Magiczne miejsce. Agnieszka Krawczyk
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Magiczne miejsce - Agnieszka Krawczyk страница 18

Название: Magiczne miejsce

Автор: Agnieszka Krawczyk

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Современные любовные романы

Серия: Magiczne miejsce

isbn: 978-83-8075-939-8

isbn:

СКАЧАТЬ się remoncie i historiach o piratach. Były one – oczywiście w jego mniemaniu – bardziej konkretne.

      Zeszli na ziemię, gdy Mossakowski zagadnął panią Teklę na temat remontu jej domku. Była dziedziczka machnęła lekceważąco ręką.

      – Mało ma pan zmartwień przy tym pałacu? Chce się panu jeszcze pieniądze wydawać na tę ruderę?

      – Cieknie z dachu – powiedział, wskazując wymownym gestem na malownicze smugi na suficie. Tyczyńska wzruszyła ramionami.

      – No i co z tego? Można podstawić miednicę. Zresztą, ten zaciek jest bardzo ładny, przypomina żyrafę i za nic bym z niego nie zrezygnowała.

      Witold westchnął ciężko, bo widział już, że czeka go trudna walka. Pani Tekla poklepała go po przyjacielsku po ręce.

      – Niech się pan nie złości, młody człowieku. Ja wiem, że to jest tak, jak w tej piosence: „czasami człowiek musi, inaczej się udusi”[18]. Skoro pan nie może inaczej, to niech pan naprawia ten dach. Proszę go załatać czy papą pokryć, co pan tam woli, ale błagam, żadnych kapitalnych remontów z wyprowadzką do pakamery na kółkach lub polowego namiotu.

      – No wie pani – oburzył się Witold, który tę przyjacielską insynuację potraktował poważnie, jako że ostatnimi czasy był przewrażliwiony na punkcie remontowania. – Jaka pakamera na kółkach? Nigdy by mi coś takiego do głowy nie przyszło.

      – Widzę, że prace renowacyjne osłabiły w panu poczucie humoru. – Starsza pani się zaśmiała, a Witold odetchnął z ulgą. – W ogóle to zastanawiam się, czy nie wyhodowałam sobie w pana osobie gada na sercu.

      – Jakiego gada, na miłość boską?

      – Żmiję – powiedziała pani Tekla przystępnie. – Dałam panu ten ogórecznik, bo taki był pan mizerniutki, jak półtora nieszczęścia, a pan się wzmocnił fizycznie oraz duchowo i teraz mi tu pan rewolucje chce robić, jak jakiś Trocki.

      Witold w geście całkowitej kapitulacji uniósł w górę ręce.

      – Dziękuję, że nie porównała mnie pani do Dzierżyńskiego.

      Starsza pani się uśmiechnęła.

      – Tak naprawdę nie boję się wykwaterowania do wozu cyrkowego, ale konieczności noclegu na plebanii, bo Witalis na pewno chętnie by mnie przygarnął. Musiałabym jednak znosić jego opowieści o Prasłowianach, a ja mam słabe nerwy.

      Witold przyznał, że o fascynacji batiuszki wie już od Wojtka i Alberta.

      – Zresztą – dowodził ku niekłamanemu oburzeniu pani Tekli, która najwyraźniej do zjawisk nadprzyrodzonych odnosiła się z dużą rezerwą – Prasłowianie wpisują się dobrze w nurt duchów i zjaw, obserwowanych w Idzie choćby przez Mirka.

      – Akurat on dostrzegł jakieś widziadła – prychnęła starsza dama. – Jedynego ducha, który się tutaj naprawdę pojawia, spotkałam ja, i to wiele razy.

      Mossakowski był zdumiony, bo wydawało mu się, że była dziedziczka ma o widmach zdanie wyrobione i jest ono co najmniej negatywne.

      – O takich zwykłych, oczywiście – powiedziała, rozsiadając się wygodnie w fotelu koło kominka. – Ale ten jest absolutnie niesamowity. To duch Majora. Pojawia się zawsze w ważnych dla Idy okolicznościach.

      – Duch Majora? – zdziwił się. – Mirek mówi tylko o jakiejś zjawie, Białej Damie czy czymś podobnym.

      Pani Tekla machnęła ręką.

      – Proszę posłuchać. Zaraz po wojnie osiedlił się tu pewien człowiek. Nikt nie wiedział, skąd się wziął, mówili, że był majorem, ale w jakim wojsku, nie mam pojęcia. Może w partyzantce, a może w ludowym, kto to wie? Chodził zawsze w wojskowej kurtce, ale bez żadnych dystynkcji, mieszkał sam w budynku klubokawiarni, sprzedawał prasę, parzył kawę. Mało mówił, często włóczył się ze strzelbą po lasach, ale nie polował. Wszystko potrafił naprawić, znał się na leczeniu, doskonale wyrywał zęby.

      – O, matko święta – nie wytrzymał Witold, który o takich specjalistach czytywał w książkach o średniowieczu.

      Była dziedziczka spojrzała na niego bystro.

      – Widzę, że ma pan jakieś przykre wspomnienia stomatologiczne, mniejsza z tym. Major był niesamowicie wszechstronnym człowiekiem, bardzo go wszyscy lubili, ale nagle, w połowie lat siedemdziesiątych, zmarł. Ludzie przyszli po południu do klubu, patrzą, a on siedzi sobie za ladą, jak zwykle, z fajeczką, gazetą, bo bardzo lubił czytać, a także nieodłączną strzelbą przy nodze, i nie żyje…

      – I co? – zainteresował się Witold. – Zaczął potem straszyć?

      Pani Tekla zaprzeczyła.

      – Najpierw to był problem z pogrzebem, bo nikt nie wiedział, jak on się nazywa, a gdy przeszukali jego rzeczy, także nic nie znaleźli. Wie pan, ten człowiek zupełnie nic nie posiadał. Kilka starych łachów, parę książek, to wszystko. Na nagrobku napisali mu po prostu „Major”. I tyle.

      – Niezwykłe – powiedział Witold. – W dzisiejszych czasach człowiek nie byłby w stanie się tak ukryć, każdy ma PESEL, jakiś dowód, chociaż książeczkę zdrowia.

      Starsza pani pokiwała głową.

      – No właśnie, a on nie miał nic. Minęło kilka lat, przyszła zima osiemdziesiątego pierwszego roku. Wyszłam wtedy na drogę i widzę Majora, z tą jego strzelbą, w wysokich butach i tej znoszonej kurtce. Zawołałam, nie odwrócił się. Parę dni później ogłosili stan wojenny. Potem go jeszcze w osiemdziesiątym dziewiątym widziałam i teraz, kilka miesięcy temu.

      – Ciekawe dlaczego? W końcu nie mieliśmy ostatnio żadnego przełomowego wydarzenia politycznego – zadumał się prawnik.

      Pani Tyczyńska pokręciła głową.

      – Dlatego, że pan miał przyjechać. Major się ukazuje, jak coś ważnego dla Idy się dzieje, już panu mówiłam. No i tylko mnie on się objawia, nikt inny nigdy go nie widział. Ale to dobry duch, nikogo nie straszy.

      Witold się uśmiechnął.

      – Ten pani Major to jest trochę jak die Zeitgeist – duch czasów, prawda?

      Starsza pani trzepnęła go w rękę.

      – Widzę, że się pan ze mnie nabija, ale Mila mi mówiła, że pana trudno przekonać. Jednak ja się nie obrażam i mam coś dla pana. – Znowu zaczęła szukać na półkach i wydobyła mały flakonik. – Nie mają jeszcze nazwy, choć Alina proponowała „Insygnia śmierci” – cokolwiek miałoby to znaczyć… To dość ekstrawaganckie połączenie woni kwiatowych z ziołowymi.

      Witold odkorkował flakon. Jak zwykle zapach był oryginalny i intensywny. Warto byłoby mu nadać jakąś ciekawą nazwę.

      – „Idealismus” – zaproponował po chwili, a starsza dama była wniebowzięta. Od razu też mianowała go „nadwornym СКАЧАТЬ