Najmilszy prezent. Agnieszka Krawczyk
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Najmilszy prezent - Agnieszka Krawczyk страница 7

Название: Najmilszy prezent

Автор: Agnieszka Krawczyk

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Современная русская литература

Серия: Ulica Wierzbowa

isbn: 978-83-8075-975-6

isbn:

СКАЧАТЬ wynajęty. Nowy lekarz początkowo budził nadzieję na zachowanie pewnego poziomu, jednak pani Ziębowa szybko straciła złudzenia.

      Zaruski nie dbał nie tylko o otoczenie, ale nawet niespecjalnie o siebie, co w oczach Ewy stanowiło bodaj największy grzech zaniechania. Na co dzień ubierał się w nieporządne bawełniane bluzy, często z kapturem i krzykliwymi napisami, zaś w święta zakładał co najwyżej koszulę z wysoko podwiniętymi rękawami. Można było w jego przypadku zapomnieć o stateczności i elegancji, którą Ewa kojarzyła z przedstawicielami tego inteligenckiego zawodu. Co więcej, doktor jeździł wszędzie na rowerze, nie korzystał prawie w ogóle z samochodu, a w dodatku nie przejął się zupełnie faktem, że piękne tuje zaczęły brązowieć, aż całkiem uschły.

      Pani Ziębowa zatrzymała lekarza, gdy wybierał się do pracy i majstrował coś z rozanieloną miną przy swoim jednośladzie. Tuż po tym, jak się przedstawiła, udzieliła mu kilku rad w sprawie żywotników. Sądziła, że uwagi powinny zostać przyjęte z wdzięcznością, a w każdym razie – z szacunkiem należnym od dawna zasiedziałej mieszkance, która chce wesprzeć nowego sąsiada dobrym słowem.

      – Co za żywotniki? – zainteresował się przelotnie, na chwilę odrywając wzrok od rowerowego hamulca. – Ach, chodzi o te tuje! – dodał domyślnie.

      – Trzeba bardziej o nie dbać – powtórzyła. – Zasilać, sypać korę… Pan zrobił z nich straszydła, a były takie piękne.

      – Mnie się w ogóle nie podobają. Przez nie wszystkie ogrody wyglądają jednakowo. No i moim zdaniem odbiegają od tradycyjnych założeń ogrodowych, otwartych na sąsiednie tereny i bardziej przyjaznych zwierzętom.

      – No, ale żywopłoty były zawsze. Uważa pan, że nie są potrzebne? – Ewa wyglądała na wyraźnie wstrząśniętą niefrasobliwością sąsiada. Czy on naprawdę chciał, żeby wszyscy zaglądali mu do ogródka? Na podwórko? Do okien? To przecież niepoważne.

      Doktor machnął ręką.

      – Są lepsze rośliny na żywopłoty. Ja, szanowna pani, jestem za bioróżnorodnością, za rodzimymi gatunkami. Nie lepiej posadzić graby, derenie albo po prostu róże?

      Pani Ziębowa aż zaniemówiła na tę jawną obrazę. Jak to? Jej wypielęgnowane tuje mają być gorsze niż jakiś okropny zrzucający liście grab? Przecież to tylko bałagan w ogrodzie.

      – Liście też są pożyteczne. Mieszkają w nich na przykład jeże – odciął się lekarz i Ewa w jednej chwili zrozumiała wszystko.

      Kolejny taki. Jak Jola czy Flora. Wszystko ma być rodzime i naturalne, a prawda jest taka, że po prostu nie chce im się zajmować uprawą. Niech sobie rośnie jak umie i nie zawraca głowy. Ot, też mi filozofia. Myślenie krótkowzroczne i błędne.

      Jak zatem ktoś taki – kto nie dbał ani o swój wygląd, ani o ogród, mógł być dobrym lekarzem? Oczywiście, że nie mógł, zatem Ewa z lekceważeniem podeszła do diagnozy doktora Zaruskiego dotyczącej męża.

      – Brednie. Moje sosy nie mogą ci szkodzić. Może szkodzi ci stres w pracy? – spytała teraz, wprawiając męża w zakłopotanie.

      – Stres? Raczej nie – oznajmił półgębkiem.

      Seweryn pracował w małej firmie zajmującej się produkcją obuwia, a do jego głównych obowiązków należało zamawianie surowców. Ponieważ dostawców mieli sprawdzonych od lat i zaufanych, współpracy właściwie nic nie zakłócało. Seweryn obliczał zapotrzebowanie, wysyłał zamówienie, a potem odbierał towar i rozdzielał wedle potrzeb. Tak się składało, że w firmie nie zdarzały się przestoje. Jedynym bardziej emocjonującym przeżyciem od dawien dawna był zapłon kleju do podeszw, do którego doszło chyba z pięć lat wstecz. Stanowczo praca, którą wykonywał, była najmniej stresującym zajęciem na tym łez padole. Zamartwiał się natomiast tym, co będzie, gdy ją straci. Wizja emerytury raczej go zatrważała niż cieszyła. Wypytywał nawet właściciela, czy nie mógłby zostać jeszcze rok lub dwa, ale ten ujął go po przyjacielsku pod ramię i zaczął perswadować, że wszak napracował się już tyle w życiu, iż czas odpocząć.

      – Zająć się domem, ogrodem, żoną… – Prezes popatrywał na Seweryna ciepło.

      – Właśnie – z rozpaczą odparł zagadnięty. Pomysł zajmowania się żoną, zapewne w znacznie szerszym zakresie niż do tej pory, wydawał mu się dosyć upiorny.

      Prezes uśmiechnął się domyślnie.

      – No to swoim zdrowiem. Nigdy nie ma na to czasu, warto zabrać się za siebie. Będzie pan jeszcze żył wiele lat, panie Sewerynie, trzeba zainwestować w swoje samopoczucie.

      – Ale ja jestem zdrowy! Nic mi nie dolega – zapewnił go pracownik.

      – Tego przecież nie można być pewnym. Kiedy ostatnio się pan badał? Tak kompleksowo, nie mówię tu o badaniach okresowych do pracy. Nigdy nie wiadomo, co się czai w organizmie, sam coś o tym wiem…

      Jedyną przypadłością, na którą cierpiał przełożony, była bez wątpienia hipochondria. Lubował się w opisach chorób i wynajdywaniu niepokojących symptomów. Na co dzień żwawy, radosny i pełen wigoru, okresowo popadał w zwątpienie wywołane podejrzeniami o kolejną dolegliwość. Ponieważ Seweryn nigdy na nic się nie uskarżał, doszedł do wniosku, że może prezes chce go zwolnić, bo lekceważy swe zdrowie – nie skupia się na nim tak, jak powinien. Właśnie dlatego poszedł do doktora Zaruskiego. Chciał otrzymać zaświadczenie, coś w rodzaju glejtu, jaki wystawiano w dawnych epokach, że jest zdolny do dalszej pracy. Może opinia specjalisty przekona zarząd firmy, aby nie odsyłali go na ławkę rezerwowych? A właściwie wręcz – boczny tor, i to taki, z którego nie ma powrotu.

      Do poprzedniego lekarza Seweryn by nie poszedł. Nie dlatego, że nie ufał jego kompetencjom, wręcz przeciwnie. Odnosił jednak wrażenie, że stary doktor o wszystkim powiedziałby Ewie. Oczywiście, obowiązuje tajemnica lekarska i różne przysięgi, ale wobec jego żony mało kto umiał być stanowczy. Bez wątpienia, gdyby tylko spojrzała na starego doktora tym swoim wzrokiem, wyznałby jej wszystko – po co właściwie mąż przyszedł i jaką otrzymał opinię. Ten młody lekarz budził jednak pewną nadzieję. Po aferze z tujami (a żona zrelacjonowała mu wszystko bardzo dokładnie) Seweryn uznał, że wydaje się być bardziej odporny na wpływy.

      Doktor zbadał pacjenta, a potem zaczął wypytywać o powody wizyty.

      – Moim zdaniem jest pan w pełni zdrowy, panie Zięba. Czy coś pana niepokoi?

      – Chodzi o pracę – mruknął z zażenowaniem Seweryn.

      Lekarz zerknął w kartę.

      – Jakieś problemy? Chyba w tym roku przechodzi pan na emeryturę? Rozumiem, że czuje się pan pewnie już mocno zmęczony, może wypalony?

      – Nie, nic z tych rzeczy – zaprzeczył gorąco pacjent w obawie, że doktor nie wyda mu potrzebnego kwitka.

      – Widzę, że miewał pan problemy z cholesterolem. Można to zniwelować dietą… – I rozgadał się o racjonalnym żywieniu, spożywaniu warzyw, dobrych kwasach.

      Seweryn słuchał go z ponurą miną. Wreszcie, gdy doktor zawiesił głos, odważył się wtrącić:

СКАЧАТЬ