa róż”. Strasznie mi się podobały te nazwy, które nadawał swoim wyrobom: „Woda karminowa”, albo „Podwójny krem sułtanek”. Niezwykle malownicze, prawda?

      Witold skinął głową, przyglądając się kobiecie z ogromną sympatią. Zadziwiająca była jej energia i witalność – bez ustanku kręciła się po pokoju, przestawiając rozmaite akcesoria na półkach. W swojej długiej sukni w podłużne kolorowe pasy wyglądała jak bąk – metalowa zabawka dla dzieci, którą zapamiętał z czasów bardzo wczesnej młodości.

      – Gdzie pani uczyła się perfumiarstwa? – zainteresował się nagle, bo uświadomił sobie, że w kraju nie było nigdy żadnej znaczącej wytwórni.

      – A gdzie mogłam to robić? Oczywiście w Grasse w zakładzie Fragonarda. Choć moim mistrzem był oczywiście Jacques Guerlain. Człowiek, który mówił, że „udane perfumy to replika snu”.

      – Pięknie powiedziane – stwierdził z uznaniem.

      – Prawda? Naturalne składniki i genialny nos to sekret Guerlaina. Żadne tam aldehydy i inne sztucznidła. – Usiadła przy stole i, zapaliwszy papierosa, zaczęła rozprawiać o perfumach.

      Była wybitną znawczynią tematu, a potrafiła opowiadać w taki sposób, że słuchacz nie czuł się znużony. Pani Tyczyńska, zwolenniczka naturalnych surowców i tradycyjnych metod produkcji, opowiadała o sposobach pozyskiwania kwiatów i czasochłonnym СКАЧАТЬ