Название: Amerykański król. Nowy Camelot. Tom 3
Автор: Sierra Simone
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Эротика, Секс
isbn: 978-83-66520-06-6
isbn:
– Byłbym głupcem, gdybym liczył na drugą kadencję. Nie należy mi się ona – przyznaję. – Nie należy mi się nic ponad to, na co zapracowałem sobie tu i teraz. Muszę zrobić tak wiele, jak mogę, na wypadek gdybym musiał ustąpić ze stanowiska.
– Ubóstwo, przemoc seksualna, edukacja, zmiana klimatu, stabilizacja światowej sceny politycznej. Sądzisz, że aby to zmienić, wystarczy siła woli? Nie, to ogromne projekty wymagające międzynarodowej kooperacji i pracy na rzecz pozyskiwania partnerów, nawet Penley Luther nie poradziłby sobie z tym wszystkim.
– Nie jestem moim ojcem – ripostuję, być może ostrzej, niż powinienem.
– I co dnia dziękuję za to Bogu – odpowiada Merlin. – Tak czy siak, nie sposób tego dokonać. Pożegnaj się z myślą o uporaniu się z sześcioletnim planem w dwa lata, i skup się na wygraniu wyborów.
Przyglądam mu się i ku swemu zaskoczeniu dostrzegam w jego twarzy coś niemal jak drwina, choć może nie drwina… raczej ponaglenie, wyzwanie.
Ale to także nie to. To tylko niemal wyzwanie, Merlin wygląda niemal, jakby odgrywał rolę. Jest coś mechanicznego w uporze, z jakim obstaje przy zdaniu, że nie sposób dokonać tego, co zamierzam. To jest powierzchowne, on jest jak aktor, który wygłasza kwestię niewymagającą prawdziwego zaangażowania. Jakby wiedział, że musi powiedzieć te rzeczy, żeby sprowokować mnie do sprzeciwu. Jednak kiedy przypatruję mu się uważniej, wszystko to znika, a on jest na powrót wcieleniem uprzejmego i powściągliwego spokoju.
Ja także nie potrafię uciec przed swoją rolą i mówię dokładnie to, co mogłoby być napisane w scenariuszu:
– Dokonam tego, Merlinie. Choćbym miał zapłacić za to życiem.
Drugą rzeczą godną uwagi jest zachowanie mojej żony. Jej suknia – bez ramiączek, z tiuli i koronek, w barwach bieli i złota – czyni z niej olśniewającą wizję światła, kroplę blasku słonecznego igrającą ponad wodą. Greer przyciąga ludzi przez samo swoje istnienie, wzniosłe i suwerenne. Przedzierając się do niej przez tłum, dostrzegam w przelocie jej twarz – miłą, poważną, wprost nie do zniesienia uroczą, i przypomina mi się widziane kiedyś w Anglii malowidło Johna Colliera, które przedstawiało królową Ginewrę zbierającą kwiaty podczas obchodów majowego święta wiosny. Jak na obrazie ubrana jest w biało-złotą szatę i otoczona ludźmi, jak na obrazie na jej twarzy maluje się ból i samotność.
Kiedyś drocząc się z nią, powiedziałem, że jeden mężczyzna to dla niej za mało – aby czuć się kochaną, potrzebuje i Embry’ego, i mnie – na co pokręciła głową i położyła mi dłoń na sercu.
Nie rozumiesz?, jęknęła. Kocham Embry’ego tylko dlatego, że kocham ciebie. Pokochaliśmy się z Embrym, bo oboje kochamy ciebie.
A niech tak będzie, pomyślałem. Moja miłość była – i jest nadal – nieubłagana i okrutna dla ludzi, których wybiera. Cieszyłem się, że mogli się wzajemnie pocieszać, niezależnie od zazdrości, jaką to we mnie budziło. I to samo czuję teraz, choć twarz mojej żony przypomina mi, że zapewne nieprędko dozna pociechy ze strony Embry’ego. Jego nieobecność wyżłobiła w naszym małżeństwie dziurę równie wielką jak w związku nas trojga.
Jednak kiedy docieram do Greer rozmawiającej z gubernatorką stanu Nowy Jork i ujmuję ją za nadgarstek, wyraz osamotnienia znika z jej oblicza, ustępując miejsca czemuś tak słodkiemu i ciepłemu, że muszę pocałować ją w usta – makijaż i gubernatorkę niech diabli wezmą.
– Panie prezydencie – mówi, na wpół śmiejąc się, na wpół zachłystując pod mymi ustami.
– Pani Colchester – odpowiadam, unosząc głowę i tuląc ją do siebie. – Przepraszam, pani gubernator Jarrett, pozwoli pani, że na chwilę porwę moją żonę.
Gubernatorka macha ręką z rozbawieniem.
– Jak najbardziej, proszę wybawić mnie od tej olśniewającej i interesującej kobiety. Jej towarzystwo było naprawdę nieznośne.
Śmiejemy się, żegnamy i przeciskamy przez tłum, po czym Luc eskortuje nas do małej galerii sztuki w północnym skrzydle Luther Center.
– Proszę nam w żadnym razie nie przeszkadzać – mówię do niego, wpuściwszy do środka Greer.
– Tak, panie prezydencie – odpowiada z miną, która niczego nie wyraża.
Klepię go po ramieniu.
– Dobry z ciebie człowiek – dodaję, a potem wchodzę do środka i zamykam za sobą drzwi.
Wewnątrz jest cicho i przytulnie. Za oknami ciągnącymi się przez całą szerokość ściany widać budynki w stylu georgiańskim i wielkie drzewa, sponad kamieni i liści sterczy pomnik Waszyngtona na tle wieczornego nieba z purpurowymi chmurami. Ściany są obwieszone wielkimi płótnami nowoczesnych malarzy, z okien padają cienie na jasne podłogi, hałas gali dobiega z dołu, stłumiony jak niejasne wspomnienie.
Wreszcie jesteśmy sami.
Na odgłos moich kroków Greer odwraca się i światła miasta wydobywają złoty blask jej sukni i włosów. Pada na kolana w chmurze tiulów i jedwabi, zgina szyję wdzięcznie jak łabędź i wbija wzrok w podłogę.
Przez chwilę napawam się jej widokiem, krążąc wokół jej klęczącej postaci z rękami w kieszeniach, sycąc wzrok elegancką linią jej karku i ramion, jej idealną postawą, delikatną linią jej obojczyka. Jej kolana otacza korona białego i złotego jedwabiu. Podniecenie sprawia, że stanik jej sukni faluje. Obrączka na palcu połyskuje lepiej niż jakakolwiek obroża. Przez głowę przebiega mi naraz tysiąc pomysłów – wepchnąć jej fiuta aż do gardła, przycisnąć jej piękną buzię do podłogi, związać jej nadgarstki nylonowymi pończochami. Jej błagalny głos rozbrzmiewa echem wśród pustych ścian.
Nic nie mówiąc, ujmuję dłonią jej potylicę i staję obok niej, a ona opiera głowę na moim udzie. Nie jest to kocie ocieranie się jak poprzednio, lecz po prostu spoczynek, cieszenie się prostotą kontaktu. Ja również się tym cieszę, stojąc nad nią i spoglądając na nią z dumą i przyjemnością. Oboje dokładnie tam, gdzie być powinniśmy, i w takiej pozycji, w jakiej być powinniśmy.
Gdyby tylko…
Gdyby tylko był z nami mój mały książę.
Pozwalam sobie na żal i ból rozłąki, ale nie przerzucam go na Greer. Gdyby tylko Embry był z nami. Gdybyśmy tylko byli w tej galerii we troje, mając pewność, że nikt nie naruszy naszej intymności, bo wejście jest strzeżone. Kazałbym mu patrzeć, jak rżnę moją żonę, a rżnąłbym ją powolutku, sprawnie, niestrudzenie, tak, żeby widział dokładnie, jak się w nią wdzieram i wsuwam, jak z każdym pchnięciem СКАЧАТЬ