Название: Najmilszy prezent
Автор: Agnieszka Krawczyk
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Современная русская литература
Серия: Ulica Wierzbowa
isbn: 978-83-8075-975-6
isbn:
– Wiem o tym. Przychodź, kiedy chcesz – uśmiechnęła się staruszka. – Razem z Figą. – Wyjrzała przez okno do ogrodu, gdzie biały piesek uganiał się za spadającymi liśćmi.
3.
Pani Ewa Zięba spojrzała przez okno. W zmierzchającym popołudniu zobaczyła swoją sąsiadkę, Florę Majewską, drepczącą jak zwykle w przydeptanych butach, z narzuconym na płaszcz niedorzecznym kolorowym szalem, ani chybi dziełem rąk tej zwariowanej Joli. Ewa wydęła wargi. Te dwie sąsiadki działały jej na nerwy jak mało kto. Sprawiały, że cała ulica, ba – nawet cały kwartał schodził na psy. A to szczególnie spędzało Ewie sen z powiek.
Od lat Ziębowa dbała o swój piękny domek i nieustannie go ulepszała. Gdy Bekierscy położyli sobie kostkę, ona czym prędzej unowocześniła swój podjazd. Kiedy pan Zygmunt mieszkający tuż koło Joli odmalował elewację, ona także zajęła się swoim tynkiem. Jako jedyna szczyciła się niewielkim basenem w ogródku – nawet Jawińscy, ci z modnym domem wyglądającym jak bryła ze szkła i stali i dwójką dzieci, nie mogli się pochwalić basenem, ot co. Pani Ewa nie umiała pływać, podobnie jak jej małżonek Seweryn, ale przecież to nie dla nich powstało to udogodnienie. Zbudowano je przede wszystkim dla syna, nadziei i pociechy Ewy. Borys, gdy tylko przyjeżdżał z uczelni do domu, a było wystarczająco ciepło, od razu wskakiwał do wody. Dlatego też pani Ziębowa dbała o basen przez cały rok – pilnowała przeglądów i czyszczenia, wymieniała i spuszczała na zimę wodę, nadzorowała konserwację. Basen był bowiem jej dumą i wizytówką. Po prostu pęczniała z zadowolenia, gdy kiedyś, zupełnie przypadkiem, usłyszała w sklepie, jak jedna klientka opisuje drugiej, jak trafić na Wierzbową, a potem dalej, do niewielkiego parku przy Topolowej, dokąd trzeba przejść „koło tego domu z basenem”. Dom z basenem. Jej dom. Najwspanialszy od zewnątrz i piękny w środku. Nieskazitelny i wymuskany. Prawdziwe gniazdko rodzinne, pełne stylowych mebli i bibelotów. Idealne połączenie harmonii i smaku. Otoczone równym rządkiem wypielęgnowanych tui i symetrycznymi alejkami wysypanymi białym żwirkiem. Nic zbędnego i krzykliwego, praktycznie, lecz elegancko.
Ewa zmarszczyła brwi. Niby wszystko układało się cudownie, a jednak od paru dni nie dawał jej spokoju dziwny zapach unoszący się we wnętrzach i niedający się zwalczyć ani wietrzeniem, ani odkurzaniem. Skąd dobiegał i czym był? Przykrym aromatem gnijących liści lub próchniejącego drewna? Gryzącym swądem palonych gałązek bądź natarczywą wonią łatanych w pośpiechu dziur w ulicznym asfalcie? Trudno dociec, ale z pewnością był nieprzyjemny i natrętny. No i nie sposób było go zniwelować. Musiała się w końcu odwołać do domowych naturalnych metod. Nalała nieco olejku do kominka zapachowego i podpaliła świeczkę. Ożywczy aromat cytrusów wypełnił jej dom i wreszcie przywrócił spokojny sen.
To na pewno przez którąś z nich. Te ich butwiejące zielska, patyki albo inne śmieci – stwierdziła w myślach z urazą Ewa. Jola nie dbała o swój dom zupełnie. Brzydki prostopadłościan z poprzedniej epoki, nieforemny i otynkowany przed wielu laty, miał okropne metalowe balustrady i ohydny płaski daszek, z pewnością pokryty papą lub jakimś lepikiem. Pani Zięba nigdy nie była w środku, bo chyba bałaby się przekroczyć próg tego budynku, ale założyłaby się, że wewnątrz ciągnie wilgocią i stęchlizną. Musi tak być. Jola nie utrzymywała jak inni ogrodu, bo uważała, że szkoda na to czasu, miała tylko rozległy trawnik, na który w słoneczne dni wyciągała fotel i bez końca dziergała te swoje dziwne dzianiny. Ostatnio odkryła nowe hobby, które wybitnie nie przypadło do gustu sąsiadce: zbierała jakieś śmieci. Na samo wspomnienie przechodził dreszcz.
Flora była jeszcze gorsza. Jej zabytkowa willa systematycznie popadała w ruinę. Ewa uważała, że to woła o pomstę do nieba. Niejeden zamożny człowiek odkupiłby posesję z pocałowaniem ręki i zrobił z niej perełeczkę. Ale nie, musiała w niej mieszkać stara zdziwaczała bibliotekarka, zajęta całe dnie swoimi osobliwymi kolekcjami i niesprzątająca w ogrodzie. Tak, tak, oczywiście powtarzała, że sterty liści są potrzebne jeżom, ale czemu służyły chwasty? Tylko rozpleniały się po okolicy. Zza brzydkiej zardzewiałej siatki prawie wcale nie było widać budynku, stanowił wyblakłą plamę w dzikiej gęstwinie drzew i krzewów. Ogólne zaniedbanie. Plama na honorze tej ulicy.
Gdybym ja stanowiła przepisy, kazałabym takim płacić podwójne podatki – mruczała Ewa, nie przestając wyglądać przez okno. Seweryn miał wrócić prawie kwadrans temu, a wciąż nie było go widać. Co tam podwójne! Potrójne! Może to by ich czegoś nauczyło. Oczyma wyobraźni widziała już ten moment, gdy uprzykrzone sąsiadki opuszczają ulicę, nie mogąc utrzymać swoich nieruchomości, a na ich miejsce wprowadza się ktoś wytworny i godny zaufania. A w każdym razie ktoś, kto doceniłby jej zaangażowanie dla całej okolicy.
Tymczasem Flora Majewska przedreptała już w tych swoich zniszczonych mokasynach na drugą stronę i zniknęła jej z oczu. Pani Ewa westchnęła głęboko i postanowiła zajrzeć do kuchni.
– Dzień dobry, moja droga. – Seweryn powitał ją dziwnie zmęczonym głosem. Brakowało mu zaledwie kilku miesięcy do emerytury i Ewa nie mogła się już doczekać, kiedy będą mogli spędzać czas razem. Wprowadzi go wówczas w swój mały, intymny, przedpołudniowy świat. Regulowany wizytą listonosza i różnych kurierów, bo zamawiała mnóstwo rzeczy do domu i ogrodu, a także kontaktami towarzyskimi. Choć były one troszkę zbyt skromne. Na Wierzbowej po prostu nie miała się z kim zaprzyjaźnić.
Ewa wierzyła, że gdy mąż zrezygnuje już z pracy, wszystko zacznie wyglądać inaczej. Będą urządzać kilkudniowe wycieczki, poznają interesujące osoby. Do tej pory zbyt mało się udzielali. Przede wszystkim Ewa marzyła o tym, by przejąć stery w Klubie Kobiet z Wyobraźnią, który – jej zdaniem – zamienił się w nudne kółko gospodyń. Zamiast organizować ciekawe spotkania i dyskusje, które podnosiłyby ogólny poziom intelektualny i nadawały ton, nieustannie tylko szydełkowano, wymieniano się plotkami i bezużytecznymi poradami. A Ewie snuło się po głowie coś więcej – imprezy na dużą skalę, kiermasze i konkursy, wpływanie na opinię społeczną, decydowanie o losach miasteczka. Tak, do tego należało dążyć. Postanowiła wkroczyć energicznie do akcji. Po prostu Klubowi brakuje kogoś takiego jak ona i zdecydowanie należy to zmienić. Jeszcze będą jej za to wdzięczne. Wszyscy będą wdzięczni – poprawiła się, stawiając przed mężem talerz z zupą.
– Ewuniu… – odezwał się tymczasem on. – Czy moglibyśmy nieco zmienić nasze menu?
– Co masz na myśli? – zachmurzyła się małżonka.
– Jemy dosyć… ciężko. Wiesz, esencjonalne zupy, zasmażki, sosy…
– A cóż ty masz do sosów? Całe życie przyrządzałam mięso z sosem i tak zostanie – rozzłościła się Ewa.
– Ale ja mam wyniki niedobre. Wiesz, cholesterol. No i żołądek już nie taki jak kiedyś. Doktor radził…
– Jaki doktor? – przerwała czujnie żona.
Seweryn trochę się stropił.
– No… ten nowy lekarz, wiesz, kochanie…
– Ach tak – westchnęła Ewa triumfalnie. – Od razu to przeczuwałam. Nie mam zaufania do tego lekarza. Doktor СКАЧАТЬ