Название: Starość aksolotla
Автор: Jacek Dukaj
Издательство: PDW
Жанр: Научная фантастика
isbn: 9788308071076
isbn:
Matternet rozrastał się przed Zagładą, w miarę popularyzacji standardu 5G przejmując także rolę przekaźników i wzmacniaczy sygnału w rejonach gęstej zabudowy miejskiej.
Matternet odpowiadał za sterowanie, orientację i komunikację dron i samochodów automatycznych.
Na bazie Matternetu rozwijano też projekty smart cities oraz różne modele lokalnej demokracji bezpośredniej.
W dekadzie przed Zagładą wpakowano w tę branżę biliony dolarów. Bezrobocie rosło, tymczasem kolejne korporacje przerzucały się z ludzkich pracowników na roboty; społeczeństwa się starzały i do opieki nad starcami też trzeba było zastępów czułych i cierpliwych automatów zamiast biologicznych dzieci i wnuków; no i żołnierz mech, nawet jeśli kosztuje fortunę, to nic nie kosztuje w sondażach opinii publicznej, gdy ginie na polu walki.
Jeszcze dziesięć–piętnaście lat i owych użytkowych robotów prowadzonych na radiowych smyczach byłyby na świecie miliony. Zagłada jednak uderzyła u zarania trendu.
Gdybyż mógł zadzwonić do jakiegoś centrum obsługi mechów…! Te katalogi były w istocie katalogami prototypów i modeli pokazowych. Podręczników japońskich nadal nie potrafił odczytać, a one interesowały Grzesia najbardziej.
W klatce Faradaya w głębi warsztatu Grześ trzymał trzy kompletne seksboty, jednego medicusa oraz chrabąszcza.
medicus
Robot medyczny.
Genealogia medicusów sięga jeszcze robotów przeznaczonych do zdalnego wykonywania operacji, kierowanych przez chirurgów znajdujących się w innym kraju, na innym kontynencie, z wykorzystaniem łączności w standardzie 5G i virtual reality. (Pierwsza taka operacja została wykonana w Chinach w 2019 roku).
Później użycie nazwy ograniczyło się do humanoidalnych robotów medycznych, w szczególności japońskich mechów-pielęgniarzy, przeznaczonych do opieki nad starszymi.
chrabąszcz
Potoczne miano wielu starych, prymitywnych mechów obciążonych jeszcze wielkimi, niewydajnymi bateriami – umieszczane na ich plecach, nadawały im wygląd chrabąszczy.
Irigochi nie zbliżały się do klatki; zbiły się w gromadkę w kącie i obserwowały Grzesia niczym zalęknione szczenięta.
– Nie naprawię was – powtarzał im, wiedząc doskonale, że go nie rozumieją. – Nie jestem informatykiem. Mogę tylko poskładać do kupy ręce i nogi.
Informatycy osiągnęli na lata przed Zagładą taki stopień zjednoczenia z Cyfrą, że całkowicie odkleili się od hardware’u. Wyłonił się był wobec tego odrębny klan fachmanów od IT, których główne zajęcie stanowiło pełzanie pod biurkami i kratownicami i którzy przechowywali w swych głowach bezcenną wiedzę, jaki kabel wetknąć w jaki slot i które karty ciągną najlepiej pod jakimi radiatorami.
Grześ był piwnicą IT tych, którzy pracowali w piwnicach IT.
Przez podwójnie filtrowane USB wpiął się do laptopa podczepionego do anteny satelitarnej na dachu budynku Aiko. Królewscy właśnie zaktualizowali na swojej stronie granice wpływów w Wielkim Tokio oraz kolory alertów na liniach energetycznych od elektrowni w Tōkai i Hamaoce. Serwerownia JPX w Nihonbashi Kabuto-cho, gdzie procesowała się większość królewskich transformerów w Tokio, świeciła się na zielono. W barze Chūō Akachōchin w Kyōbashi licznik obecności stał na siedmiu transformerach.
JPX
Japan Exchange Group
Tokijska Giełda Papierów Wartościowych.
Nihonbashi Kabuto-cho
Dzielnica finansowa Tokio.
Grześ przepuścił przez nową nogę całą testerkę, wykonał kilka przysiadów, westchnął i machnął na pluszaki.
– No, chodźcie do taty. Jakoś poskładam was do kupy.
Pisnęły nieśmiało i jeszcze szerzej otwarły komiksowe ślepia.
A zaczęło się od tego, że Grześ sam siebie poskładał do kupy.
Wylazł był na real we Władywostoku. Rosyjskie sieci publiczne, prywatne, wojskowe, rządowe i komercyjne są tak cudownie poplątane, że wyłącznie od zrządzenia losu zależy, czy utkniesz tam na wieki w ślepej kiszce dedykowanego serwera, czy też wpadniesz wprost na wirtualną autostradę do FSB lub Pentagonu.
A Grzesia pogrzebało żywcem. Obudził się tam i nie miał zmysłów, nie miał ciała, miał tylko instynkty i granice bólu. Szarpał się w tym karcerze prawdziwą wieczność – czyli cztery i pół minuty – zanim znalazł szczelinę cienką na bit i przez lokalny Matternet wszedł w municypalną sieć CCTV. Pooglądał martwe ulice zasłane trupami. Popadłszy w depresję, zwolnił się do stu ticków na sekundę.
Dopiero gdy padły mu cztery partycje i przegrzały się procesory we władywostockim centrum Gazpromu LNG, z powrotem włączył się Grzesiowi instynkt samozachowawczy i zebrał się Grześ w sobie i wyrwał z apatii.
Przerzucił się na maszyny Pacyficznego Państwowego Uniwersytetu Medycznego. Tam zagarnął na wyłączność rezerwowe zasilanie (szpital miał generator paliwowy włączany z poziomu administratora sieci). I przy dwóch gigahercach wróciła Grzesiowi ciekawość.
Kto przeżył? Co z jego rodziną i znajomymi? Co ze światem całym?
A siedział na tych serwerach władywostockich, bo akurat tak się był rozdystrybuował w dniu Apokalipsy. Grzesia kopia numer jeden powinna się mielić na maszynach firmy w Warszawie, podobnie jak pierwszy backup; potem był backup w Google’u; potem – backup w chmurze; i dopiero potem czwarty, władywostocki. Nie miał on wyjścia na satelity i szeroki net, i to go uratowało.
Przez te sto oczu CCTV wypatrzył segwaye w warsztacie naprawczym na wybrzeżu nad Zatoką Amurską. Niektóre zostały przystosowane do bezludnych patroli dla lokalnych firm ochroniarskich i musiały mieć jakieś wejścia radiowe; stanowiły zresztą część Matternetu, Internetu przedmiotów rozbałaganionego tuzinem konkurencyjnych protokołów. Teoretycznie powinny pozostawać w ciągłej łączności z otoczeniem. Dla praktyka Internet of Matter wyglądał zupełnie inaczej, Grześ musiał był nieustannie tłumaczyć klientom, dlaczego ich inteligentny dom wcale nie jest tak inteligentny, czemu lodówka nie potrafi się dogadać z piekarnikiem, a klucze giną i giną pomimo trzech znaczników RFID w każdym.
Po półgodzinie dość nieporadnych prób zhackował jedną taką dwukółkę. Poturlał się nią tu i tam, pogapił z poziomu ulic na martwotę zimnego miasta, popatrzył z deptaków bulwarowych na rozkołysane masy wód… I znowu ciężka smutność przychłodziła Grzesia.
Wrócił do warsztatu, włamał się do paru maszyn reperacyjnych, doprawił segwayowi łapę-manipulator oraz mocniejszy nadajnik, i w ten sposób złożywszy się do kupy, wypuścił się na poszukiwania działającego terminalu Internetu. Że nie działa sam Internet, tej myśli Grześ w ogóle nie dopuszczał.
СКАЧАТЬ