Posłuszna żona. Kerry Fisher
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Posłuszna żona - Kerry Fisher страница 8

Название: Posłuszna żona

Автор: Kerry Fisher

Издательство: PDW

Жанр: Современная зарубежная литература

Серия:

isbn: 9788308066836

isbn:

СКАЧАТЬ pięć lat i nie potrafiłam sobie wyobrazić świata bez mojej mamy, która – chwała Bogu – zgodziła się pomóc mi z obiadem. Zjawiła się akurat, kiedy cała rodzina Farinellich zbierała się przy furtce, skąd miała ruszyć pieszo na cmentarz położony na wzgórzu. Mama zaczęła hałaśliwie przepychać się przez tę grupkę, wykrzykując, jaki z Sandra piękny chłopak i jak bardzo urósł, jaki to dzisiaj ziąb (w końcu to luty) i dlaczego Francesca nie ma rękawiczek (bezskutecznie usiłowała wcisnąć dziewczynie swoje mitenki). Nic sobie nie robiła z tego, że wszyscy stali jak kręgle pod ścianą; trajkotała dalej, podziwiając białe róże, które trzymała Francesca, głaszcząc Sandra po głowie i wciskając mu do rąk toffi.

      Lara wyglądała mi na kobietę, która zamieni synowi te cukierki na kruszone ziarna kakaowca albo niesiarkowane suszone morele, kiedy tylko moja mama się odwróci.

      Biedny Sandro, patrzyłam na niego, jak przemykał na wpół zaplątany w moherowe ponczo Lary. Ubrany w białą koszulę z kołnierzykiem i sweter, wydawał się taki blady i zmarznięty. Miał tylko pięć lat, kiedy umarła Caitlin. Ledwo ją pamiętał.

      Zaproponowałam, że się nim zaopiekuję, kiedy wszyscy pójdą na cmentarz, ale zanim Lara zdążyła odpowiedzieć, wtrąciła się Anna: „Nie, idzie z nami, to rodzinny dzień”, jakby miały go tam czekać atrakcje na miarę Disneylandu, karuzela z wirującymi filiżankami i wodne zjeżdżalnie, a nie nagrobek z czarnego granitu i mnóstwo silnych emocji krążących wśród zebranych. Przez chwilę dopuściłam do siebie niegodziwą myśl, że Anna i ich zbiorowa żałoba to kolejny sposób na wykluczenie mnie z klanu.

      Poczułam ulgę, kiedy mama wpadła do środka przez frontowe drzwi, a ja mogłam odciąć się od Farinellich i od skomplikowanej pajęczyny napięć między nimi.

      – Dziwnie przyjść tutaj i nie iść na górę do Caitlin.

      Zwalczyłam w sobie irytację, że nawet mama uważa nieobecność Caitlin za nienaturalną.

      Pomogłam jej zdjąć palto, a dokładniej kosmaty kożuch, zastanawiając się przelotnie, czy jakiś mongolski pasterz kóz nie drży gdzieś na mrozie pozbawiony przyodziewku. Kiedy odwróciła się do Sama, który właśnie wrzasnął: „Babcia!” ze szczytu schodów, powiesiłam kożuch w garderobie. Sam omal nie przewrócił mojej mamy, rzucając się na nią z ostatniego stopnia. Serce mi się ścisnęło na widok nieskrępowanego uścisku, jakim ją obdarzył. Natychmiast wyciągnęła z torby twixa.

      – Stęskniłeś się za babcią, co?

      Sam kiwnął głową, po czym porwał mamę na górę, żeby pokazać jej swój pokój.

      Kiedy wróciła, powiedziała:

      – Zawsze mówiłam, że ten dom jest jak szykowny hotel. Powinnaś pomyśleć, czyby nie przyjmować tu gości. Mogłabym przychodzić codziennie rano i przygotowywać im śniadanie.

      Mama na każdym kroku widziała okazje do zarobku. Coś zreperować, uszyć, sprzedać, zamienić… Tak przetrwała, często wyszukiwała na śmietniku różne rzeczy, które potem sprzedawała z bagażnika. Niestety, kiedy jedna stara maszyna do szycia znajdowała nowy dom, to już na jej miejsce w mieszkaniu wskakiwały stołek o trzech nogach, leżak czy włochata poduszka.

      – Chciałabym zobaczyć minę Anny, gdybyśmy zaczęli prowadzić pensjonat ze śniadaniem. Dajesz sobie radę finansowo, odkąd się wyprowadziliśmy? Mam trochę odłożone, jeśli potrzebujesz.

      – A daj spokój, skarbeńku. Nie potrzebuję twojej forsy. Mam nową robotę, opiekuję się biedaczką, która myśli, że Niemcy po nią idą, i ciągle chowa całą swoją biżuterię w owsiance. Parę dni temu mało brakowało, a wybuchłaby jej mikrofalówka, bo w miseczce z owsianką ukryła kolczyki.

      Kochana mama. Zawsze miała w zanadrzu jakąś historyjkę, przygodę do opowiedzenia. Dzięki poczcie pantoflowej rodziny angażowały ją do pomocy przy krewnych, którymi nie miały czasu się opiekować. Byli jej za to wdzięczni, a ona nie narzekała na brak zatrudnienia.

      – Co tam u Nico? Już się przyzwyczaiłaś do bycia żoną? A on się przyzwyczaił, że ma nową? – Mama się roześmiała, a do śmiechu szybko dołączył nikotynowy kaszel.

      Powtórzyłam jej, co powiedziała mi Anna.

      – Cholerny babsztyl. Zmusiłaś chłopaka, żeby się z tobą ożenił, akurat. Nico ma szczęście, że za niego wyszłaś. Pochodzisz z trzech pokoleń samotnych matek, mam nadzieję, że jej o tym powiedziałaś. Chrzanić Farinellich na ich „alei”, Parkerówny mieszkają na osiedlu komunalnym Mulberry Towers od ponad sześćdziesięciu lat i jakoś nigdy nie potrzebowały męża.

      Po tej wypowiedzi odchyliła się energicznie na krześle, jakby właśnie udowodniła ponad wszelką wątpliwość, że Anna jest kompletną idiotką. To trzeba było mamie przyznać: jej argumenty zawsze były triumfem nielogicznej siły przekonywania.

      Musiałam się roześmiać.

      – Nie sądzę, żeby historyczna niezdolność kobiet z naszej rodziny do złapania męża skłoniła Annę do zmiany zdania na mój temat.

      Twarz mamy złagodniała.

      – Mimo wszystko cieszę się, że znalazłaś męża, skarbie. Nico to miły chłopak. Trochę wydelikacony, jeśli chodzi o jedzenie, ale całkiem niezły jak na makaroniarza.

      Mama jeszcze nie doszła do siebie po kolacji, na którą zaprosił ją Nico (jeszcze przed naszym ślubem) i podał poussin – młodego kurczaka. Przez całą drogę do domu mówiła tylko o tym, że za cenę „jednego takiego małego, kościstego pusyna” mogłaby kupić cztery kurczaki w Lidlu.

      – Mamo, on się tutaj urodził. Jest Brytyjczykiem.

      – No, jak tam sobie chcesz. Jeśli tylko jesteś szczęśliwa. – Urwała, zmrużyła oczy. – Bo jesteś szczęśliwa, prawda?

      Wzięłam głęboki wdech. Z trudem odnalazłam rzeczowy ton, nie chciałam, żeby mama sobie pomyślała, że straciłam charakter Parkerówien i zupełnie zmiękłam, odkąd zostałam żoną.

      – Oczywiście, że jestem! Nico jest naprawdę cudowny. Muszę jeszcze tylko przekonać do siebie resztę mafii i wszyscy będziemy mogli pogalopować w stronę zachodzącego słońca na tłuściutkich kucykach.

      Mama poklepała mnie po dłoni.

      – Och, słonko. Masz jeszcze dużo czasu. Francesca przeżyła dwa lata bez mamy, ale Caitlin wcześniej prawie rok chorowała. To trudne dla każdego dziecka w jej wieku, biedna kruszynka. Daj jej czas. Zmądrzeje.

      Kiwnęłam głową.

      – Mam nadzieję.

      Mama pociągnęła nosem.

      – I nie przejmuj się Anną. Stać i załamywać ręce to ona potrafiła, ale nigdy nie widziałam, żeby zakasała rękawy, jak trzeba było powycierać rzygi. Żadna z tych bab na nic się nie przydała. Ta synowa, jak jej tam, Lara, też wiele nie pomogła. Mnie zostawiły siedzenie z nią i mówienie, że z Francescą wszystko będzie dobrze, dość zrobiła i może odejść w spokoju.

СКАЧАТЬ