Zranić marionetkę. Katarzyna Grochola
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zranić marionetkę - Katarzyna Grochola страница 12

Название: Zranić marionetkę

Автор: Katarzyna Grochola

Издательство: PDW

Жанр: Современные детективы

Серия:

isbn: 9788308067819

isbn:

СКАЧАТЬ subtelny znak dla pani Iwonki.

      Ojciec miał otwarte oczy i nie odpowiadał.

      Nie mógł odpowiedzieć, ale przecież mówi się do ludzi, którzy nie mogą odpowiedzieć. Do psów też się mówi: byłeś grzeczny, jak mamusi nie było w domu? (Co to zresztą za pomysł, żeby być psią matką?) Chcesz ciasteczko, chcesz na spacerek?

      – Tatusiu, poczytać ci?

      Psy mają ogonki, którymi mogą się komunikować, a tatuś ogonka nie miał i nie mógł nim zamerdać.

      – Eee – wycharczał.

      – Nie przeszkadzam, chciałam rano myć okna, ale prosto w szyby tu świeciło, to wtedy smugi zostają, to sobie pomyślałam: przyjdę po południu, bo dzisiaj do dwudziestej drugiej jestem, i pan Bolesław będzie miał na rano ładny widok, bo taką piękną mamy wiosnę, prawda?

      – Jakiś straszny wypadek był na Puławskiej – powiedziała Weronika ni to do pani Iwony, ni to do nieruchomego ojca. – Całe miasto stoi, kilkanaście osób rannych.

      – Ach, bo to jeżdżą jak szaleńcy! – Pani Iwonka roztarła płyn na szybie i znowu odwróciła się do Weroniki. – Na ludzi to sposobu nie ma. Jak postawili przy drogach te wraki, pamięta pani? W całej Polsce nadzieli stare samochody…

      Nadziali, poprawiła ją w myślach Weronika.

      – …na takie słupy, to tylko więcej wypadków było, bo się ludzie gapili na te wraki. Taki my już naród nieuleczalny.

      Raczej nienauczalny, poprawiła ją w myśli Weronika.

      – I stawiają te znaki, jedź bezpiecznie, albo: nie skreślaj życia tak szybko, no i co, to przecież nic nie daje, jak człowiek ciekaw napisu, to zwolni, chce przeczytać, zagapi się i nieszczęście gotowe, jak przy tych nadzianych wrakach. A jak kiedyś manekiny na drogach kładli, że niby sprawdzą, kto się zatrzyma, to potem Cyganie to wykorzystywali, kładli się i jak kto się zatrzymał, to rabowali. Jak to Cyganie, a co oni innego do roboty mają? A może to nie Cyganie byli. Może Rumuni, ja już nie pamiętam. Ale tak było! – Głos pani Iwonki nabrał pewności, a na szybie smugi powoli zastygały.

      Weronika pokiwała głową, że tak, na pewno tak było, choć nie Cyganie, ale Romowie, i nie oni przewałki robili, tylko rdzenni Polacy spod Głogowa. Czytała o tym.

      Otworzyła gazetę.

      – No, to ja już nie przeszkadzam, jak myszka będę. – Pani Iwonka sprawnie wyczyściła smugi, a Weronika spojrzała na krzykliwy tytuł: Czy prognozy na drugie półrocze się sprawdzą? Nie! Wywiad z nagrodzonym Niedźwiedziami reżyserem. Może być.

      Poprawiła ojcu kołdrę, przełożyła bezwładną rękę na brzuch.

      – Tak ci będzie wygodniej?

      Ojciec patrzył na nią błagalnie.

      – Ze znanym twórcą spotkałam się w kawiarni w Berlinie tuż po rozdaniu nagród – zaczęła monotonnie czytać. – Był pochmurny dzień, ale od znanego reżysera biła jakaś łuna. Była to łuna radości…

*

      Chłopak, który ich wezwał, siedział na schodach przed drzwiami do mieszkania na pierwszym piętrze. Na ostatnim schodku. Miał wytarte do niemożliwości dżinsy, koszulkę z napisem „Bayern München”, sandały, brudne nogi i kupę brązowych włosów, które widziały grzebień być może kiedyś na wystawie. W rękach miętosił najnowszy model telefonu.

      – Rodzice mówią, żeby obcych do domu nie wpuszczać – zastrzegł od razu na widok porucznika Natana.

      Natan przedstawił się i usiadł koło chłopca. Na oko mały miał nie więcej niż trzynaście lat.

      – Ty nas zawiadomiłeś? Pogadamy?

      – A bo co?

      – Pytam po prostu.

      – No, ja.

      – Nazywasz się jakoś?

      – Jan Listewka – odburknął.

      – Powiedziałeś dyżurnemu, że widzisz trupa przez okno.

      – No, co widziałem, to powiedziałem. Tylko jeszcze nie wiedziałem, że trup. Bo z daleka to nie widać.

      – Jak daleko byłeś?

      Chłopak zamilkł i potarł dłońmi brodę, a potem zmierzwił i tak rozczochrane włosy.

      – Gdzie byłeś, kiedy go zauważyłeś?

      Telefon zakwilił, chłopiec szybko rzucił okiem na ekran i się uśmiechnął.

      – Niedaleko.

      – Możesz powiedzieć gdzie? – Natan starał się być przyjazny na tyle, na ile umiał. Nie chciał wystraszyć dzieciaka, który zresztą wcale nie wydawał się przestraszony.

      – Mogę.

      – Tak?

      – Powiem, a potem będę miał wycisk. No nie wiem, czy powinienem w ogóle z wami rozmawiać.

      Porucznik Natan znalazł się w kropce. Nie było to formalnie przesłuchanie, ale lubił rozmawiać z ludźmi od razu, potem dołączali własną historię i fakty zmieniały się w kolejne bajki, pamięć ludzka była zawodna. Ale przy formalnym przesłuchaniu nieletniego powinien być psycholog i rodzice.

      – To nie jest przesłuchanie – powiedział zgodnie z prawdą, bo z prawdą nie lubił się mijać. Zawsze w końcu wychodziła na jaw. W taki czy inny sposób. Jak się mówiło prawdę, nie trzeba było tak bardzo wysilać pamięci, żeby zapamiętywać kłamstwa.

      – A mamie pan nie powie?

      Porucznik Natan był już w ogrodzie okalającym luksusowy budynek. Przyjrzał się dokładnie widokowi z okien salonu Cedra-Cedrowskiego, wychodziły wprost na młodą, choć już potężną wierzbę płaczącą i kępę bardzo starych bzów, co najmniej trzydziestoletnich, jedyną ocalałą pozostałość po poprzednich właścicielach, oszczędzoną przez dewelopera.

      Jedna gałąź bzu leżała na ziemi, świeży ślad po złamaniu i tak mówił wszystko. A wierzba płacząca, którą też sobie dokładnie obejrzał, nad drugą gałęzią miała wydłubany nożem napis „Legia rządzi”.

      – Zrywałeś bez?

      – Ja? – Zdziwienie w głosie małego było tak prawdziwe, że Natan aż sam się zdziwił.

      – No, ja nie. Ty zapewne.

      Mały westchnął.

      – Dzień Matki jutro, to chciałem jej zrobić przyjemność.

      Porucznik Natan również westchnął.

      Chłopak СКАЧАТЬ