Название: Pokuta
Автор: Anna Kańtoch
Издательство: PDW
Жанр: Ужасы и Мистика
Серия: Ze Strachem
isbn: 9788380498976
isbn:
Igielski przyznał, że owszem, prawda.
Helena przerzuciła niemowlę na drugą rękę.
– Coś jeszcze?
– Nie mam więcej pytań, dziękuję.
Starszy sierżant odniósł wrażenie, że przeszkadza tej dziewczynie. Nie doczekał się nawet standardowego pytania, po co ta wizyta, skoro śledztwo zostało oficjalnie zakończone. Kiedy wychodził, pożegnała go z roztargnieniem, mówiąc o praniu, które musi jeszcze nastawić. Przez chwilę, stojąc w progu, Igielski miał absurdalną ochotę zapytać, czy to wszystko – ciąża w klasie maturalnej, błyskawiczny ślub i przyspieszony kurs dorosłości przed skończeniem dwudziestu lat – było tego warte. Nie miał jednak odwagi, a poza tym to przecież nie była jego sprawa.
– Wyjdę na chwilę, dobrze? – powiedziała do matki.
– Dokąd? – Katarzyna Filipiak uniosła głowę znad książki. W tle szumiał telewizor, z piętra jak zwykle dobiegało postukiwanie maszyny do pisania.
– Tak tylko się przejść. Może zajrzę do biblioteki i do księgarni.
– Byłaś w bibliotece wczoraj.
– Wszystko już przeczytałam. – Była to poniekąd prawda, bo Władcę Pierścieni czytała tyle razy, że praktycznie znała go na pamięć.
Mogłaby powiedzieć, że idzie do koleżanki, ale matka doskonale wiedziała, że córka żadnych koleżanek nie ma – wszystkie jej kontakty urwały się w dniu, kiedy klasa czwarta B skończyła liceum. Latem było prościej, wtedy mówiła zwyczajnie, że ma ochotę na spacer, teraz za każdym razem, gdy chciała wyjść z domu, musiała wymyślać niekończące się wymówki.
– Dobrze się czujesz? – Katarzyna Filipiak otaksowała córkę podejrzliwym wzrokiem.
– Doskonale. – Zabrzmiało to jak kłamstwo, choć Pola naprawdę czuła się dobrze.
– Nie robisz… nic głupiego?
– Nie, mamo. – I mogłabyś nazwać to po imieniu, dodała w myślach. Nie tnę się żyletką, nie myślę o samobójstwie. A przynajmniej nie robię tego zbyt często.
Matka uśmiechnęła się, ale jej oczy pozostały czujne.
– Pojutrze jedziemy na zakupy, pamiętasz?
– Jasne. – Pola zmusiła się do wykazania entuzjazmu. – Już nie mogę się doczekać.
– Świetnie. Jak będziesz grzeczna, może nawet zabiorę cię na lody.
To miał być żart, Pola wiedziała o tym, ale i tak poczuła się urażona. Jakby miała pięć lat, a nie prawie dwadzieścia.
W swoim pokoju wpakowała do torby książki z biblioteki, po czym zatrzymała się i w zamyśleniu przygryzła paznokieć kciuka.
Musisz poświęcić to, co najcenniejsze. Musisz to spalić.
Co Pola miała cennego?
Zastanawiała się przez chwilę nad zieloną sukienką, którą kiedyś bardzo lubiła, ale trudno byłoby wytłumaczyć matce jej zniknięcie. Poza tym sukienka od jakiegoś czasu i tak była za ciasna. Książki? Pola miała ich sporo, ale żadna nie zasługiwała na nazwanie „czymś najcenniejszym”. Komiksy?
Pomyślała z bólem o Tytusie, Romku i A’Tomku, towarzyszach jej nieszczęśliwego dzieciństwa. Tak, prawdopodobnie powinna spalić ulubione komiksy. Dawno już należało się ich pozbyć. Pora dorosnąć.
Dorzuciła do torby zaczytane zeszyty i wyszła z domu.
Zajrzała do księgarni, ale nie znalazła tam żadnych nowości, później oddała Tolkiena do biblioteki. Wreszcie, już z lżejszą torbą, powędrowała w stronę lasu oddzielającego miasteczko od morza.
Przyjdź do Bajki, a potem idź za znakami na drzewach.
Bajka była kawiarenką z różowym, mocno już wyblakłym napisem na szybie głoszącym: LODY, GOFRY, RURKI Z KREMEM. Od połowy czerwca aż do końca sierpnia kłębił się tu tłum turystów, a z wnętrza dobiegały dźwięki letnich przebojów. Teraz lokal był zamknięty na kłódkę. W środku przez brudne szyby Pola mogła zobaczyć ustawione na stołach krzesła. Ich sterczące w górę nogi w półmroku wyglądały jak długie, wąskie zęby, a całe pomieszczenie sprawiało wrażenie zakurzonego i porzuconego. Cofnęła się. Główną ulicą nadjeżdżał autobus, który wypuścił na przystanku kilka obładowanych siatkami kobiet i pojechał dalej, rozchlapując wokół wodę z błotnistych kałuż. Nie padało, ale w powietrzu wisiała klejąca się do włosów i skóry wilgoć, a nisko nad ziemią snuły się pasma srebrzystej mgły.
Kobiety, które wysiadły z autobusu, zdążyły zniknąć w bocznych uliczkach. Pola widziała już tylko starszego, grubego mężczyznę, cierpliwie oczekującego, aż jego równie stary i gruby pies wysika się pod krzaczkiem. Z okna jedynego czynnego sklepu sączyło się mdłe światło, które ginęło w coraz gęstszej mgle. Miasto duchów, pomyślała. Przeradowo było miastem duchów, żyło naprawdę tylko w tych krótkich letnich miesiącach, kiedy promienie słońca budziły je z długiego zimowego snu.
Brodząc w mokrych, gnijących liściach, obeszła kawiarnię dookoła, ale znalazła tylko kilka pustych butelek po piwie i rozpadający się but z wywalonym językiem i bez sznurówek. Choć miała patrzeć na drzewa, prawda? Uniosła głowę. Białe brzozy zlewały się z opływającą je mgłą. Przesunęła dłońmi po najbliższym pniu: był mokry, chropowaty. I nic więcej, żadnych znaków. Zresztą o jakie znaki mogłoby chodzić? Turystyczne, jak zaznaczone kolorami szlaki? Przygryzła wargę. Z głębin pamięci przyszło wspomnienie: bawiła się kiedyś w tym miejscu z… Hanką? Dorotą? I oczywiście była też Renia, jej śmiech i włosy połyskujące w słońcu złotem. Bawiły się w… podchody, jak w harcerstwie. Miały po sześć, może siedem lat i były zbyt małe, by przyjęto je do drużyny, ale tamtego lata wszystkie trzy marzyły tylko o tym. Sądziły wtedy, że to harcerskie znaki, ale oczywiście się myliły: żaden harcerz, o czym Pola dowiedziała się znacznie później, nie nacinałby pnia żywego drzewa. A tamte cięcia były tak głębokie, że dziecięce paluszki Poli zapadały się w nie aż po kłykcie, dotykając zimnej miazgi i sączącej się z rany lepkiej żywicy.
Teraz, kiedy je wreszcie znalazła, znaki okazały się znacznie płytsze, znajdowały się też zdecydowanie niżej, niż zapamiętała z dzieciństwa: na wysokości piersi dorosłego człowieka. Strzałka kierująca w prawo, potem następna, wiodąca w głąb lasu. Pola szła za nimi, niepewnie stawiając kroki we mgle. Dawno temu musiała tu być ścieżka i dziewczyna potrafiła ją jeszcze chwilami wyczuć, ale przez większość czasu przedzierała się przez bezlistne krzewy głogu i kaliny.
Odgłosy miasta ucichły za jej plecami, za to zaczęła słyszeć szum morza, dźwięk fal, uderzających СКАЧАТЬ