Название: Magiczne miejsce
Автор: Agnieszka Krawczyk
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Современные любовные романы
Серия: Magiczne miejsce
isbn: 978-83-8075-939-8
isbn:
– A ja podziwiam Maya – stwierdził Albert, delektując się kawą, którą ku obrzydzeniu Mili zaparzył sobie „po turecku” (czyli z fusami) i w dodatku w szklance. – To był taki self-made[19], jak – nie przymierzając – dzisiaj Rowling, czyli „z nędzy do pieniędzy”.
– I to cię tak fascynuje? – spytała Mila, podnosząc głowę znad kart czytelników, które, po oprawieniu wszystkich książek, pilnie wypełniała. – Nigdy bym cię nie podejrzewała o taką małostkowość.
– Oczywiście, że nie to – wyjaśnił jej nad wyraz dziś cierpliwy Lipski. – Chodzi mi o to, że facet dzięki tym powieściom wydobył się z absolutnego dna.
– Z jakiego dna, co ty mówisz? – zaprotestował żarliwie Witold, który nie miał pojęcia o biografii pisarza.
– No… Choćby z więzienia – tłumaczył dalej polonista, popijając kawę.
– On siedział w kryminale? – zdziwiła się bezbrzeżnie Mila.
– A co, zaskoczyłem cię? – ucieszył się nauczyciel. Witold także słyszał o tym pierwszy raz, do czego natychmiast się przyznał.
– E… – zgorszył się Albert. – Co wy w ogóle wiecie? Nic. May spędził kilka lat w więzieniu za rozmaite kradzieże i oszustwa.
– Zalewasz – powiedział stanowczo prawnik, a Mila, która także nie była zbyt przekonana do tej wersji, tylko pokręciła głową.
Polonista z obrzydzeniem odstawił szklankę.
– Kurczę, fusy zassałem.
– Nie trzeba było ich parzyć – stwierdziła pani sołtys. – Mogłeś jak człowiek wypić kawę z ekspresu.
– No, ale teraz możesz sobie z nich powróżyć – dodał Witold, robiąc aluzję do niedawnego spotkania przy kartach.
Albert machnął ręką, jakby chciał odpędzić muchę.
– Wracam do Maya i pomijam wasze złośliwostki, które i tak nie potrafią mnie dotknąć. Autor Winnetou siedział między innymi za kradzież futer, które wziął z jakiegoś magazynu celem dalszej sprzedaży i nigdy nie uregulował rachunku. Poza tym to był klasyczny mitoman. Na przykład podawał się za wysokiego urzędnika rządowego, żeby przeprowadzić prywatne śledztwo w sprawie zniknięcia jakiegoś krewnego swojej żony.
– To mi się podoba! – wykrzyknął Witold. – Niezwykle wyrafinowane. Brawo dla Karola Maya.
– No, nie bardzo – podsumował Albert. – Weźcie pod uwagę, że to wszystko miało miejsce w Niemczech, a oni nie są zbyt finezyjni i zamiast oklaskiwać Maya, wsadzili go do ciupy.
– No nie – zaprotestował Witold. – Wsadzali za udawanie urzędnika?
– Za oszustwo wsadzali – wytłumaczył Albert. – Fakt, że kara za udawanie kogoś ważnego, zwłaszcza w dzisiejszych realiach, jest dziwna, ale takie wtedy było barbarzyńskie prawo.
Chwilę kłócili się, czy przestępcza działalność autora Winnetou była wyrafinowana, czy nie. W końcu to właśnie przedłużający się i nudny pobyt za kratkami podsunął pisarzowi pomysł stworzenia serii indiańskich opowieści, więc teoretycznie można było to uznać za zrządzenie opatrzności. Albert ciągle nie był przekonany – jego zdaniem kłamstwa i oszustwa podważały wiarygodność największego geniusza.
– Choć nie da się ukryć – dodawał, wymachując pustą szklanką – że życiorys to on miał barwny i nie brakowało w nim finezji, za którą tak go ceni Witold.
– Wiecie… – wtrącił się niepodziewanie prawnik. – Jako dziecko zawsze wierzyłem, że pisarze naprawdę przeżywają te historie, które opisują w swoich książkach: że Zbigniew Nienacki ma samochód przerobiony z brezentowej łodzi, że Karol May wychował się wśród Indian, a Jack London całe życie spędził, szukając złota na Alasce.
– No, akurat to ostatnie jest prawdą – uspokoił go Albert. – London rzeczywiście poszukiwał złota w Klondike i przeżył większość przygód, które opisał. Ze mną było odwrotnie. Zawsze podejrzewałem, że te wszystkie sensacyjne opowieści są wymyślane przez starych dziadów, siedzących wygodnie w bujanych fotelach, z nogami przykrytymi pledem i śliniących się z powodu zaawansowanego wieku i demencji.
Mila i Witold roześmiali się, próbując sobie wyobrazić któregoś z pisarzy młodego pokolenia w takiej sytuacji. Wizja była tak śmieszna, że po chwili mieli już łzy w oczach, a Albert przyglądał im się z niesmakiem.
– Jak dzieci – stwierdził. – Wy chyba nigdy nie dorośniecie, wstyd. May raczej nie puszczał ślinki, a przynajmniej nie w czasach, o których mówimy. Był natomiast strasznie przesądny i szczególnie bał się duchów, co sprytnie wykorzystała jego druga żona, która początkowo była tylko jego sekretarką. Wmówiła mu, że widziadła powiedziały jej, iż May musi się rozwieść i ożenić potem z nią. A on, idiota, to zrobił.
– Kretyn – skomentował Witold znad Historii ogrodów, którą zaczął z uwagą przeglądać, bo znalazł rozdział o labiryntach. – Mam tylko nadzieję, że mój duch z Upiornej Kapliczki nie nakłania do podobnych rzeczy.
– Wcale nie był taki głupi – zaprotestowała Mila. – Ja myślę, że on miał w tym cel. Po prostu chciał się pozbyć tej pierwszej i widma dały mu wygodną wymówkę.
Albert i Witold popatrzyli na nią z uznaniem.
– Wiesz, ty możesz mieć rację – olśniło Alberta. – Nigdy o tym w ten sposób nie myślałem.
Mila wzruszyła ramionami.
– Cóż, psychologia mężczyzn jest od dawna znana, ich intencje są przejrzyste i płaskie jak naleśnik.
Lipski prychnął złośliwie („od kiedy to naleśniki są przejrzyste?” – zapytał, pastwiąc się nad nieudolną jego zdaniem metaforą), a Witold chciał zaprotestować i wziąć w obronę niecnie poniżony ród męski, ale pani sołtys zgasiła go jednym spojrzeniem. Ponieważ znowu zaczęła się przerwa i w bibliotece pojawili się młodzi czytelnicy, Mossakowski zabrał swoją książkę i czym prędzej uciekł do domu, by w spokoju ją przeczytać.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, СКАЧАТЬ