Fjällbacka. Camilla Lackberg
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Fjällbacka - Camilla Lackberg страница 23

Название: Fjällbacka

Автор: Camilla Lackberg

Издательство: PDW

Жанр: Современные детективы

Серия: Saga o Fjallbace

isbn: 9788380156821

isbn:

СКАЧАТЬ natychmiast spuściła wzrok. Zobaczyła, kto za nią splunął. Była to Ebba z Mörhult, wdowa po Claesie, który zginął wraz z jej mężem i całą załogą kutra. Ebba była jednym z powodów tego, że nie mogła zostać w Fjällbace i musiała przyjąć gościnę u siostry. Jej nienawiść do niej – obwiniała ją o to, co się stało – nie miała granic. A Elin wiedziała, dlaczego ją oskarża, chociaż słowa, które owego nieszczęsnego ranka wypowiedziała do Pera, nie miały wpływu na to, że kuter zatonął. To nie słowa zatopiły Pera i jego ludzi, tylko sztorm, który uderzył nagle i z niespodziewaną siłą.

      Ale Ebbie po śmierci męża źle się powodziło, więc o wszystkie swoje nieszczęścia winiła Elin.

      – Ebbo, tylko nie na terenie kościoła i nie na poświęconej ziemi – ostrzegła ją Helga Klippare, jej starsza siostra, ciągnąc ją za ramię.

      Elin rzuciła jej spojrzenie pełne wdzięczności i pośpieszyła z córką, żeby nie doszło do jeszcze gorszego przedstawienia. Śledziło ją wiele par oczu, zdawała sobie sprawę, że niektórzy przyznają Ebbie rację. Jej starsza siostra Helga zawsze była dobra i sprawiedliwa. W dodatku w tamten wiosenny poranek przed ośmiu laty pomogła Märcie przyjść na świat. W całej okolicy nie było dzieciaka, który by się nie urodził pod jej okiem i dzięki jej doświadczeniu. Mówiło się, że pomaga również biednym dziewczynom, które wpadły w tarapaty, ale Elin nie była tego pewna.

      Ciężkim krokiem wracała na plebanię. Uniesienie, w które wprawiło ją nabożeństwo, wyparowało jak kamfora, powłóczyła nogami i wspominała tamten dzień. Zazwyczaj starała się o nim nie myśleć, bo co się stało, tego nawet Pan Bóg nie odwróci. Po części Per sam był sobie winien, do upadku doprowadziła go własna zuchwałość, przed którą go ostrzegała od chwili, gdy zgodziła się za niego wyjść. Teraz leży wraz z innymi na dnie morza, służąc za pokarm dla ryb, podczas gdy ona idzie z córką do domu siostry jako nędzna sługa. Do końca będzie jej towarzyszyć świadomość, że pożegnała męża niegodziwym słowem. Które ma jej za złe Ebba i kto wie ilu jeszcze mieszkańców Fjällbacki.

      Zaczęło się od beczki soli. Wydano zarządzenie, że wszelki handel z zagranicą może się odbywać tylko przez Göteborg. Cała prowincja Bohuslän dostała zakaz handlowania z Norwegią i innymi krajami. Przyczyniło się to do jeszcze większej nędzy. Ludzie byli bardzo źli na władze, które beztrosko podejmowały decyzje odbierające im chleb. Nie wszyscy posłuchali i konni celnicy mieli dużo pracy przy konfiskowaniu nieoclonych towarów. Elin wiele razy prosiła Pera, żeby przestrzegał zakazu, bo ściągnie na nich nieszczęście. A on kiwał głową, że się z nią zgadza.

      Gdy zatem w tamto wrześniowe popołudnie konny celnik Henrik Meyer zapukał do ich drzwi, wpuściła go, nie żywiąc żadnych obaw. Ale jedno spojrzenie na siedzącego przy stole Pera wystarczyło, żeby zrozumiała, że zrobiła wielki błąd. Celnik nie potrzebował wiele czasu, żeby w głębi szopy ze sprzętem rybackim znaleźć nieocloną beczkę soli. Doskonale wiedziała, co to znaczy, i zacisnęła pięści w kieszeniach spódnicy. Tyle razy mówiła mężowi, żeby nie robił głupstw. Ale on nie potrafił się powstrzymać. Dla jednej beczki soli.

      Znała go dobrze. Jego i to jego przekorne, mimo biedy, dumne spojrzenie, jego odwagę. Już samo to, że się do niej zalecał, pokazywał, że ma w sobie śmiałość, której brakowało innym. Nie wiedział przecież, że ojcu nie bardzo na niej zależy. W jego oczach była córką bogacza i powinna być poza jego zasięgiem. Ale ta sama odwaga, duma i siła sprowadziła na nich wszystkich nieszczęście.

      Celnik oznajmił, że konfiskuje łódź, ale dał Perowi jeszcze trzy dni. Potem miał mu odebrać łódź, na którą tyrał tyle lat, choć połów był marny i za rogiem stale czaił się głód. W końcu stała się jego własnością, a teraz miał ją stracić z powodu beczki soli przywiezionej bez pozwolenia z Norwegii.

      Elin rozgniewała się jak nigdy dotąd. Miała ochotę rzucić się na męża, wydrapać mu te jego zielone oczy, wyrwać jasne włosy. Przez jego przeklętą dumę stracą wszystko. Z czego będą teraz żyć? Brała każdą robotę, ale nie przynosiło to wiele grosza. Wiedziała, że Perowi też nie będzie łatwo dostać pracę na czyjejś łodzi, gdy już nie wolno handlować towarami z zagranicy. Rybołówstwo też nie przynosiło dochodu.

      Przez całą noc milczała. Sąsiadka powiedziała jej, że celnik Meyer został wraz z koniem przewrócony przez wiatr i wpadł do rowu, kiedy od nich wracał. Pomyślała, że dobrze mu tak, bo nie okazał nawet odrobiny współczucia, kiedy im oznajmił, że konfiskuje łódź, która jest podstawą ich utrzymania. Bez łodzi nie mają nic.

      Nad ranem Per położył dłoń na jej ramieniu, ale strąciła ją i roniąc gorzkie łzy, odwróciła się do niego plecami. Ze złości. I ze strachu. Na dworze wiatr jeszcze się wzmógł, a gdy o świcie Per wstał, usiadła i spytała, dokąd się wybiera.

      – Wypływamy łodzią – odparł, wciągając spodnie i koszulę.

      Märta spała smacznie na kuchennej ławie, Elin wbiła w niego wzrok.

      – W taką pogodę? Rozum ci odjęło?

      – Skoro za trzy dni zabierają mi łódź, musimy zdążyć zarobić, ile się tylko da – powiedział, wkładając kapotę.

      Elin ubrała się szybko i wyszła za nim. Nic nawet nie zjadł. Tak mu się śpieszyło, żeby wypłynąć w tę niepogodę, jakby go diabeł gonił.

      – Nie wypłyniesz dzisiaj! – Jej krzyk przebił się przez wiatr. Kątem oka zobaczyła, jak z sąsiednich domów wychodzą ciekawscy.

      Claes, mąż Ebby z Mörhult, też wyszedł, a za nim równie rozgniewana żona.

      – Ściągniecie na siebie śmierć, wypływając w taką niepogodę! – wrzasnęła Ebba, ciągnąc męża za kurtkę.

      Wyrwał się i syknął:

      – Jeśli chcesz, żeby dzieci miały co jeść, to nie ma wyboru.

      Per skinął na Claesa i obaj ruszyli do kutra. Elin patrzyła na szerokie plecy męża. Ogarnął ją taki lęk, że ledwo mogła oddychać. Przemogła się i przekrzykując wiatr, zawołała:

      – Rób, co chcesz. Niech cię morze pochłonie razem z tą przeklętą łodzią, bo ja was nie chcę!

      Kątem oka zobaczyła przerażenie na twarzy Ebby. Zawróciła na pięcie i z fruwającą wokół nóg spódnicą weszła do domu. Rzuciła się z płaczem na łóżko, nie zdając sobie sprawy, że te słowa będą się za nią ciągnąć aż do śmierci.

      JESSIE OBRÓCIŁA SIĘ na łóżku. Mama wyjechała na plan tuż przed szóstą, więc mogła się rozkoszować tym, że ma cały dom dla siebie. Wyciągnęła się, położyła dłoń na brzuchu i wciągnęła go mocno. Wydał jej się cudownie płaski. Nie gruby i ciastowaty jak zawsze, tylko szczupły i płaski. Jak u Vendeli.

      W końcu jednak musiała odetchnąć i znów wydęło jej brzuch. Z obrzydzeniem zabrała z niego dłoń. Nienawidziła swojego brzucha. Całego ciała. Swojego życia. Tylko nie Sama. Wciąż czuła smak jego pocałunku.

      Spuściła nogi z łóżka i wstała. Zza okna dochodził plusk wody. СКАЧАТЬ