Название: Zranić marionetkę
Автор: Katarzyna Grochola
Издательство: PDW
Жанр: Современные детективы
isbn: 9788308067819
isbn:
Prawdopodobnie nic nie zginęło, komputer aż się prosił, żeby go wynieść. Zegarek odłożony na biurko, omega z limitowanej serii, droga, do wzięcia. Pieczołowicie położony w bezpiecznej odległości, zadbał, żeby nie pobrudzić.
Nie ma śladów buszowania, przeszukiwania, właściwie nie licząc poplamionego dywanu, panuje nieskazitelny porządek.
Porucznik Natan chodził od drzwi do okna, sam sobie zadając pytania i na nie odpowiadając. W myśli, rzecz jasna. Przeczytał kiedyś, że inteligentni ludzie mówią sami do siebie – od tego czasu nie miał z tego powodu wyrzutów sumienia, bo wcześniej uważał, że coś z nim nie tak. Nie robił notatek na miejscu zbrodni. Potem dopiero przyglądał się zdjęciom i przywoływał wrażenia – tak często intuicja szła mu w sukurs.
Pytanie:
A jeśli robił jakieś szemrane interesy?
Odpowiedź natychmiastowa:
To na pewno w tym pokoju nie ma żadnych dowodów.
Pytanie:
Może w którejś z firm jakiś ślad?
Odpowiedź:
Nie jestem z urzędu skarbowego.
Ale sprawdzić.
Pytanie:
Kto go nie lubił?
Odpowiedź:
Milion osób.
Pytanie:
Ktoś mu groził?
Odpowiedź:
Sprawdzić na wszelki wypadek.
Wniosek:
Ale list wygląda na pożegnalny.
Pytanie:
Czy ktoś mógł się tu dostać? Kto ma klucze?
Odpowiedź:
Sprawdzić.
Ochrona otworzyła. To ochrona coś musi wiedzieć.
Pytanie:
Kiedy umarł?
Odpowiedź:
Po sekcji zwłok będę znał czas samobójstwa. Wtedy sprawdzę parę faktów i zamknę sprawę.
Swoją drogą, jak człowiek, który ma wszystko, może chcieć targnąć się na swoje życie? Choć lepiej, żeby się targał na swoje niż na cudze.
Skarcił się za tę myśl tak szybko, że nawet nie zdążył wpędzić się w poczucie winy.
– Zaraz przyjadą po ciało. – Beka stanął w drzwiach, jak zwykle wyprostowany, jakby ktoś do ucha wykrzykiwał dla innych niesłyszalny rozkaz: baczność, kiedy mówisz!
– Zostań tu – nakazał Bece i rzucił jeszcze raz okiem na denata.
Plamy opadowe były spore, ale też ciało leżało w dwudziestu paru stopniach.
Teraz trzeba się czegoś dowiedzieć od sąsiadów. Byli pod ręką.
W sali numer jeden, izolatce, za którą Weronika specjalnie dopłacała, czyli jak to się ładnie mówi: w pokoju ojca, trwało sprzątanie.
Pani Iwonka rozłożyła ścierki, czerwone wiadro, mopa; wózek z czystą bielizną, ręcznikami na zmianę i środkami czystości stał przy oknie.
– Dzień dobry, pani Weroniko!
– Dzień dobry, pani Iwonko, dzień dobry, tatusiu – powiedziała Weronika, choć kolejność powinna być przecież odwrotna.
Nachyliła się nad ojcem i pocałowała go w czoło. Poczuła słonawy pot na ustach, jak tu się wytrzeć, żeby nikt nie zauważył, wilgoć obcego potu jest obrzydliwa.
Odwróciła się tyłem do okna i ukradkiem otarła wargi. Dlaczego sprząta się po południu? Rano się robi porządki, nie wiadomo dlaczego dzisiaj jest inaczej, czy ona tak będzie tutaj sterczeć do wieczora?
– Czy tata nie ma gorączki? – zapytała, choć pani Iwonka nie była pielęgniarką ani wolontariuszką, tylko salową.
– No, ja nie wiem – odparła pani Iwonka. – Ja tam nie wiem, a co na karcie napisane?
Potroszczyć się trzeba było pod czujnym okiem pani Iwonki, więc stanęła w nogach łóżkach, zdjęła blaszane wiesidełko, na kartce wykresy z ostatniego tygodnia, trzymała je w rękach, przyglądając się uważnie, ciśnienie, temperatura, zaleceń brak, imię i nazwisko ojca, patrzyła na drukowane litery i nie czuła z nimi żadnego związku, a przecież to także jej nazwisko.
Pani Iwonka otwarła okno i wyjęła spray do szyb. Wyglądało na to, że nie posiedzą sami, że dzisiaj będą mieli towarzystwo.
Szkoda.
– Nie zimno ci, tatusiu? – zapytała, wyjmując sok pomarańczowy i kładąc go na szafce. – Taki, jak lubisz.
Ojciec skrzywił się. Ale krzywił się często. Sok trzeba było położyć na szafce, a pani Iwonka odwróciła głowę i przyglądała im się z czułością.
– Tak miło popatrzyć na ludzi, którzy się kochają. To nie takie częste, na dwójce dwie osoby i nie ma nikogo, kto by przyszedł, już trzeci tydzień – mówiła, zapominając o spryskanej szybie. – A tam rak trzustki leży i rak płuc. On to długo nie pociągnie, potem będzie płacz i zgrzytanie zębów, jak już po wszystkim. A tak ludzie myślą, że mają czas. Pan Bolesław ma szczęście, że panią ma.
– To ja mam szczęście – odezwała się Weronika, a pani Iwona się rozjaśniła.
– Ładnie powiedziane, bardzo ładnie. Dzieci nie są teraz takie dobre dla rodziców jak kiedyś. Ja gdybym miała matkę, też bym o nią dbała, ale moja mamusia odeszła już tak dawno temu…
Weronika nie znosiła, kiedy ktoś mówił: „odeszła”. Nikt nigdzie nie odchodził, ludzie umierali, nie szli, po prostu znikali, a zostawało ciało. Bez względu na to, czy ktoś był wierzący, czy nie, niezmiennie ją drażniło – zasnął w Panu, zasnął. Jakie zasnął? Człowieku, jak nie odróżniasz snu od śmierci, to się lecz. To weź umrzyj i obudź się rano. Chrystus też zmartwychwstał, a nie zsennychwstał. Ludzie nie odchodzą, nie zasypiają – umierają! A pani Iwonki mamusia odeszła!
Siłą woli powstrzymała się od pytania, kiedy wróci.
– Dzisiaj to ja inaczej patrzę na СКАЧАТЬ