Login. Tomasz Lipko
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Login - Tomasz Lipko страница 4

Название: Login

Автор: Tomasz Lipko

Издательство: PDW

Жанр: Современные детективы

Серия:

isbn: 9788308059005

isbn:

СКАЧАТЬ powiedziałem, zauważając w jego słowach cień nadziei.

      – Został jeszcze jeden nośnik, o którym wie tylko córka Oliwy, ja i za chwilę wy.

      – Pendrive?

      – Chip nowej generacji.

      – Mam go szukać?

      – Zgadza się.

      Nawet Igor wytrzeszczył oczy ze zdumienia.

      – Dlaczego Bartek?

      Rado zacisnął usta, jak zawsze, kiedy musiał zakomunikować coś nieprzyjemnego. Tym razem zacisnął je wyjątkowo mocno.

      – Ciało Krzysztofa Oliwy będzie przywiezione do prosektorium z zakładu medycyny sądowej po sekcji zwłok, jeszcze przed pogrzebem. To będzie ostatnia możliwość dostania się do środka…

      – Do prosektorium?

      – Do środka… Do wnętrza Krzysztofa Oliwy.

      Igor patrzył na niego z rosnącym niezrozumieniem. Rado był coraz bardziej zdenerwowany.

      – Co się, kurwa, tak gapisz, coś niejasno mówię? Do jego ciała, do truchła, kurwa, trzeba się dostać, otworzyć je i wyjąć coś, co jest w środku! Tu masz adapter, dzięki któremu przegrasz zawartość tego chipa na każdy komputer.

      Rado wręczył mi coś, co wyglądało jak zwykła karta SD do komputera.

      – A ten chip? Co to jest właściwie?

      – Dwa lata temu na żądanie Oliwy w jego ciało został wszczepiony chip nowej generacji rejestrujący między innymi dokładne położenie właściciela. Miał umożliwić lokalizację w wypadku porwania. Ale jest dla nas ważny nie tylko dlatego, że możemy prześledzić ostatnie jego chwile przed śmiercią. Oliwa miał podobno informacje, których bał się zapisywać na pendrivie, nie mówiąc już o komputerze. W ostatnich tygodniach obawiał się nie tylko o dane, ale także o swoje życie. Chip był zintegrowany z jego komórką i komputerem. Na tych urządzeniach nie chciał zostawiać żadnych śladów. Wszystko kopiował na chip i usuwał z urządzeń mobilnych. Więc ta drzazga w jego dupie to jak prywatny sejf z najcenniejszymi informacjami.

      – W dupie? – Igor zawsze spontanicznie reagował na to słowo.

      – To niestety tylko przenośnia. Nie mam pojęcia, gdzie to u niego siedzi. Jedyną szansą znalezienia i wyjęcia tego chipa z jego ciała jest ostatnie pożegnanie córki z ojcem. Miejsce akcji: warszawskie prosektorium. Czas: jutro.

      Przez dłuższą chwilę staliśmy we trzech w milczeniu. Ani ja, ani Igor nie byliśmy w stanie wydusić z siebie słowa. Rado czekał cierpliwie na naszą reakcję. Ale żaden z nas się nie odezwał. Nie wiem, jak Igor, ale mnie przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Zwłaszcza że Rado patrzył mi prosto w oczy i podszedł do mnie jeszcze bliżej, na odległość kroku. Był zmęczony, dopiero przyjechał z Warszawy, a za chwilę miał jechać do prokuratury. Od dwóch tygodni pełnił funkcję jej szefa, był piotrkowskim prokuratorem rejonowym. Mówił powoli; z każdym jego słowem podejrzewałem coraz mocniej, że oprócz zmęczenia gnębiło go coś jeszcze.

      – Dziewczyna nazywa się Karolina Oliwa i jest jedyną córką Krzysztofa. – mówił powoli, przecierając ręką oczy, które mrużyły mu się ze zmęczenia – Z tego co wiem, jedyną bliską osobą, jaką miał. To ona jest przepustką do prosektorium. Pójdziesz tam jako jej duchowy opiekun. Będziecie mieli skaner, zestaw skalpeli oraz mniej więcej sześćdziesiąt minut, żeby wydłubać chip z trupa, gdziekolwiek on tkwi. I najważniejsze: służby wcześniej czy później będą ją prześwietlać, podsłuchiwać i śledzić. Musicie być wyjątkowo ostrożni.

      Zamarłem.

      – Nie zostawcie tylko po sobie tatara z ludzkiego mięsa – dorzucił na koniec Rado.

@@@

      Zgodnie z ewangeliczną zasadą ubóstwa i przede wszystkim z własnym światopoglądem nigdy nie przywiązywałem się do dóbr materialnych. Ale miałem dwie słabości, z którymi oduczyłem się walczyć jakiś czas temu. Okazały się zbyt silne, uznałem więc, że lepiej skupić się na innych wyzwaniach. Pierwsza z tych słabości to samochody. Cztery lata temu Pan Bóg spełnił jedno z moich niewielu doczesnych marzeń. Piętnaście tysięcy złotych. Tyle wynosiły wówczas oszczędności mojego życia. Za dziewięćdziesiąt procent tej sumy kupiłem sportowy samochód. Pierwszy samochód w życiu. Renault mégane II coupé 2.0 turbo o napędzie stu sześćdziesięciu trzech koni mechanicznych. Parę lat wcześniej ten wóz został wybrany samochodem roku.

      – W wieku, do którego nie dożył Jezus Chrystus, zrozumiałem, że nie znajdę lepszego celu dla oszczędności, które zbierałem jeszcze na książeczce SKO – tak tłumaczyłem ten prezent dla samego siebie na czterdzieste urodziny, kiedy Igor i Rado zapytali mnie, dlaczego nie rozdam tych pieniędzy potrzebującym. – Raz w życiu, kurwa, pomyślałem, że to ja jestem potrzebującym. Potrzebuję właśnie takiej fury.

      Pędziliśmy wtedy dwieście kilometrów na godzinę poznańską autostradą i byłem jedynym trzeźwym w tym towarzystwie. Ale dopiero dziś widzę, że ja też nie zachowałem umiarkowania. Przekraczałem ograniczenia prędkości o prawie sto procent. Czułem się wtedy jak dziecko pokazujące swoją ulubioną zabawkę najlepszym kolegom. Rado i Igor raczyli się na przemian czerwoną finlandią i kręconymi na kolanach blantami. Ten samochód miał to do siebie, że można go było rozpędzić do setki w dziesięć sekund. Trzydrzwiowa żółta strzała. Został sprowadzony specjalnie dla mnie z Węgier po niegroźnym wypadku. Jego ciemnożółty kolor był jedną z cech, którą kierowałem się przy decyzji o zakupie. Idealnie pasował do mojej ulubionej żółtej koszuli. I to właśnie była druga z tych słabości.

      Ubrania. Przypuszczam, że miałem znacznie mniej ciuchów od przeciętnego polskiego księdza. Ale te nieliczne rzeczy, które składały się na moją garderobę, wybierałem bardzo starannie. I były dla mnie ważne. Każdy ciuch miał symboliczną wymowę. Każdy był związany z jakimiś emocjami. Spodnie, które miałem na sobie w prosektorium, były czarne, z wysokiej jakości weluru. Bardzo mi zależało na dyskretnej elegancji w tym momencie i w tym miejscu. Mówiąc wprost, to były moje najlepsze spodnie żałobne. Kupiłem je na pogrzeb matki pięć lat temu i od tamtego momentu nie miałem ich na sobie ani razu. Teraz patrzyłem na nie i z przerażeniem zauważyłem, że w delikatną prążkowaną strukturę poniżej kolan wczepiły się malutkie fragmenty ludzkiego mózgu. Większość tego, co przez lata mieściło się w czyjejś głowie, rozlała się obok na podłodze. Przypominała niestrawiony do końca obiad popity dużą ilością taniego wina i wyrzygany na posadzkę.

      – W tym momencie musimy to potraktować jako zwykły odpad medyczny – powiedział po chwili wymownego milczenia dyrektor administracyjny szpitala – zaraz przyjdzie serwis sprzątający i zneutralizuje ten organ.

      Mózg rozbity na szpitalnej posadzce z kawałkami szkła dookoła w niczym nie przypominał ikony ludzkiego rozsądku. Przyszło mi właśnie do głowy powiedzonko Wojciecha Łazarka, znanego trenera z czasów mojej młodości: smutny jak pasztetowa w lipcu.

      Pięć minut później mózg został szuflą wmieciony do kubła na śmieci, a jego pozostałości gwałtownie wplątały się w czarne od szpitalnego СКАЧАТЬ