Название: Vera
Автор: Anne Swärd
Издательство: PDW
Жанр: Зарубежные любовные романы
isbn: 9788308067758
isbn:
Życie latem
Kiedy pierwszy raz zobaczyłam Ivana, miałam szesnaście i pół roku i całe życie za sobą. Nigdy nie będę starsza niż wtedy. To było na schodach nadmorskiego hotelu Vitemölla, kilka tygodni po tym, jak tam przybyłam. Przechodziłam obok niego i z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu pozwoliłam, by moja dłoń musnęła jego jasne pogniecione lniane spodnie. Do dzisiaj nie wiem, czy to poczuł, ale zatrzymał się w pół kroku, więc też musiałam się zatrzymać. I podnieść wzrok, ponieważ zwrócił się do mnie: „To ty jesteś tą Francuzką?”. Powiedział do mnie „ty”, jakbyśmy znali się od zawsze albo jakbym była dzieckiem.
Potem już nigdy nie widziałam, żeby miał na sobie te spodnie. Jakbym zbrukała je moimi palcami. A może chciał je zachować na wspomnienie dnia, który zmienił wszystko.
Przybyłam z wojny do raju, kontrast nie mógł być większy. Zostawiłam za sobą śmierć i pewnego, skąpanego w słońcu wiosennego dnia wysiadałam z autobusu; oślepiona stanęłam przed oszklonym hotelowym tarasem, w którym odbijało się i niebo, i morze w bezdźwięcznej eksplozji światła i blasku. Tak nierzeczywistej, że obraz ten wyrył się w mojej pamięci, kiedy stałam tam z niewielkim pakunkiem w jednej ręce i tęsknotą za papierosem w drugiej. Razem z innymi kobietami ruszyłam po wysokich drewnianych schodach. Chciałam rozpocząć nowe życie, starego nie mogłam już dłużej ciągnąć.
Kilka tygodni później widziałam, jak w mroku wzdłuż brzegu płoną ogniska, tworząc łagodny łuk światła. W miasteczkach w głębi zatoki w wiosennym zmierzchu widać było ogień. Pomyślałam, że to musi mieć coś wspólnego z wojną, ale te ogniska były starsze niż wojna. Pradawna tradycja: oświetlone wzgórza, Noc Walpurgii. Wszelkie pozostałości po zimie należało spalić, stare ustępowało miejsca nowemu. Tego samego wieczoru dowiedziałam się, że Hitler zastrzelił się w swoim bunkrze.
Długo byłam przekonana, że Ivan był taki, jak jego letnie dni: spacerujący wzdłuż brzegu morza, grający w kanastę bosonogi lekarz. Wtedy jeszcze nie wiedziałam nic o jego życiu zimą. Założyłam, że t o było całe jego życie, że dom nad wodą był jego d o m e m. Przekonana o tym, powiedziałam mu „tak”, może nie tyle jemu, ile miejscu: wydawało mi się, że będę w stanie tam żyć. Smagane wiatrem nadmorskie łąki porośnięte rokitnikiem i krzewami pigwowca. I światło, jakiego nigdy wcześniej nie widziałam. Niebo tak wysokie i morze tak szerokie, że widziane z góry, z wydm, wydawało się bezkresne. Morze, którego toń kołysała i żywych, i umarłych.
Smagany wiatrem dom leżał samotnie niemal nad samym brzegiem. Duży, prosty i szary jak kawałki drewna, które słona morska bryza wyrzucała na brzeg. Widok na wszystkie strony świata. Na przechodzące w błękit morze i nadbrzeżną łąkę, na której hasające swobodnie konie wzniecały białe tumany wapiennego pyłu. Na surowy teren poligonu, gdzie wojska pancerne ćwiczyły strzelanie, aż po bogate w zwierzynę lasy w głębi lądu.
Świat tak odmienny od tego, z którego przybyłam. Tutaj powietrze było gęściejsze, słone i ciepłe, naleśniki były grubsze, ryby tłuściejsze, dni dłuższe, światło bardziej intensywne. W tym miejscu wszystko, co zostawiłam, wydawało się nierzeczywiste, dlatego łatwiej było mi tu oddychać. W krótkich momentach potrafiłam nawet zapomnieć, skąd przybyłam i jak się tu znalazłam.
Istnieje tajemnica przyrody, której nikt nie potrafi wytłumaczyć. Jak trawa morska poddana presji takich mas wody może kołysać się w niej, jakby była w stanie nieważkości? Czasem, kiedy nie mogłam zasnąć, miałam przed oczami ten obraz: gronorosty kołyszące się tak nieskończenie łagodnie na dnie morza. I wtedy myślałam, że właśnie taka powinnam być. Przejść w stan nieważkości i mimo presji kołysać się łagodnie, nawet jeśli wydawało się to niemożliwe.
Wędrowny krawiec przybył i zdjął mi miarę. Chociaż na początku miałam po prostu prowadzić Ivanowi dom, to przecież musiałam mieć jakieś ubranie. Krawiec miał ze sobą trzy różne kupony materiału do wyboru, Ivan zamówił po sukience z każdego, do tego koszulę nocną z jedwabiu z Bembergu w kolorze łososiowego różu i jasnoniebieską bieliznę z cienkiego błyszczącego materiału. Nigdy w życiu nie miałam na sobie czegoś równie delikatnego. Czułam się niemal naga, przesuwałam dłonią po jedwabistej tkaninie, żeby się przekonać, że jednak nie. Nigdy nie miałam ubrania szytego na miarę, które nie byłoby używane, poprawiane, z którego ktoś nie wyrósł, które nie było cerowane, łatane, podłużane. Nigdy nie miałam takich ładnych sukni, a jednak… Nie czułam w nich ciał innych, nie czułam w nich ciał moich sióstr i brakowało mi tego.
Codziennie przychodzili młodzi rybacy z portu i pytali o Ivana. Złowione ryby pływały w wiadrze z wodą albo leżały już sprawione w skrzynce po śledziach. Ivan zawsze kupował to, co mu oferowali. „Chłopcy bez względu na pogodę wstają w środku nocy i wypływają w morze w swoich nędznych łupinach, ryzykując życie dla kilku mizernych śledzi” – mawiał. Więc nawet jeśli tak naprawdę niczego nie potrzebowaliśmy, kupował to, co mieli do sprzedania. A potem, kiedy ryby zaczynały cuchnąć, zakopywałam je za domem.
Wieczorami Ivan szedł brzegiem na południe do osady rybackiej. Niekiedy brał swojego austina w kolorze czerwonego wina i jechał drogą wzdłuż nadmorskich łąk, wzniecając tumany białego kurzu. Wracał późno i bez samochodu. Powolnym krokiem wędrował wzdłuż linii wody z butami w ręku i marynarką przerzuconą przez ramię. Późnym popołudniem, kiedy już odespał kaca i zmęczenie, wracał do osady po samochód. Niekiedy przywoził papierosy, które nadawały się do palenia, w przeciwieństwie do oferowanych przez młodych rybaków: suchych, z przemytu, które po prostu się spalały. Bieżącego wydania krajowego dziennika nie można było kupić, dostępne było jedynie wydanie z poprzedniego dnia, dlatego o zakończeniu wojny Ivan dowiedział się dwa dni po fakcie. Dobre wiadomości kazały na siebie czekać. Gdyby jednak zaczęła się jakaś nowa wojna, to przez kilka dni bylibyśmy tego szczęśliwie nieświadomi. A jeśli ktoś w ogóle nie czytał gazet, jak wielu okolicznych ciężko pracujących ludzi, można było żyć w przekonaniu, że na świecie w ogóle nie ma zła.
Byłam zbyt nieśmiała, żeby się kąpać na oczach Ivana. Szłam nad morze tylko wtedy, kiedy wiedziałam, że przez jakiś czas go nie będzie. Rozbierałam się na gorącym piasku, wkładałam biały kostium kąpielowy, który od niego dostałam, z troczkami zawiązywanymi na szyi, i wchodziłam do wody. Morze, nawet gdy było wzburzone, działało na mnie kojąco. Nie potrafiłam pływać, ale to mi specjalnie nie przeszkadzało, ponieważ myśl o tym, że mogłabym utonąć, nie przerażała mnie. Niekiedy podpływali młodzi rybacy, mimo że Ivana nie było w domu. Byli tak do siebie podobni, że aż trudni do rozróżnienia: płowi blondyni, opaleni, żylaści, twarze mieli oblepione rybią łuską, która lśniła w słońcu. Nie potrafiłam ich rozróżnić ani powiedzieć, ilu ich naprawdę było, ale tak czy inaczej nigdy nie przychodzili w pojedynkę. I patrzyli na mnie, jakby się zastanawiali, skąd ja się tu wzięłam – a przede wszystkim: czego tu szukam? Przywykli do tego, że Ivan zawsze był sam. Pytali o niego, używając długich wymyślnych zwrotów, nie rozumiejąc, że ich nie rozumiem. Nie pojmowałam, dlaczego Ivan nie był w stanie im odmówić. Bez przerwy wynajdował jakieś nowe rzeczy, które pragnął kupić. Cała niewielka załoga zaopatrywała go we wszystko, czego nie potrzebował: w nadpsute ryby i butelki skwaśniałego mleka, w napój słodowy, piwo, słoiki z marynatami błyszczącymi niczym trucizna, w świeżo upolowaną zwierzynę, dzikie króliki, kuropatwy, leśne gołębie. СКАЧАТЬ