Название: Pokuta
Автор: Anna Kańtoch
Издательство: PDW
Жанр: Ужасы и Мистика
Серия: Ze Strachem
isbn: 9788380498976
isbn:
Zamrugała niepewnie. Igielski miał wrażenie, że Ilona Wieczorek jest pod wpływem środków uspokajających i słowa z trudem do niej docierają.
– Pyta pan z powodu tego krzyżyka?
– Na przykład.
– Była religijna tak samo jak wszyscy. Posłaliśmy ją do komunii i do bierzmowania, ale poza tym… – Wzruszyła ramionami, a Igielski nie musiał dalej pytać.
Wieczorkowie byli wierzący, bo „tak wypadało”, ale Bóg nie zajmował ważnego miejsca w ich życiu. Jak w przypadku wielu polskich rodzin, które jedną nogą tkwiły w nowej socjalistycznej rzeczywistości, a drugą w starej, tradycyjnej, która nakazywała chrzcić dzieci i brać ślub w kościele, święcić palmy, jeść kolację wigilijną i wielkanocne śniadanie.
Ilona Wieczorek oblizała usta, a Igielski zauważył, że jej wargi nie tylko są spierzchnięte, ale też pod cienką warstwą szminki poranione, jakby kobieta nabrała zwyczaju przygryzania ich do krwi.
– Nie rozumiem – powiedziała niepewnie. – Po co te wszystkie pytania? Myślałam, że śledztwo jest zamknięte.
– Jest, po prostu sprawdzamy jeszcze różne drobiazgi.
– Aha. – Twarz Ilony Wieczorek była pusta, ręce spoczywały na kolanach, splecione palcami. – To znaczy…
– Tak?
– Nic, chyba już nic. – Uśmiechnęła się z wysiłkiem. – Myślałam o czymś, ale potem zapomniałam. Nie będzie kłopotu, prawda?
– Z czym?
– Ze skazaniem. – Przełknęła ślinę. – Bo on się przecież przyznał, prawda?
Igielski skinął głową. Nie dodał, że Andrzej Biały odwołał swoje zeznania, a potem przyznał się znowu. To nie miało znaczenia, nie w tym momencie, nie dla tej kobiety.
– Chciałabym… – zawahała się, a Igielski czekał cierpliwie. – Chciałabym, żeby go powiesili. – Usta jej zadrżały. – Czasem się zastanawiam, czy to duży grzech tak pragnąć czyjejś śmierci. Czy przez to sama jestem złą osobą. Ale on mi odebrał coś najcenniejszego… Ma pan dzieci?
– Nie mam, niestety. – Starszy sierżant czekał na to, co nieuchronne.
– W takim razie pan nie zrozumie.
Igielski z pokorą skłonił głowę, pożegnał się i wyszedł.
Pola spoglądała na leżący na biurku telefon, jakby patrzyła na zwiniętego w kłębek węża. Aparat miał nawet odpowiedni kolor: szarozielony. Okrągła tarcza zdawała się wpatrywać w dziewczynę.
Zadzwonić czy nie?
Wyciągnęła rękę i zaraz ją cofnęła. Niebieska kartka, którą rano włożyła do kieszeni, paliła ją przez materiał dżinsów. Pięć minut wcześniej pani Magnusson wyszła na jeden ze swoich tajemniczych spacerów, z piętra dobiegało uspokajające postukiwanie maszyny do pisania, a w kuchni pobrzękiwała naczyniami Katarzyna Filipiak. Matka była dziś wyjątkowo miła dla Poli: pozwoliła jej zjeść śniadanie w łóżku i zaproponowała, że w czwartek wybiorą się do Gdyni na kolejne zakupy. Katarzyna uwielbiała chodzić po sklepach, nawet jeśli niewiele w nich było, Pola wprost przeciwnie – szczerze tego nie znosiła, zareagowała jednak entuzjastycznie, jakby matka sprawiła jej Bóg wie jaką przyjemność. Zawsze tak się zachowywały, kiedy dochodziło między nimi do spięć: następnego dnia były przesadnie radosne i uprzejme. Ich kruchy rozejm zdawał się nie dopuszczać najmniejszego wyrazu niezadowolenia czy nawet obojętności. Dziś matka chciała nawet dać Poli dzień wolny, ale dziewczyna, która w każdym innym przypadku chętnie skorzystałaby z okazji, uparła się, że to żaden kłopot, że może przecież posiedzieć przy biurku jak zwykle. Teraz trochę tego żałowała, jednak było za późno, żeby się wycofać. Poza tym w holu stał telefon i jeśli chciała zadzwonić…
Pytanie, czy naprawdę tego chciała.
Przełknęła ślinę, z trudem przepychając ją przez zaschnięte gardło. Znowu zrobisz z siebie kretynkę, mówił głos w jej głowie, podczas gdy drugi pytał hardo: i co z tego? Nie pierwszy i nie ostatni raz w życiu, a poza tym, idiotko jedna, nie musisz nawet się odezwać, wystarczy, że posłuchasz, kto odbierze. To miejscowy numer, może rozpoznasz właściciela po głosie…
Wyciągnęła rękę i ostrożnie podniosła słuchawkę. Włożyła palec w dziurkę przy liczbie siedem i zakręciła tarczą.
Gdy skończyła, w słuchawce rozległ się przeciągły dźwięk, jeden, potem drugi i trzeci. Pola czekała dłuższą chwilę, wyobrażając sobie telefon dzwoniący gdzieś daleko, w opuszczonym domu pełnym kurzu, pajęczyn i duchów. Gdzieś w innym świecie, choć przecież wiedziała, że to musi być blisko, bo przecież…
– Halo?
Męski głos i dźwięk wiszącego nad drzwiami wejściowymi dzwonka rozległy się niemal jednocześnie. Spanikowana Pola rzuciła słuchawkę na widełki i wyprostowała się za biurkiem, drugą ręką zgarniając leżące na blacie komiksy. Jeden z nich spadł na ziemię i kiedy podnosiła go, purpurowa ze wstydu, podszedł do niej siwiejący mężczyzna z wytartym plecakiem przerzuconym przez ramię. Miał imponującą, rozczochraną brodę, w której tkwiły jeszcze okruszki bułki, i pachniał wiatrem, co mogłoby być nawet romantyczne, gdyby przez ten zapach nie przebijała woń potu i przetrawionego alkoholu.
– Ile za pokój? – zapytał, gdy dziewczyna nerwowo upychała komiksy w szufladzie.
Pola podała cenę.
– Drogo – skrzywił się. – Może da panienka jakąś zniżkę? Listopad przecież jest.
– Musiałby pan porozmawiać z matką.
– Aha. A gdzie szanowna mamusia przebywa?
– W kuchni, przygotowuje obiad – odparła Pola. Mimo nieprzyjemnego zapachu włóczęga wyglądał porządnie, ubranie miał za ciasne, ale nowe i chyba nawet zagraniczne, o ile dziewczyna potrafiła to rozpoznać. Pewnie z tych paczek, co to je czasem na plebaniach rozdają, pomyślała.
– Aha – powtórzył, po czym sięgnął do kieszeni po skórzany portfel i wyjął z niego błyszczący nowością tysiąc. – Na ile mi to starczy?
– Na jedną noc – powiedziała zgodnie z prawdą, po czym dodała szybko, bo mężczyzna wyglądał na rozczarowanego: – Niech pan spróbuje w Mewie, tam mają taniej.
– Dziękuję – uśmiechnął się, prezentując poczerniałe zęby. – To może już szanownej mamusi nie będę przeszkadzał i sobie pójdę. Do zobaczenia. – Pstryknął w daszek nieistniejącej czapki i zniknął za drzwiami, zanim oszołomiona dziewczyna zdążyła odpowiedzieć СКАЧАТЬ