Prom. Remigiusz Mróz
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Prom - Remigiusz Mróz страница 17

Название: Prom

Автор: Remigiusz Mróz

Издательство: PDW

Жанр: Ужасы и Мистика

Серия: Ślady Zbrodni

isbn: 9788327156624

isbn:

СКАЧАТЬ się nad fragmentem czegoś, co przypominało naszywkę.

      – To jakiegoś rodzaju wojskowy logotyp – dodał Sigvald. – Młot rozwalił odznakę mniej więcej w połowie. Widać, że na górze była korona, prawdopodobnie z krzyżem, a poniżej kotwica, herb z jakimś czerwonym okręgiem i czymś… czymś, co przypomina niedźwiedzia polarnego. Ewidentnie nic policyjnego, więc pomyślałem, że może to coś związanego z wojskiem.

      Olsen milczał.

      – A jeśli tak, to mógłbyś skojarzyć. W końcu swoje odsłużyłeś.

      Podmuch wiatru podniósł chmurę śniegu z pobliskiego wzgórza. Biały puch zatańczył na ulicy, a potem powoli opadł.

      – Olsen? Poznajesz ten symbol?

      Hallbjørn z trudem przełknął ślinę.

      – Posłuchaj… – zaczął tak cicho, że nie był pewien, czy rozmówca go słyszy.

      Odchrząknął i wyprostował się. Wbił wzrok w Sigvalda.

      – Dzwoń natychmiast do Duńczyków – odezwał się. – Powiedz im, żeby pod żadnym pozorem nie ruszali z grupą szturmową.

      Nolsøe zmarszczył czoło i skrzyżował ręce na piersi.

      – Potem dzwoń od razu do Amerykanów.

      – Ale…

      – Już!

      Sobota, 14 stycznia, godz. 15.24

      Kobieta miała szeroko rozrzucone nogi, a na białej spódnicy widać było wyraźnie ślady moczu. Katrine starała się zignorować kwaśny smród unoszący się nad ciałem. Obejrzała się na Bærentsena, ten odsunął się o kilka kroków.

      – Gdzie Østerø? – zapytała.

      – Zo… został na górze. Ktoś musiał nas asekurować.

      Pomyślała, że reporter miał taki zamysł od samego początku – najwyraźniej nie zmienił zdania, od kiedy zostawiła go przed salą konferencyjną. Nie zamierzał schodzić na niższy pokład, a jedynie pomóc w tym im dwojgu.

      – To dobrze – powiedziała.

      Zaległa ciężka cisza. Jóhan przez chwilę wstrzymywał oddech, a potem odsunął się jeszcze trochę i wziął haust powietrza, jakby dopiero wynurzył się spod wody. Kaszlnął kilka razy i zasłonił dłonią usta.

      Ellegaard spojrzała na kobietę. Mogła mieć najwyżej pięćdziesiątkę, prawdopodobnie była przypadkową ofiarą – nie wyglądała na nikogo z personelu Morgenrøde, a nieco dalej leżała torba podróżna. Kobieta nie próbowała zatrzymać zamachowca, nie walczyła z nim, po prostu znalazła się w złym miejscu i w złym czasie. Tak jak oni wszyscy.

      Katrine podniosła się i podeszła do torby. Otworzyła ją ostrożnie, jakby w środku mogła znaleźć coś niebezpiecznego. Przejrzała zawartość, sprawdziła dane kobiety, a potem zasunęła zamek.

      – I? – odezwał się Bærentsen.

      Właściwie nie wiedziała, co mu odpowiedzieć. Usłyszała, że Jóhan się przysunął.

      – To od niej zaczął?

      – On albo oni. I miejmy nadzieję, że także na niej skończył.

      Spojrzała na twarz zmarłej i odniosła wrażenie, że kobieta umarła w męczarniach. Grymas mógł wprawdzie wystąpić pośmiertnie, ale z jakiegoś powodu Ellegaard sądziła, że zamachowiec chciał zacząć od dręczenia pierwszej ofiary.

      Z drugiej strony nigdzie nie dostrzegła ciągnących się śladów krwi. Potwierdzało to, że kobieta nie podjęła walki.

      Ale być może Katrine wyciągała zbyt pochopne wnioski? I to tylko dlatego, że wiedziała, iż mają do czynienia z szaleńcem.

      – Co teraz? – zapytał Bærentsen.

      Katrine popatrzyła na niego badawczo. Trzymał się nie najgorzej, biorąc pod uwagę, że należał do grupy szczęściarzy, którzy ze śmiercią obcują jedynie podczas pogrzebów.

      – To niczego nie zmienia – odezwała się.

      – Więc idziemy dalej?

      – Tak.

      Wyraźnie stracił rezon, ale trudno było mu się dziwić. Katrine jeszcze raz spojrzała na zadźganą kobietę i pomyślała, że trudno o bardziej wymowne ostrzeżenie, by żaden śmiałek nie zapuszczał się ani kroku dalej.

      – Nad czym się zastanawiasz? – spytał.

      Ellegaard nie odrywała wzroku od ciała.

      – Jeśli to jego pierwsza ofiara, musiał mieć kajutę na tym pokładzie.

      – Może… a może tylko zaczaił się tutaj, czekając, aż reszta zbierze się niżej.

      Zgodziła się, że nie można tego wykluczyć. Kobieta mogła wrócić, bo zapomniała czegoś z kajuty – i zastała zamachowca przygotowującego się do przejęcia statku.

      Na wszelki wypadek Katrine zapamiętała kilka numerów kajut. Poda je służbom, kiedy nawiąże kontakt z kimś z zewnątrz.

      Jeśli tylko jej się to uda.

      – Chodźmy, Jóhan.

      Nie protestował, przynajmniej nie werbalnie. Po jego zachowaniu widziała jednak wyraźnie, że najchętniej zawróciłby i dołączył do Tora-Ingara. Nigdy by tego nie przyznał, a ona była mu wdzięczna – zdawała sobie sprawę, że w sytuacji zagrożenia sama nic nie wskóra.

      Winda na końcu korytarza była zablokowana, ale z tego pokładu bez trudu dało się skorzystać z przejścia awaryjnego. Po chwili Bærentsen zaczął forsować kolejne drzwi, a Ellegaard przykryła ciało koszulą, którą znalazła w torbie.

      Potem stanęła za Jóhanem i czekała, aż wyrwa będzie na tyle duża, by mogli przejść na drugą stronę.

      – Z każdym kolejnym uderzeniem odnoszę coraz większe wrażenie, że zapowiadamy swoją wizytę – rzucił tonem, który w zamierzeniu miał być lekki.

      – Nie przejmuj się tym teraz.

      – A kiedy? Za chwilę? Jak zobaczę idącego na mnie Araba z kałasznikowem?

      – Skup się na robocie.

      Obejrzał się przez ramię i posłał jej blady uśmiech. Otarł pot z czoła, po czym zdwoił wysiłki. Chwilę później szli następnym korytarzem, mimo woli wypatrując dalszych makabrycznych oznak, że przechodził tędy także zamachowiec.

      Na tym pokładzie nie było jednak żadnych śladów jego obecności. Jeśli nie liczyć krwistego światła, które zdawało się nieustannie przypominać o tym, co działo się na Morgenrøde.

      – Francja, СКАЧАТЬ