Najmilszy prezent. Agnieszka Krawczyk
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Najmilszy prezent - Agnieszka Krawczyk страница 8

Название: Najmilszy prezent

Автор: Agnieszka Krawczyk

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Современная русская литература

Серия: Ulica Wierzbowa

isbn: 978-83-8075-975-6

isbn:

СКАЧАТЬ

      Doktor patrzył z niedowierzaniem.

      – Przecież wyniki badań okresowych miał pan dobre? No to po co panu dodatkowe zaświadczenie ode mnie? Został pan dopuszczony do pracy, prawda?

      – No tak, ale mój szef bardzo się przejmuje zdrowiem pracowników, martwi się o mnie, że może coś mi dolega. Chciałbym go jakoś uspokoić. – Wreszcie znalazł odpowiednie argumenty.

      Lekarz pokiwał głową.

      – Zasadniczo się tego nie praktykuje, ale mogę wystawić panu coś w rodzaju potwierdzenia pańskiej gotowości do pracy. Że nie widzę przeciwskazań zdrowotnych, dobrze?

      – Znakomicie! – ożywił się Zięba.

      – Tylko proszę uważać na ten cholesterol. Tu ma pan zalecenia. Ponowimy badania przy następnej wizycie i sprawdzimy, co i jak.

      Mówił to serdecznie, ale pacjenta naszły wątpliwości. A jeśli poziom cholesterolu się podniesie i doktor cofnie mu zaświadczenie? Lepiej na zimne dmuchać. Stąd właśnie prośba do Ewy, aby ograniczyła ilość tłuszczów i sosów. Tylko że ona nawet nie chciała o tym słyszeć. Podobnie jak nie wierzyła w umiejętności doktora Zaruskiego.

      – Obwinia moje sosy! Też mi pomysł. Co to za lekarz, który jeździ na rowerze i nie szanuje porządnego żywopłotu? – rzekła sarkastycznie i z rozmachem postawiła przed mężem talerz z okazałym plastrem domowej pieczeni pokrytej gęstym sosem.

      Nie dało się ukryć, że znakomicie gotowała i trudno się było oprzeć jej potrawom. Seweryn westchnął więc tylko pod nosem, rozgrzeszył się w myślach, że ulega tylko chwilowo i już wkrótce się postawi małżonce, a potem chwycił za widelec. Ewa przyglądała mu się chwilę, jakby naprawdę oczekiwała na jakąś odpowiedź, a potem podjęła wątek:

      – Widzisz, od razu lepiej wyglądasz, jak sobie podjesz. Moje obiady to nie problem. Myślę, że ty po prostu więdniesz w tej pracy. Za mało wyzwań, towarzyskiego ożywienia. To wszystko jednak się zmieni, gdy wreszcie przejdziesz na tę emeryturę. Zobaczysz, jak wspaniale obmyśliłam nam każdy kolejny dzień.

      Tym razem Seweryn nie mógł już powstrzymać głośnego westchnienia.

      Tego właśnie obawiał się najbardziej, ale podejrzewał, że przed tym, co nieuchronne, nie obroni go nawet zaświadczenie od doktora Zaruskiego.

      4.

      Jolanta Cieplik wytarła dłonie w ściereczkę, którą starannie rozwiesiła przy kuchennym oknie, a potem wyjrzała na zewnątrz i pokręciła z niesmakiem głową.

      Ten biedny Seweryn Zięba wracał właśnie do domu. Jak zwykle przejechał do końca ulicy samochodem i zawrócił pod bramą Flory, jakby starając się odwlec moment, zanim przestąpi własny próg. Po chwili światła jego auta omiotły okna Jolanty, żeby ostatecznie przygasnąć dwa domy dalej, już na swoim podjeździe.

      – Nie zazdroszczę – rzuciła w kierunku salonu, a właściwie pokoju, który pełnił rolę jadalni i czegoś w rodzaju warsztatu robótek artystycznych, gdzie siedziała nad książką Weronika.

      – O co chodzi, ciociu? – odkrzyknęła posłusznie siostrzenica, bo wiedziała, że ciotka chce w ten sposób nawiązać rozmowę i oczekuje reakcji.

      – O tego nieszczęsnego Seweryna, wiesz, z sąsiedztwa.

      Nika skinęła głową, ale zorientowała się, że ciotka nie mogła tego widzieć, więc natychmiast się odezwała:

      – Ach, tego, co ma tę dziwną żonę.

      – Otóż to, moja droga.

      Jola jeszcze raz obrzuciła taksującym wzrokiem kuchnię, uznała, że jest posprzątana jak należy, a potem zajrzała do pieca, w którym dochodziło ciasto. Istniała szansa, że Flora wpadnie dzisiaj na podwieczorek i pani Jolanta uważała za punkt honoru poczęstować ją czymś pysznym.

      Biedna Flora, tak się tym wszystkim przejmuje – przemknęło jej jeszcze przez myśl, zanim usłyszała głos siostrzenicy:

      – Przyznam, że trochę się jej boję.

      – Kogo, kochanie? – zdumiała się ciotka.

      – No, tej jego żony, Ewy. Kiedyś mnie zaczepiła i tak natarczywie wypytywała o wszystko, że aż się przestraszyłam.

      – Za bardzo się martwisz takimi ludźmi. Ewa Zięba jest po prostu wścibska, tyle ci powiem. Na osoby jej pokroju skutkuje tylko jedno – ignorowanie ich – oświadczyła ciotka z całą mocą, wchodząc z rozmachem do pokoju. Rozejrzała się wokół siebie, sprawdziła, czy wszystko jest na swoim miejscu, a potem zasiadła w fotelu i wzięła na kolana swoją robótkę. Dziergała na szydełku ozdobną poduszkę dla Flory, która tak bardzo ceniła jej prace.

      Ninka spoglądała na ciotkę spod oka. Nie znały się zbyt dobrze. Może to zabrzmi dziwnie, bo łączyły je przecież więzy krwi, ale do tej pory miały słaby kontakt. Zmieniło się to stosunkowo niedawno, gdy matka Weroniki, jednocześnie siostra cioteczna Jolanty, uznała, że ciotce przydałaby się pomoc.

      – Jola dziwaczeje – orzekła po jednej z rozmów telefonicznych z krewną. Choć sama była już starszą osobą, od dawna na emeryturze, wciąż starała się zarządzać życiem bliskich. Nika nie mogła się oprzeć wrażeniu, że niewiele się różni od swojej kuzynki, osoby także apodyktycznej, w dodatku obdarzonej ciętym językiem.

      Matka zwołała rodzinną naradę i wszystkie ciotki, siostry oraz powinowate (tak się złożyło, że w tej familii przeważały kobiety) doszły do wniosku, że je także ostatnio coś zaniepokoiło w zachowaniu Joli.

      – Bez przerwy sprząta. Kiedyś nie była taka pedantyczna – rzuciła ciocia Ala, która sama zbytnio nie przykładała się do obowiązków domowych.

      – To prawda. A jednocześnie znosi do domu jakieś podejrzane graty. – Zmarszczyła nos matka Niki.

      Cioci Jolanty nie można oczywiście było nazwać zbieraczką, ale faktycznie coraz to przynosiła jakiś dziwny przedmiot. W większości były to różne sprzęty domowe, które starała się naprawiać. Być może wydawało się to dziwne, ale przeważającą część urządzeń dawało się zreperować, zatem ciotka uzyskiwała tanim kosztem pożyteczny gadżet lub odstępowała go innym po umiarkowanej cenie, co również ratowało jej emerycki budżet, nadwątlony koniecznością utrzymywania sporego domu. Niestety, pewna część sprzętów – i to wcale nie znikoma – była tak mocno uszkodzona, że ciotka nie potrafiła znaleźć na nie sposobu. Nie poddawała się jednak, nie wyrzucała ich, tylko trzymała w nadziei, że coś jednak da się zrobić. W ten sposób w jej garażu rosła kolekcja znalezisk.

      – Słyszałaś o Walcie Disneyu? – zagadnęła kiedyś siostrzenicę, która, wyedukowana przez matkę, zapytała nieśmiało, czy nie lepiej tych kalekich rzeczy się pozbyć.

      – Nie… – z wahaniem odrzekła Nika, bo nie wiedziała, do czego tak naprawdę СКАЧАТЬ