Название: Osiedle marzeń
Автор: Wojciech Chmielarz
Издательство: PDW
Жанр: Современные детективы
Серия: Jakub Mortka
isbn: 9788380493827
isbn:
Odetchnęła głęboko.
Źle zrobiła wtedy na osiedlu, że spanikowała. Ale kiedy zobaczyła tę dziewczynę z walizką, to było tak, jakby ktoś odebrał jej kontrolę nad ciałem. Nóż. Po co go w ogóle brała do ręki? Popełniała błąd za błędem. Opuściła osiedle, nikomu nic nie mówiąc.
Musiała pomyśleć teraz na chłodno. Znajdowała się w złym położeniu. Po pierwsze, uciekła, a mają ją na monitoringu. To już czyniło ją podejrzaną. Po drugie, była Ukrainką bez prawa pobytu. To jeszcze bardziej utrudniało jej sytuację. Polacy nie lubili Ukraińców. Gęby mieli pełne frazesów o słowiańskiej wspólnocie, Partnerstwie Wschodnim i o tym, że trzeba Ukrainę ciągnąć na Zachód, ale jak przychodziło co do czego, to tylko Wołyń, Wołyń i Wołyń. Jakby to usprawiedliwiało wszystkie mniejsze i większe świństwa, które im robili. Policja pewnie przebierała nogami, żeby skazać Ukrainkę za zabójstwo. A jak nie skazać, to przynajmniej wyrzucić z kraju bez możliwości powrotu. Tylko co wtedy? Wyślą ją do Lwowa i co? Nie miała do czego wracać. Rodzice już nie żyli. Mieszkanie po nich przejął brat. Żył ze swoją żoną i trojgiem dzieciaków w dwóch pokojach. Kolejnej gęby nie przyjmie pod swój dach. A ona nie może tłumaczyć, że to mieszkanie jest również jej, bo przecież brat uczciwie ją spłacił lata temu. Nawet jeśli ją przygarnie, to na tydzień, dwa. A potem? Przecież we Lwowie nic się nie zmieniło od czasu, kiedy z niego uciekła. Co najwyżej się pogorszyło.
Mogła jechać do innego miasta w Polsce. Na Śląsk czy nad morze. Bardzo lubiła Bałtyk, chociaż była tam tylko raz. Zabrał ją tam jesienią jej ówczesny polski narzeczony. Straszny skurwiel, bo oczywiście nie miała szczęścia do mężczyzn. Tyle dobrego, że krótko ze sobą byli. Zaraz ją rzucił, wrócił do żony, kiedy tylko ta tupnęła nóżką. Ale mimo tych niemiłych wspomnień Switłana zakochała się w szarych, łamiących się falach, w szerokich białych plażach, w bursztynach wyrzucanych na piasek. Polubiła nawet wściekły krzyk mew, choć same mewy uważała za ohydne ptaki. Były tak żarłoczne, że potrafiły zeżreć własne pisklaki. Switłana gardziła nimi. Ale Bałtyk kochała.
Tyle że tam też będzie jej szukać policja. Czyli trzeba wyjechać. Do Niemiec, gdzie to Polki były Ukrainkami i podobno zazdrośnie strzegły swoich bauerów. Ale Niemców jest wielu, więcej niż Polek. Wszystkich nie upilnują. Nie ma siły. A Switłana mówiła po polsku tak dobrze, że w niemieckich uszach mogła uchodzić za mieszkankę kraju nad Wisłą. Jakoś sobie poradzi. Wszystko się ułoży. Policja pewnie i tam będzie jej szukać, ale jak bardzo będą się przykładać do poszukiwań jednej małej Ukrainki w wielkich Niemczech? Niewiele. I chociaż coś się w jej wnętrzu buntowało – bo przecież jak ona, potomkini bohaterów Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, ma jechać do pracy u byłych hitlerowców – to decyzję już podjęła.
Pozostało ją zrealizować, co nie było takie łatwe. Miała mało pieniędzy. Dlatego zamówiła tylko kawę. Za mało na podróż do Reichu i ułożenie sobie tam życia. Ale miała dłużniczki. W lepszych czasach popożyczała pieniądze znajomym na słuszny procent, ale nie zbójecki. Teraz po prostu odbierze to, co jej, wymieni na euro i pojedzie.
Upiła łyk kawy. Była przyjemnie gorąca.
Miała plan. Jeden dzień, może dwa, i żegnaj, Warszawo, witaj, Berlinie.
Kochan zaparkował samochód na parkingu przez pałacem Mostowskich. Dosłuchał do końca rozmowy polityków w radiu. Nie dlatego, że uważał ją za interesującą (nie była), ale dlatego, że bardzo nie chciał wracać do pracy. Odsuwał ten moment, ile tylko się dało. Ale w końcu wysiadł z auta i poszedł na komendę.
Andrzejewski dorwał go na korytarzu. Kochan dostrzegł go w ostatniej chwili, kiedy podinspektor wyłaniał się z jednego z pokoi. Nie zdążył się ukryć, a już słyszał swoje nazwisko.
– Kochan! – Andrzejewski miał mocny głos.
Czyli wszyscy już wiedzą, że wróciłem, pomyślał podkomisarz i uśmiechnął się fałszywie.
– Dzieńdoberek, szefie.
Podinspektor Andrzej Andrzejewski, szef Wydziału do walki z Terrorem Kryminalnym i Zabójstw, był łysym mężczyzną, który od lat walczył z nałogiem palenia i nadwagą objawiającą się sporym brzuszkiem. Poza tym słynął z braku poczucia humoru i braku sympatii u swoich podwładnych. Ale mimo to wydział jakoś działał. I, co Kochan niechętnie przyznawał, działał całkiem nieźle.
– Spóźniłeś się – stwierdził Andrzejewski, łapiąc podkomisarza za ramię i przyciągając do siebie jak niegrzecznego ucznia, którego trzeba usadzić w oślej ławce.
– Wcale nie – skłamał Kochan. – Jestem już od godziny, ale tu z kolegą pogadałem, tam słówko zamieniłem. Orientuję się w pracy wydziału, co mnie ominęło, komu trzeba będzie pomóc.
Andrzejewski nawet nie udawał, że wierzy chociaż w jedno jego słowo.
– To ma być pierwszy i ostatni raz. Jasne?
– To nigdy nie było problemem – zauważył Kochan.
– Zawsze było. Tylko nie miałem czasu ani ochoty, żeby cię porządnie opieprzyć.
– A teraz szef ma?
– Ochotę? Jak najbardziej.
Andrzejewski był wyższy od Kochana. Nachylił się więc w jego kierunku, jakby go chciał uderzyć z główki. Podkomisarz wyprostował się, pokazując, że nie da się zastraszyć. Chuj, pomyślał, jak sobie teraz pozwolę na brak szacunku, to nigdy mi już nie popuszczą. Postanowił, że co się ma stać, to się stanie, ale zgnoić się nie pozwoli.
– O co ta afera? – zaczął. – Babie raz przyłożyłem. Bo to nowość?
Andrzejewski skrzywił się nieznacznie.
– Czasy się zmieniają, Darek. I kumple też nie tacy jak wtedy.
Kochan natychmiast zrozumiał, o co chodzi. Mortka. Pracowali razem przez lata. Chronili sobie nawzajem tyłki, pili wódę, cieszyli z narodzin dzieci. A od lata się do siebie nie odzywali. Mortka i jego poczucie sprawiedliwości. Żałosne i smutne. Ale sam fakt, że Kochan dalej pracował w policji, był dowodem na to, że Mortce nie udało się postawić podkomisarza pod pręgierzem. Zastanawiał się, komu ma za to dziękować.
– Idziemy – rozkazał Andrzejewski.
Kochan ruszył za nim, wpatrując się w szeroki kark i lśniącą glacę przełożonego. Od tyłu wyglądał zupełnie jak typowy osiedlowy dres z monopolowego w weekendową noc.
Minęli pokój, który do tej pory Kochan zajmował razem z Mortką, a potem jeszcze parę innych. Wreszcie się zatrzymali.
– Masz jedynkę – oznajmił Andrzejewski i otworzył szeroko drzwi.
Kochan ujrzał niewielką klitkę, w której ledwie co mieściły się biurko, bardzo stary komputer i stos poukładanych w wysokie kupki teczek. Niektóre były solidnie zakurzone. Okno wymagało pilnego mycia. Podkomisarz miał niejasne wrażenie, СКАЧАТЬ