Magiczne miejsce. Agnieszka Krawczyk
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Magiczne miejsce - Agnieszka Krawczyk страница 14

Название: Magiczne miejsce

Автор: Agnieszka Krawczyk

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Современные любовные романы

Серия: Magiczne miejsce

isbn: 978-83-8075-939-8

isbn:

СКАЧАТЬ

      – Zwłaszcza tak daleko od morza. – Mila się roześmiała.

      – I od Nantucket – dodał Albert. – Wiecie co? Jak tak na nas tu patrzę, to mam wrażenie, że my wszyscy jesteśmy jak załoga statku, na który zaciągnął się Izmael ze swoim kumplem, półnagim dzikusem Queequegiem.

      – No, komplement to nie jest – uznał Witold. – Marynarze z „Pequoda” byli dość barbarzyńską zbieraniną, a nawet demoniczną, jak określił ją Izmael.

      – Może też jesteśmy barbarzyńscy i demoniczni – zastanowiła się Mila. – I w związku z tym – zwróciła się do Witolda – myślę, że powinien mi pan mówić po imieniu.

      – Jak najchętniej – zgodził się zagadnięty. – Nic tak nie jednoczy na morzu, jak spoufalanie się.

      – Może już dosyć tych bruderszaftów – wtrącił się Wojtek. – Zaczyna się mecz. Nie podoba mi się wasza obojętność.

      Przestali być obojętni, każdy zaczął kibicować swojej drużynie. Jak zwykle na stole pojawiła się parada przekąsek, a Witold rozleniwił się miło, popijając wino i od czasu do czasu spoglądając w ekran. W końcu, po meczu i po serii skomplikowanych analiz futbolowych oraz zawziętych kłótni pomiędzy frakcjami angielską i włoską, Witek i Mila opuścili telewizyjny klub piłkarski i ruszyli przez senną wioskę do domu. Ponieważ noc była bezksiężycowa, musieli zapalić latarki. To także mu się podobało – zawsze trzeba było pamiętać o podstawowym wyposażeniu, takim jak: latarka, scyzoryk, sznurek, niewielki drucik i jeszcze kilka pożytecznych rzeczy, bez których na wsi trudno było przetrwać. Taki mały system podtrzymywania życia.

      – Niezła impreza – skomentował Witold, wdychając pełną piersią świeże wiosenne powietrze. Ziemia budziła się do życia, po prostu parowała od przebijających się na powierzchnię roślin.

      Za parę dni będzie tu nieziemsko – pomyślał.

      – To nasza jedyna rozrywka społeczna. – Mila się roześmiała. – Co dwa tygodnie kłócimy się do upadłego. Poza tym jesteśmy, jak to mawiał Oskar Wilde, poważni na serio.

      – Zauważyłem. Jakiej specjalności prawnikiem jesteś? – zapytał znienacka, bo już od pewnego czasu zastanawiał się, skąd tu się wzięła i dlaczego zamieszkała w tej osadzie na końcu świata. Zawsze podejrzewał, że na odludziu osiedlają się tylko zbiegli przestępcy, outsiderzy lub wypaleni ministrowie, ale najwyraźniej młode prawniczki też.

      – Prawo autorskie i pokrewne – powiedziała niechętnie i widać było, że nie zamierza ciągnąć dyskusji na ten temat, ale Witold był uparty.

      – Dość rzadka specjalizacja.

      – No i co z tego? Teraz jestem tu i robię coś innego – wypaliła z niecierpliwością, a Mossakowski przestraszył się, że mogłaby się obrazić.

      – Jasne. Ja nic nie mówię – wycofał się więc szybko, widząc jej groźnie zmarszczone brwi.

      – To nie mów. – Wzruszyła ramionami i pokruszyła w rękach patyczek, który przed chwilą podniosła z drogi.

      – Nie złość się – rzekł ugodowo. – Lepiej mi opowiedz coś więcej o pani Tyczyńskiej. Bardzo ją polubiłem.

      – Chyba już wszystko wiesz. Jej pasją jest produkcja perfum metodą destylacji – odpowiedziała niezbyt chętnie, najwyraźniej ciągle rozdrażniona wcześniejszą indagacją.

      – To są jakieś inne metody? – zapytał Witold, licząc na to, że odwróci jej uwagę.

      Swoją drogą, jacy ci mieszkańcy dziur zabitych dechami są wrażliwi, wystarczy lekko nadepnąć na odcisk i z miejsca obraza – pomyślał. Rozbawiła go ta myśl, więc przyspieszył kroku i zaczął pogwizdywać radośnie. Mila popatrzyła na niego z ukosa, ale kontynuowała wywód o perfumiarstwie.

      – Tekla ci to pewnie lepiej wyjaśni, ale są jeszcze metody zwane enfleurage oraz expression.

      – Cudowne nazwy – stwierdził pogodnie.

      – Tak, ale z tego, co się orientuję, w naszych warunkach dość trudne do przeprowadzenia – opowiadała cierpliwie. – Zwłaszcza enfleurage, o ile wiem, polega na wchłanianiu przez wieprzowy tłuszcz olejków eterycznych z kwiatów.

      – Łe, przestań, to obrzydliwe – zniesmaczył się, nawet nie próbując sobie tego wyobrazić. – A ja myślałem, że wytwarzanie perfum jest czynnością z gruntu romantyczną – stwierdził wyraźnie rozczarowany.

      – Coś w tym gruncie na pewno jest. – Mila się roześmiała. – Bo chyba nigdy nie wąchałeś skoncentrowanego piżma. Śmierdzi nieboszczykiem w szczytowym okresie rozkładu.

      – Boże wielki, ty nie mówisz poważnie – przeraził się, choć dosyć trudno mu było w to uwierzyć. Zawsze wydawało mu się, a urocze laboratorium pani Tekli potwierdzało to przekonanie, że składniki pachnideł mają nie tylko atrakcyjny zapach, lecz także wygląd. Kwiaty, owoce, zioła i przyprawy, o żadnych smrodach po prostu nie mogło być mowy.

      – Piżmo się bardzo mocno rozcieńcza i wtedy pachnie przyjemnie. W perfumiarstwie jest pełno takich pułapek – wyjaśniła.

      – To chyba zostanę już przy prawie międzynarodowym. A myślałem, że spróbuję się przyuczyć pod kierunkiem pani Tekli do tej trudnej sztuki – powiedział z udawanym smutkiem. Nie myślał co prawda o tak radykalnej zmianie profesji, ale zauważył, że to miejsce działało na niego w dziwny sposób. Budził się w nim buntownik, który potrzebował odmiany.

      Dochodzili już do domku Mili. Pani sołtys zadarła głowę w górę i oceniła układ gwiazd.

      – Niezła widoczność, jak to przy nowiu. Chcesz zobaczyć Jowisza? Wczoraj mieliśmy fantastyczną obserwację, widać było szereg zaćmień jego księżyców.

      – Naprawdę? – zdziwił się Witold. – Myślałem, że przez zwykły teleskop tego nie widać, za daleko.

      – Mamy niebywałe szczęście. W tym miesiącu Jowisza i jego satelity można zobaczyć nawet przez amatorski sprzęt. Widoczne są zaćmienia Kallisto, Europy i Ganimedesa. Strasznie się cieszę, że dzieci mogą to obserwować.

      – Niesamowite. Chętnie rzucę okiem, jeżeli oczywiście nie spadnę ze schodów wiodących na twoją wieżę. Mam nadzieję, że astronomia nie grozi śmiercią lub trwałym kalectwem.

      Roześmiała się serdecznie, zapalając światło na schodkach, które rzeczywiście nie budziły zaufania – były wąskie, strome i z jednej strony lekko zapadnięte. Skrzypiały przy tym dosyć złowróżbnie. Gdy stanął na pierwszym stopniu i zastanawiał się, czy iść dalej, chwilę balansował na jednej nodze, jakby starając się sprawdzić, czy utrzyma jego ciężar. W końcu zaryzykował, ale Mila odczytała jego wahanie w inny sposób:

      – Zrozumiałam ten delikatny przytyk. Zamiast docenić wysiłek dzieci, ty się wyśmiewasz.

      – Wcale nie – zaczął się z nią przekomarzać.

СКАЧАТЬ