Osiedle marzeń. Wojciech Chmielarz
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Osiedle marzeń - Wojciech Chmielarz страница 11

Название: Osiedle marzeń

Автор: Wojciech Chmielarz

Издательство: PDW

Жанр: Современные детективы

Серия: Jakub Mortka

isbn: 9788380493827

isbn:

СКАЧАТЬ style="font-size:15px;">      Śpieszyła się, uznał policjant. Pakowała się w pośpiechu, nad ranem albo poprzedniego dnia wieczorem. Decyzja o wyjeździe prawdopodobnie zapadła nagle, niespodziewanie. Dlaczego? Uciekała? Jeśli tak, to przed kim?

      – Jestem tu jeszcze potrzebny? – zapytał Celtycki.

      – Nie – odparł Mortka. – Proszę być pod telefonem, nie opuszczać miasta i pozostać do dyspozycji policji lub prokuratury.

      Polityk nie zaszczycił go odpowiedzią. Po prostu odszedł.

      – Trzeba tutaj przysłać techników – zwrócił się Mortka do stojącej nieopodal Suchej – wszystko sfotografować, zbadać.

      – Czego szukamy?

      – Nie wiem. Niech po prostu się tutaj rozejrzą.

      – Nie ma laptopa – zauważyła Sucha, wskazując na kabel od zasilacza.

      Mortka spojrzał na nią z uznaniem. Była dobra. Bystra i spostrzegawcza. Komisarz wykluczył wstępnie motyw rabunkowy, ale może zbyt wcześnie. Tylko dlaczego ktoś miałby napadać Zuzannę? Dlaczego o tej porze, z samego rana?

      – Może jest w walizce? Przypilnuj, żeby to jak najszybciej sprawdzić.

      Opuścił pokój i przeszedł do kuchni. Tam już czekały na niego trzy dziewczyny: młode, ładne studentki. Był pod wrażeniem tego, że mimo wczesnej pory zdążyły się umalować. Za jego czasów spało się do południa, a na zajęcia się szło albo nie. Ale on był facetem. Kobiety pewnie postępowały inaczej. No i może, pomyślał kwaśno, takie zachowanie było przyczyną tego, że pracował w policji, zamiast robić karierę w palestrze.

      – Przygotować panu coś do picia? Herbaty, kawy? – zapytała jedna z nich, ruda studentka o piegowatym nosie i kręconych włosach. Uświadomił sobie, że była pierwszą osobą na tym osiedlu, która potraktowała go z jakąś życzliwością.

      – Nie. – Przyjrzał się dziewczynom. Siedziały przy stole ze zwieszonymi głowami. Jedna cicho płakała, ostrożnie wycierając łzy złożoną w rożek chusteczką. – Panie Marta, Anna i Izabela? – zapytał, wskazując każdą palcem.

      – Tak – potwierdziły cicho, a ta od chusteczki, Iza, nieoczekiwanie straciła panowanie nad sobą. Łzy zaczęły spływać jej po policzkach, a drobinki tuszu malowały na jej twarzy pofalowane, nierówne linie. Ruda Marta rzuciła się do niej, mocno przytuliła i zaczęła szeptać do ucha: „Spokojnie, spokojnie”, chociaż sama pobladła, a usta drgały przy każdym słowie. Wszystkie trzy nagle wydały się Mortce drobne i kruche jak laleczki z porcelany.

      Opuścił kuchnię. Stanął w przedpokoju i wsłuchiwał się w dochodzący z sąsiedniego pomieszczenia płacz. Poczuł, jak ktoś chwyta go za dłoń. Odwrócił się. Ostatnia z dziewczyn, Anna, stała obok niego. Sięgała mu do ramienia. Pociągnęła za sobą, prowadząc do kolejnego pokoju. Takiego samego jak ten, który zajmowała Zuzanna. Podobnej wielkości, z identycznymi meblami. Tylko tutaj było więcej pluszaków, kosmetyków i zwisających z drzwi otwartej szafy fantazyjnych bluzek i sukienek. Anna usiadła na łóżku, wciąż ściskając Mortkę za rękę. Popatrzyła mu prosto w oczy.

      – Siądzie pan obok mnie? – poprosiła.

      Zajął wskazane mu miejsce. Teraz dzieliło ich nie więcej niż dwadzieścia centymetrów. Dziewczyna oparła głowę o jego ramię i oddychała głęboko.

      – Przepraszam – odezwała się po chwili.

      – Nie ma za co.

      – Od nich nic by się pan nie dowiedział. Iza jak zacznie płakać, to… – brakowało jej słowa, żeby zakończyć zdanie. Uśmiechnęła się przepraszająco. – A pan chciał porozmawiać?

      – Chciałem.

      – To proszę. Jestem.

      Dziewczyna oderwała głowę od jego ramienia. Była teraz spokojniejsza, bardziej opanowana. A przynajmniej takie starała się sprawiać wrażenie. Ciągle jednak trzymała go za rękę. Zauważył, że paznokcie ma pomalowane na perłowy kolor.

      – Długo mieszkałyście razem?

      – Ponad rok.

      – Tutaj?

      – Tak.

      – Pochodzicie z jednego miasta? Studiowałyście razem?

      – Nie. I nie znałyśmy się wcześniej. Ja studiuję prawo na UW, Zuza dziennikarstwo. Studiowała. – Otworzyła usta i zamarła, jakby kołek jej stanął w gardle. – Kurwa, jak to brzmi. Czas przeszły. Nie mogę uwierzyć. A to dziwne, bo nawet się nie przyjaźniłyśmy. Tak tylko mijałyśmy się w tym mieszkaniu.

      – Nie rozmawiałyście?

      – Tyle co w kuchni. Albo krzyczałyśmy jedna na drugą, żeby wyszła wreszcie z łazienki. Jak to dziewczyny. Tak to każda z nas przesiadywała w swoim pokoju.

      – Nie integrowałyście się? Nie robiłyście imprez?

      – Pan Celtycki zabronił. Raz, jak zrobiłyśmy, a oni wtedy wyjechali, to sąsiedzi naskarżyli.

      – I co?

      – Prawie nas wyrzucił. Ale była awantura. Nawet ojciec tak na mnie nigdy nie krzyczał. A on jest srogi.

      Dziewczyna sięgnęła drugą dłonią za Mortkę i wzięła pluszaka, szarego miśka, którego położyła sobie natychmiast na kolanach i zaczęła drapać po głowie.

      – Miała chłopaka?

      – Aha… Z jej studiów, Aleks. Fajny taki.

      – Mieszka tutaj? – zapytał Mortka. W głowie miał już kolejny scenariusz, w którym sprawcą zabójstwa jest zazdrosny chłopak. Może o rysie psychopatycznym. To by się nawet zgadzało. Spotkali się poprzedniego wieczora, pokłócili. Mógł ją nawet uderzyć. Dziewczyna wraca do siebie, płacze całą noc, a potem postanawia wyjechać. Chłopak widzi ją z okna (tylko z jakiego powodu sam nie śpi?), wybiega. Chce ją powstrzymać. Kolejna kłótnia, cios nożem. Ale dlaczego miałby wziąć ze sobą ostrze, skoro biegł do swojej dziewczyny?

      – To znaczy w Warszawie?

      – Na osiedlu – sprecyzował komisarz.

      – Na osiedlu to nie. Wynajmuje mieszkanie gdzieś po drugiej stronie.

      – Na Pradze?

      – Chodziło mi o drugą stronę metra. O Bielany – uśmiechnęła się słabiutko. – Przepraszam, nie jestem stąd. Wszystko mi się miesza.

      – Też nie jestem stąd – pocieszył ją Mortka, myśląc, że scenariusz z chłopakiem zabójcą właśnie legł w gruzach. – I też studiowałem prawo.

      – Naprawdę?

      – No.

СКАЧАТЬ