Название: Najmilszy prezent
Автор: Agnieszka Krawczyk
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Современная русская литература
Серия: Ulica Wierzbowa
isbn: 978-83-8075-975-6
isbn:
– Sąsiadujemy z lewej strony – wyjaśnił Bekierski. – A to jest pani Patrycja Konopińska, pańska sąsiadka z prawej.
Kobieta, którą początkowo wziął za żonę Bekierskiego, wyciągnęła w jego kierunku dłoń. Była bardzo szczupłą blondynką o starannie farbowanych, lecz nieco pozbawionych życia włosach. Ubrana z gustem, choć w sposób niewyróżniający się, pracowała zapewne jako urzędniczka średniego szczebla, może na przykład dyrektorka szkoły. Ktoś, kto ma władzę i umie zarządzać. Uścisk jej ręki był krótki i mocny. Tak, ona z pewnością nie dawała sobie w kaszę dmuchać.
Ciekawe, jak oni mnie oceniają? – pomyślał z rozbawieniem, bo sam pasjami lubił obserwować ludzi. Nie chciał wiedzieć o nich zbyt wiele, wolał się sam wszystkiego domyślić na podstawie różnych poszlak. Nie potrafił jednak zgłębić jednego: jakie sam wywiera wrażenie na ludziach. To znaczy czuł, że przyglądają mu się z zaciekawieniem, bo jego strój, czyli wiecznie poplamiona materiałami rzeźbiarskimi bluza, wytarte spodnie i wygodne, tylko że mocno zużyte buty z zamszu, rzuca się w oczy. Mają mnie za kloszarda? Życiowego rozbitka, który próbuje znaleźć bezpieczną przystań? Za kloszarda raczej nie, bo w końcu kupiłem ten dom. Więc może bardziej za osobę niestabilną psychicznie, przez którą mogą mieć całą furę sąsiedzkich zmartwień? Nie potrafił tego odgadnąć, patrząc na ich pełne rezerwy miny.
– Bardzo mi miło, jestem Ksawery Oławski – powiedział więc po prostu.
– Oławski? To pan? – zdumiała się niespodziewanie kobieta.
– Pani go zna? – Mina Bekierskiego także wyrażała zdziwienie.
– Właściwie nie, ale na spotkaniu z urzędnikiem z ministerstwa, który odwiedził moją bibliotekę, była o panu mowa.
– Naprawdę? – życzliwie zdumiał się Ksawery. A więc dyrektorka biblioteki, nie szkoły – podsumował w myślach. Nie pomylił się aż tak bardzo, więc mógł sobie pogratulować.
– Dyrektor Szymanowski wspominał, że przenosi się pan do naszego miasta. I dobrze by było nawiązać jakąś współpracę. Na niwie kulturalnej – dodała po chwili.
– No tak. Na niwie – powtórzył z rozbawieniem Ksawery. Taka młoda kobieta, a przemawia językiem z urzędowego okólnika.
– Jest pan znany? – upewnił się Bekierski, a w jego oczach odmalowała się ulga.
Wziął mnie zapewne za mąciciela, z którym będą wyłącznie kłopoty – uznał Oławski i uśmiechnął się.
– Pan Ksawery Oławski to sławny rzeźbiarz – wtrąciła kobieta, a sąsiad spojrzał po raz kolejny na to, co działo się w ogrodzie.
– Bardzo się cieszę zatem, że możemy powitać tak wielkiego artystę w naszej społeczności. Ale… – Bekierski zrobił krótką pauzę – chyba nie zamierza pan urządzać wystaw w przydomowym ogródku?
– A czemuż by nie? – zdziwił się prostodusznie rzeźbiarz.
– Bo one są ogromne! – wybuchnął sąsiad, który najwyraźniej nie mógł się powstrzymać przed wyrażeniem swojej opinii.
– Nie podobają się panu?
Pytanie Ksawerego wyraźnie zaskoczyło pana Darka. Rzucił znowu okiem w kierunku ogrodu, spojrzał badawczo na stojące tam już dzieła, potem pochylił czoło i chwilę kontemplował to, co robili wynajęci robotnicy. Przenosili właśnie z samochodu wielką głowę, wyjątkowo udaną pracę Oławskiego, z której był szczególnie dumny.
– Cóż, nie znam się na tym – skrzywił się Bekierski. – Nie mam pojęcia o sztuce, zwłaszcza nowoczesnej, ale przeraża mnie ta skala.
– Czemu? – Ksawery nie zamierzał rezygnować.
– Na przykład ta głowa… – Sąsiad się zaperzył. – Jest tak gigantyczna, że naprawdę nie chciałbym się znaleźć w pańskim ogrodzie w nocy i natknąć na nią.
– Nie musi pan chodzić do sąsiadów po nocy, panie Dariuszu. To jest nawet niewskazane – pouczyła go dyrektorka biblioteki.
Ksawery uśmiechnął się lekko. Stanowczo źle ocenił poczucie humoru tej kobiety. Umiała delikatnie wbić szpilkę. Bekierski nawet się nie zorientował.
– Ale dzieci mogą się przelęknąć. Stoi coś takiego na trawniku, blisko ogrodzenia… I straszy!
– Niech pan nie przesadza. Inni ludzie kolekcjonują krasnale ogrodowe albo sarenki z gipsu. To jest dopiero okropne. Moje rzeźby nie mają w sobie ani krzty demonizmu. Są, jak pan zapewne zauważył, realistyczne…
– Owszem. Tylko że duże – obstawał przy swoim Bekierski.
– To dzieła sztuki – ucięła Konopińska. – Sam pan powiedział, że się na tym nie zna. Ja osobiście ogromnie się cieszę, że będziemy mogli podziwiać pańskie prace tuż za płotem. Codzienne obcowanie ze sztuką, wyższe doznania, sublimacja wrażeń i doznań…
Ksawery nie słuchał już tego wywodu, bo zauważył coś niezwykłego. Przez obluzowaną sztachetę ogrodzenia łączącego jego posiadłość z parcelą Bekierskiego przeszło dziecko. Mała dziewczynka raczej, w zrobionej na szydełku czapeczce, długim płaszczyku, sukience na szelkach i w kaloszach z wizerunkiem żabek. Za nią podskakiwał niewielki psiak. Dziewczynka stanęła cicho na tle płotu i przypatrywała się temu, co dzieje się w ogrodzie, z wyraźnym upodobaniem. Widać było, że zainteresowali ją zarówno robotnicy, jak i rzeźby.
Kto to może być? Córka Bekierskiego? – głowił się Ksawery, któremu dziecko od razu wydało się sympatyczne. Mało kto patrzył na jego pracę z tak autentyczną fascynacją i podziwem. Dziecięca szczerość – powiedział do siebie w duchu i zalała go wdzięczność. Jeśli kiedykolwiek będzie obawiał się o recepcję swoich dzieł, to powinien w pierwszym rzędzie pokazywać je dzieciom, one ocenią właściwie.
Chciał zwrócić uwagę domniemanego ojca na pojawienie się dziewczynki, ale ona jakby wyczuła jego intencje. Przemknęła wzdłuż ogrodzenia i zniknęła bezszelestnie po drugiej stronie ogrodu, chowając się za szopą. Z tej odległości nie sposób było ocenić, co się z nią właściwie stało. Piesek też przebiegł szybko przez teren, klucząc wśród wysokich traw, a potem wskoczył w zarośla. Przez chwilę widać było jego biały ogon, a potem już nic.
Jednocześnie dotarło do Ksawerego, że Patrycja zadała mu jakieś pytanie. Poprosił o powtórzenie, zasłaniając się hałasem.
– Pytałam, czy planuje pan remont przed wprowadzeniem się tutaj.
– Owszem, zamówiłem już projekt i ekipę.
– Szkoda, mogłabym kogoś polecić. Znam tu wszystkich, mój mąż pracuje w samorządzie – dodała chełpliwie.
Ach, СКАЧАТЬ