Название: Osiedle marzeń
Автор: Wojciech Chmielarz
Издательство: PDW
Жанр: Современные детективы
Серия: Jakub Mortka
isbn: 9788380493827
isbn:
– Do zabicia człowieka wystarczy – zauważył.
– Wiesz przecież, że do zabicia człowieka wystarczy nóż do chleba – odbiła piłeczkę.
Miała rację.
Pochylił się nad ciałem dziewczyny. Szukał ran. Pierwszą znalazł bez trudu. Tuż pod przyciśniętą do uda dłonią. Palce dziewczyny były całe czerwone, a nogawka zabarwiona szeroką, ciągnącą się aż pod kolano plamą. Ostrze noża trafiło w tętnicę udową. Wiedział, że krwawienie w takim miejscu jest właściwie nie do zatamowania. Śmierć następuje w kilka minut. Jeszcze szybciej traci się przytomność. Do tego dochodziła druga rana, po lewej stronie brzucha, trochę poniżej linii żeber.
Upewnił się, że ma włożone rękawiczki, i ostrożnie otworzył torebkę. Na pierwszy rzut oka niczego nie brakowało. Komórka, portfel, paczka chusteczek, błyszczyk do ust i dwie podpaski. Wyjął portfel i zajrzał do środka. Znalazł tam banknot pięćdziesięciozłotowy i trochę bilonu. Czyli to nie był napad rabunkowy. Chyba że sprawca spanikował, co też wydawało się możliwe. Kiedy zobaczył, co zrobił, zrezygnował i uciekł. Mortka sięgnął po dowód osobisty ofiary. Porównał twarz dziewczyny z fotografią.
– Przynajmniej nie będzie problemu z identyfikacją – rzucił na wpół do siebie, na wpół do Suchej.
Nazywała się Zuzanna Łatkowska. Rocznik 1986. Za kilka dni miała mieć dwudzieste czwarte urodziny. Zameldowana w Białej Podlaskiej. Mortka podniósł dokument tak, żeby Sucha mogła go zobaczyć.
– Trzeba ją sprawdzić w naszych bazach danych. Zawiadomić rodzinę. Zrobić wywiad. Ale pierwsze dwie czynności są najważniejsze.
Odłożył dowód do portfela, a portfel schował z powrotem do torebki. Wstał. Rozejrzał się dookoła. Na balkonach zbierało się coraz więcej osób.
– Rozłóżmy tu jakiś parawan, co? – zaproponował. – Rodzice zaraz będą odprowadzać dzieciaki do szkół i przedszkoli. Może oszczędzimy im tego widoku?
– Pogadam z technikami – powiedziała Suchocka.
Mortka został sam. Wsadził ręce do kieszeni i przyglądał się otaczającym go budynkom. Miały po cztery piętra plus parter. Na każdym piętrze trzy mieszkania, okna dwóch z nich wychodziły na dziedziniec. Razem dziesięć mieszkań na klatkę. Klatek naliczył osiem. Przynajmniej tych, których mieszkańcy mogli widzieć miejsce zabójstwa. Czyli około osiemdziesięciu mieszkań. Każde zajmują średnio trzy osoby. Dawało to mniej więcej dwustu czterdziestu potencjalnych świadków. Na szczęście to było osiedle zamknięte. Nikt niepowołany nie powinien znaleźć się na jego terenie. Wreszcie – wjeżdżając, widział kamerę. Czyli mieli monitoring. Teoretycznie to była idealna sytuacja. Tak idealna, że nie potrafił w nią uwierzyć.
– Przyniosą parawan – odezwała się Sucha, kiedy wróciła.
– Świetnie. Kto ją znalazł?
– Ochroniarz podczas obchodu. Streścić ci to, co mi streściły chłopaki z Ursynowa?
Pokręcił przecząco głową.
– Pogadajmy z nim sami. Gdzie jest ten facet?
Poprowadziła go przez dziedziniec w stronę bramy. Minęli mężczyznę, który tłumaczył coś gorączkowo policjantowi, wskazując przy tym nerwowo na samochód Mortki.
– Panie komisarzu! – zaczepił Mortkę posterunkowy.
– Później.
Weszli do pomieszczenia znajdującego się przy bramie, typowej ochroniarskiej kanciapy z długim stołem, podglądem monitoringu na dwóch płaskich ekranach, kanapą pod ścianą, obowiązkowym kalendarzem z kobietą w skąpym kostiumie kąpielowym i kilkoma wlepkami Legii Warszawa. Ochroniarz okazał się ponurym dwudziestokilkulatkiem z fryzurą na lotniskowiec. Patrzył bykiem na wchodzących policjantów, a w dłoniach miętolił czarny T-shirt. Przy kanapie stał młody posterunkowy. Dwa razy mniejszy od ochroniarza, którego miał pilnować. I wreszcie ostatnia osoba – trzydziestoletni facet w ciemnym garniturze, który poderwał się z miejsca na widok Mortki.
– Tomasz Lorenz – przedstawił się, a w jego ręce w jakiś magiczny sposób pojawiły się wizytówki.
– Kim pan jest? – zapytał komisarz.
Mężczyzna otworzył usta, ale jego słowa zagłuszył przeciągły dźwięk klaksonu. Poczekał, aż hałas minie, uśmiechając się przy tym przepraszająco.
– Tomasz Lorenz – powtórzył, wyciągając w kierunku Mortki wizytówkę. – Jestem administratorem osiedla.
Komisarz niechętnie wziął kartonik. Nawet go nie oglądając, wrzucił do kieszeni.
– To pan znalazł zwłoki?
– Nie, to ja – odezwał się ochroniarz. – Ja znalazłem.
– To co pan tutaj robi? – zwrócił się komisarz do Lorenza.
– Administruję osiedlem. Zajmuję się obsługą techniczną budynków, księgowością, rozliczeniami…
– Nie to miałem na myśli. – Mortka spojrzał znacząco na Suchą, która tylko wzruszyła ramionami. Komisarz zagadnął ochroniarza: – Jak się pan nazywa?
– Bartosz Hajduszkiewicz. Już mówiłem…
– Niech się pan przyzwyczaja – przerwał mu policjant. – Do końca dnia będzie pan wiele razy powtarzał różnym ludziom wiele rzeczy. Proszę opowiedzieć, co się stało.
Ochroniarz zacisnął palce na koszulce i zerknął szybko na Lorenza. Administrator ledwie dostrzegalnie skinął głową. Mortka wiedział, że powinien wyrzucić Lorenza z kanciapy. Ale pomiędzy administratorem a ochroniarzem coś się rozgrywało, a on bardzo chciał się dowiedzieć co i w jaką stronę się to rozwinie. Postanowił, że pozwoli uwierzyć im, że mają przewagę. Przynajmniej przez chwilę. Poza tym Lorenz miał w sobie coś, co budziło w komisarzu głęboką antypatię. Nie potrafił do końca określić co: bijące od administratora samozadowolenie, sztuczna opalenizna czy wypastowane na glanc brązowe buty. To może nie było profesjonalne, ale nie mógł się doczekać, kiedy nadarzy się okazja, aby utrzeć mu nosa.
– Znalazłem tę dziewczynę – zaczął ochroniarz – tam, gdzie teraz leży. Chyba że już ją przenieśliście.
– Nikt jej nie ruszał – zapewnił Mortka. – Proszę powiedzieć, gdzie pan ją znalazł.
– Przecież mówiłem!
– Chciałbym poznać dokładną lokalizację.
– Niedaleko placu zabaw, przy budynku D.
– Co pan tam robił?
– Byłem СКАЧАТЬ