Kryminał. Zygmunt Zeydler-Zborowski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kryminał - Zygmunt Zeydler-Zborowski страница 5

Название: Kryminał

Автор: Zygmunt Zeydler-Zborowski

Издательство: PDW

Жанр: Исторические приключения

Серия: Kryminał

isbn: 9788375653700

isbn:

СКАЧАТЬ No cóż… mło­dzie­niec to oczy­wi­ście nie jest. My­ślę, że bę­dzie miał pięć­dzie­siąt kil­ka lat, ale bar­dzo jesz­cze in­te­re­su­ją­cy. Ten jego spo­koj­ny i opa­no­wa­ny spo­sób by­cia. Ta ła­twość w pro­wa­dze­niu roz­mo­wy. Ten ja­kiś trud­ny do spre­cy­zo­wa­nia oso­bi­sty wdzięk. Poza tym jest wy­bit­nie in­te­li­gent­ny. Roz­mo­wa z nim to praw­dzi­wa przy­jem­ność.

      – Wszyst­kie­go mo­gła­bym się spo­dzie­wać – uśmiech­nę­ła się Iga – tyl­ko nie tego, że cię le­karz ocza­ru­je. Tak go wy­chwa­lasz, że będę chy­ba mu­sia­ła wy­my­ślić so­bie ja­kie­goś nie­szko­dli­we­go szmer­gla i pójść do nie­go w cha­rak­te­rze pa­cjent­ki.

      – Je­stem pew­na, że by ci się spodo­bał.

      Iga spoj­rza­ła na ze­ga­rek.

      – No… moja dro­ga, ja tak tu so­bie z tobą gadu, gadu, a tam To­mek na pew­no do­sta­je sza­łu. Mia­łam być u nie­go pół­to­rej go­dzi­ny temu. My­ślę, że już naj­wyż­szy czas, że­bym go po­cie­szy­ła, bo wresz­cie on go­tów się po­cie­szyć ja­kimś ko­cia­kiem.

      – Przy­pusz­czasz, że To­mek cię zdra­dza?

      Wzru­szy­ła ra­mio­na­mi.

      – Bo ja wiem. Nie za­sta­na­wia­łam się nad tym. Nie lu­bię tra­cić cza­su na nie­pro­duk­tyw­ne roz­wa­ża­nia. Po­wiedz mi, co z two­im Ka­ro­lem.

      – Bez zmian.

      – Cią­gle jest w to­bie tak bez­na­dziej­nie za­ko­cha­ny?

      – Przy­naj­mniej tak twier­dzi.

      – Masz za­miar wyjść za nie­go?

      – Nie wiem. Nic nie wiem.

      – Mó­wi­łaś mi kie­dyś, że ci się po­do­ba.

      – No tak… wła­ści­wie tak, ale… Bo ja wiem.

      Iga za­pła­ci­ła za kawę i ener­gicz­nym ru­chem wcią­gnę­ła rę­ka­wicz­ki.

      – Wy­da­je mi się, moja ko­cha­na, że sama nie wiesz cze­go chcesz. Masz ta­kie­go chło­pa­ka na me­dal i jesz­cze gry­ma­sisz. No co mu moż­na za­rzu­cić? Przy­stoj­ny, do­brze wy­cho­wa­ny, de­li­kat­ny, po­cho­dzi z do­brej ro­dzi­ny, a naj­waż­niej­sze, że dba o cie­bie, trosz­czy się. Dzi­siej­si męż­czyź­ni zu­peł­nie nie mają tych opie­kuń­czych in­stynk­tów, chcą, żeby się nimi zaj­mo­wać, dbać o ich zdro­wie i ich wy­go­dę. Mó­wię ci, że taki chło­pak jak Ka­rol to praw­dzi­wy skarb. Uwa­żaj, że­byś go do sie­bie nie zra­zi­ła. No, chodź­my, bo na­praw­dę To­mek mi się urwie.

      Pa­dał deszcz. Mo­kry as­falt błysz­czał w świe­tle la­tar­ni.

      – Je­dziesz do domu?

      – Tak. Wsią­dę w pięć­dzie­siąt pięć.

      – No to cześć. Ju­tro się zo­ba­czy­my.

      Na przy­stan­ku tro­lej­bu­so­wym sta­ło dużo lu­dzi. Wszy­scy zmok­nię­ci, znie­cier­pli­wie­ni i zde­ner­wo­wa­ni. Nie­któ­rzy, mniej od­por­ni na nie­sprzy­ja­ją­ce wa­run­ki at­mos­fe­rycz­ne, schro­ni­li się w po­bli­skiej bra­mie.

      Nad­szedł wresz­cie upra­gnio­ny tro­lej­bus, ale był tak prze­peł­nio­ny, że o do­sta­niu się do nie­go nie było mowy. Tyl­ko dwaj mło­dzień­cy z mał­pią zręcz­no­ścią ucze­pi­li się ja­dą­cych. Roz­le­gły się prze­kleń­stwa i zło­rze­cze­nia pod ad­re­sem miej­skiej ko­mu­ni­ka­cji.

      Han­ka zre­zy­gno­wa­ła z dal­sze­go ocze­ki­wa­nia. Po­sta­no­wiła dojść do przy­stan­ku sto sie­dem­na­ście.

      Nie­da­le­ko Kru­czej po­sły­sza­ła za sobą szyb­kie kro­ki. Obej­rza­ła się i w tej chwi­li po­czu­ła, jak krew go­rą­cą falą ude­rza jej do gło­wy. Po­zna­ła tego czło­wie­ka, któ­ry od ja­kie­goś cza­su ją śle­dził. Po­czę­ła biec. Za­dy­sza­na do­pa­dła do przy­stan­ku. Kie­dy zna­la­zła się w grup­ce lu­dzi ocze­ku­ją­cych na au­to­bus, po­czu­ła się bez­piecz­na. Ro­zej­rza­ła się do­ko­ła. Tym ra­zem jed­nak ni­g­dzie nie do­strze­gła ta­jem­ni­cze­go męż­czy­zny. Ode­tchnę­ła z ulgą. Ale za­raz po­ja­wi­ło się prze­ra­że­nie. A może w ogó­le go nie było? Może to jej się zda­wa­ło? Może zno­wu ja­kieś ha­lu­cy­na­cje?

      Nad­je­chał au­to­bus. Wsia­dła we­pchnię­ta przez tłum lu­dzi. W gło­wie czu­ła nie­zno­śny ucisk, w uszach jej szu­mia­ło. Była na wpół przy­tom­na. „Jed­nak dok­tor Ze­lman ma ra­cję – my­śla­ła. – Je­stem wa­riat­ką. Mu­szę iść do szpi­ta­la dla umy­sło­wo cho­rych”.

      Nie pa­mię­ta­ła kie­dy wy­sia­dła przy Alei Nie­pod­le­gło­ści. Jak pi­ja­na szła w kie­run­ku domu. W bra­mie po­sły­sza­ła swo­je imię.

      – Han­ka.

      Od­wró­ci­ła się gwał­tow­nie.

      – Ka­rol, to ty? Prze­stra­szy­łeś mnie.

      Za­śmiał się.

      – A któż by tu mógł wy­cze­ki­wać na cie­bie? By­łem na gó­rze. My­śla­łem, że już wró­ci­łaś. Coś taka zde­ner­wo­wana?

      – Nic, nic. Chodź.

      Ru­chem peł­nym ser­decz­no­ści wziął ją pod rękę.

      – Ha­necz­ko, co ci jest? Po­wiedz.

      – Zno­wu go wi­dzia­łam.

      – Kogo?

      – No tego typa, któ­ry za mną łazi.

      Przy­cią­gnął ją ku so­bie.

      – Daj­że spo­kój. Po co ty so­bie ura­jasz ta­kie hi­sto­rie. Prze­cież to nie ma sen­su. Nikt za tobą nie łazi. A zresz­tą tylu lu­dzi zna się z wi­dze­nia, że cza­sem może się zda­rzyć, że zo­ba­czysz ja­kąś zna­jo­mą twarz, ale to wca­le nie dowo­dzi, że ktoś za tobą łazi.

      – Wpad­niesz do mnie na chwi­lę? – spy­ta­ła, uwal­nia­jąc się z jego uści­sku.

      – Je­śli mnie za­pro­sisz…

      – No chodź, na­pi­jesz się her­ba­ty. Mam parę ja­jek. Usma­żę ja­jecz­ni­cę na bocz­ku.

      Ka­wa­ler­ka СКАЧАТЬ