Название: Najmilszy prezent
Автор: Agnieszka Krawczyk
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Современная русская литература
Серия: Ulica Wierzbowa
isbn: 978-83-8075-975-6
isbn:
– Ja tam nic nie wiem – odrzekł mężczyzna. – Mnie kazali trawę skosić i tyle.
– Kto kazał? – nie wytrzymała Patrycja.
– Agencja taka. Nieruchomości.
Bekierski i kobieta spojrzeli po sobie. Wszystko stało się jasne. W najbliższym czasie czekały ich radykalne zmiany.
– Co to za agencja? – dopytał jeszcze Dariusz.
– Wygodne Lokum – wyjaśnił mężczyzna i, uznając rozmowę za zakończoną, ponownie włączył kosiarkę.
– Widzi pani… – Bekierski cofnął się od furtki i przeszedł kilka kroków w kierunku posesji Konopińskich, żeby go było lepiej słychać. – Sprzedają dom. Warto by trzymać rękę na pulsie, prawda? Dowiem się w tej agencji, co i jak.
– Znakomity pomysł. – Patrycja była mu ogromnie wdzięczna za zaangażowanie. – Martwię się, co z tego wyniknie.
– Spokojna głowa. Nie pozwolę, żeby sprowadził się tutaj ktoś… niepożądany – dokończył z pewnym namysłem, a Patrycja właściwie nie wiedziała, co chciał powiedzieć. – Mam jeszcze jakie takie wpływy w tym mieście. To jest ważna dla nas sprawa, pani Patrycjo. Na tej ulicy mieszka już dosyć cudaków.
Była przekonana, że ma na myśli Florę i jej przyjaciółkę Jolę. No, może jeszcze tego starego ogrodnika Zygmunta Wyrwę, choć akurat jego dom wyglądał jak z katalogu budowlanego, bo sąsiad ogromnie o niego dbał.
Można zatem uznać, że na naszej ulicy jest remis w konkurencji dziwacy – normalni – pomyślała z humorem, a potem znowu się nachmurzyła. Nie życzyła sobie właściwie żadnego sąsiedztwa. Już chyba byłoby lepiej, gdyby zostało tak jak teraz, gdy dom stał pusty. Nie czułaby się skrępowana, że ktoś zza płotu zagląda jej do okien i ogródka. Przywykła do tego, że mieszka prawie całkiem sama, w pewnym oddaleniu od kolejnych sąsiadów, czyli Bekierskich. A oni też nie interesowali się nią zbytnio, w ogóle nie utrzymywali kontaktów z innymi mieszkańcami Wierzbowej.
Dariusz jednak nie ustalił wiele. Właściciele, przebywający w Kanadzie, postanowili pozbyć się kłopotu. Posesję wystawiono na sprzedaż, lecz nikt nie liczył na wysoką cenę. Po tylu latach przedstawiała nieciekawy wygląd. Dom nadawał się właściwie do remontu, a kto w dzisiejszych czasach chce się w coś takiego bawić?
– No, chyba że cena będzie atrakcyjna – relacjonował Dariusz, a zmartwiona Patrycja kiwała głową. – Wie pani, co to oznacza?
Wiedziała. Sprowadzi się tutaj ktoś, kogo stać wyłącznie na taki zaniedbany dom. Będzie go remontował latami, nie dając sąsiadom wytchnienia od hałasów i nieustannego rozgardiaszu. Podwórko zamieni się w plac budowy, wszędzie będą walały się śmieci, w dodatku ten pył na ulicy... Widziała to wszystko oczyma wyobraźni i była coraz bardziej zła. Na szczęście lato mijało, plandeka z napisem „Na sprzedaż” wywieszona na ogrodzeniu spokojnie płowiała od słońca, a oglądających było na lekarstwo.
– Zniechęca ich ta rudera. – Dariusz zacierał ręce.
– Tak się zastanawiam, panie Darku… – Sąsiadka odważyła się zadać pytanie, które nurtowało ją od dawna. – Czemu pan tego nie kupi?
– Ja? A po cóż mi taki strup? – zdumiał się szczerze sąsiad.
– Mógłby pan kiedyś go wyburzyć i dzięki temu powiększyć swój teren. Ogród jest tak duży, że warto się zastanowić, takie działki nie trafiają się często. No albo odremontować.
Bekierski zmarszczył brwi.
– Wie pani, nie myślałem o tym. Może to wcale nie taki głupi koncept? Przestałbym się niepokoić wizją, że ktoś mi się tu sprowadzi na głowę.
Poszedł do biura nieruchomości, ale pomysł okazał się spóźniony. Ktoś już złożył ofertę, właściciele ją przyjęli i dom został sprzedany.
– Kolosalny błąd – narzekał Dariusz, gdy kolejny raz spotkał się z Konopińską na ulicy. – Jak mogłem na to nie wpaść wcześniej! Przecież miałbym gotową działkę dla Malwinki albo któregoś z chłopaków. A tak, sama pani widzi, tylko kolejny kłopot się zrobił.
– A wie pan przynajmniej, kto go nabył? – spytała Patrycja, sama zaniepokojona sytuacją. W wyobraźni widziała rodzinę z chmarą rozwrzeszczanych bachorów. Tego by sobie w żadnym razie nie życzyła.
Początkowo jednak nic się nie działo. Trawa została znowu skoszona i nawet trochę odrosła, zanim ktoś się pojawił. A był to bardzo dziwny ktoś.
Tego poranka pod dom na Wierzbowej zajechała sporych rozmiarów ciężarówka, z której robotnicy zaczęli wyciągać niezwykłe przedmioty. Jeden z nich był tak duży, że musieli użyć zamontowanego na przyczepie niewielkiego dźwigu.
– Widziałaś to? – Igor, mąż Patrycji, zawołał ją do okna. Była lekko zniecierpliwiona, wszystko się dzisiaj opóźniało i bała się, że nie zdąży do pracy.
– Co takiego? – spytała więc poirytowanym głosem, żeby dać do zrozumienia, że nie ma czasu na czcze rozmowy.
– Ktoś się chyba sprowadza do sąsiedztwa. Tylko co to właściwie jest, bo z pewnością nie meble!
To ją zelektryzowało. Czym prędzej odłożyła na blat kubek z kawą i zbliżyła się do okna. Istotnie, z ciężarówki nie wynoszono mebli.
– Jakieś betonowe walce – stwierdził mąż.
– Konstrukcja? Tylko czego? – dodała Patrycja.
Szybko się wyjaśniło. Do domu obok przywieziono monumentalne rzeźby, które robotnicy rozstawiali teraz na trawniku.
– Rany boskie! – Igor pokręcił głową. – A cóż to ma być? Muzeum nam tu urządzają, czy co?
Patrycja była pełna jak najgorszych przeczuć. W końcu Dariusz nie dowiedział się, kto ma zasiedlić sąsiednią posesję. A jeżeli istotnie nabyła ją jakaś instytucja kulturalna? Na przykład na magazyn takich okropieństw? Ulica stanie się przez to pośmiewiskiem. Patrycja przypomniała sobie punkty sprzedaży gipsowych ozdób ogrodowych usytuowane przy wielu przelotowych drogach. Sarny, żubry, a nawet goryle stanowiły wątpliwą ozdobę tych przybytków, wzbudzając raczej uśmiech politowania niż podziw. A co jeśli to będzie siedziba jakiejś szkoły artystycznej? No i młodzież będzie zakłócała spokój od rana do wieczora? Że też Bekierski wcześniej nie pomyślał, żeby wykupić ten dom, że też ona nie podpowiedziała mu, że to można zrobić… Teraz sami są sobie winni. A tyle lat panował spokój. I niechby sobie nawet straszyło w tym domu, jak twierdziła Iza. Wszystko jedno. Byle nikogo nie było.
– Lecę do pracy, buzi… – Mąż musnął ją przelotnie ustami po policzku.
Patrycja wpadła w panikę. Zmitrężyła tyle czasu, na pewno nie zdąży, a dzisiaj była przecież ta wizytacja z ministerstwa. Diabli nadali. Szybko wsunęła na stopy eleganckie czółenka СКАЧАТЬ