Kryminał. Zygmunt Zeydler-Zborowski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kryminał - Zygmunt Zeydler-Zborowski страница 4

Название: Kryminał

Автор: Zygmunt Zeydler-Zborowski

Издательство: PDW

Жанр: Исторические приключения

Серия: Kryminał

isbn: 9788375653700

isbn:

СКАЧАТЬ – Na­praw­dę je­stem za­sko­czo­na i wzru­szo­na pań­ską do­bro­cią. Nie wiem, jak się panu od­wdzię­czę.

      Or­łow­ski za­śmiał się we­so­ło. Jego sza­ro­sta­lo­we oczy znik­nę­ły nie­omal zu­peł­nie w fał­dach skó­ry.

      – Nie mów­my o wdzięcz­no­ści, pan­no Han­ko. Dla leka­rza naj­cen­niej­szą na­gro­dą jest zdro­wy pa­cjent. Zresz­tą w tym wy­pad­ku na­wet nie może być mowy i o tej na­gro­dzie, po­nie­waż nie uwa­żam pani za oso­bę cho­rą. Przej­ścio­we wy­czer­pa­nie ner­wo­we, któ­re nie­ba­wem znik­nie bez śla­du. Chciał­bym pani za­dać jesz­cze jed­no py­ta­nie. Czy pani ma ja­kąś ro­dzi­nę?

      – Nie. Nie mam ni­ko­go. W każ­dym ra­zie nie wiem nic o mo­jej ro­dzi­nie.

      – Nie pró­bo­wa­ła pani szu­kać ko­goś ze swo­jej ro­dzi­ny, ze stro­ny ojca czy ze stro­ny mat­ki?

      – Nie. Nie szu­ka­łam. Po co? Za swo­ją ro­dzi­nę uwa­żam Gar­dzie­lów i przy­znam się panu szcze­rze, że była­bym w po­waż­nym kło­po­cie, gdy­by się na­gle zna­lazł ja­kiś mój wu­jek, któ­ry był­by dla mnie zu­peł­nie ob­cym czło­wie­kiem.

      Or­łow­ski ze zro­zu­mie­niem po­ki­wał gło­wą.

      – Tak. My­ślę, że pani ma ra­cję. To są trud­ne i skom­pli­ko­wa­ne spra­wy. No więc co? Mam wra­że­nie, że­śmy so­bie mniej wię­cej wszyst­ko usta­li­li. Pro­szę być ze mną w ści­słym kon­tak­cie. Pro­szę się nie krę­po­wać i w ra­zie po­trze­by dać mi znać te­le­fo­nicz­nie jak się pani czu­je. I przy­po­mi­nam jesz­cze raz, gdy­by pani otrzy­ma­ła taki ano­nim, to pro­szę na­tych­miast przy­je­chać z nim do mnie. Nie tra­cąc ani chwi­li cza­su. Przy­rze­ka mi to pani?

      – Przy­rze­kam.

      – To bar­dzo się cie­szę. Pro­szę być do­brej my­śli. Zoba­czy pani, że w nie­dłu­gim cza­sie po­zbę­dzie się pani wszy­stkich nie­po­ko­jów. Jesz­cze tyl­ko chcia­łem pa­nią za­py­tać, kto pa­nią do mnie skie­ro­wał?

      Uśmiech­nę­ła się. Był to pierw­szy jej uśmiech od po­cząt­ku ich roz­mo­wy.

      – To tro­chę skom­pli­ko­wa­na spra­wa. Moja ko­le­żan­ka biu­ro­wa jest pa­cjent­ką pań­skiej sio­stry.

      – Ach tak. Le­czy zęby u He­len­ki.

      – Wła­śnie. I Iga na­słu­cha­ła się tylu hym­nów po­chwal­nych na pań­ską cześć, że nie­omal siłą za­cią­gnę­ła mnie tu­taj do pana.

      – Ta Iga to pani przy­ja­ciół­ka?

      – Tak, chy­ba tak. Mogę ją na­zwać przy­ja­ciół­ką. To bar­dzo po­rząd­na dziew­czy­na. No, nie będę już dłu­żej za­bie­ra­ła cza­su panu dok­to­ro­wi. Dzię­ku­ję bar­dzo za wszyst­ko i do wi­dze­nia.

      Się­gnę­ła do to­reb­ki i wy­ję­ła dwie­ście zło­tych.

      – Ile je­stem dłuż­na panu dok­to­ro­wi?

      Or­łow­ski po­wstrzy­mał ją ru­chem ręki.

      – Nie, nie. Pro­szę niech pani zo­sta­wi. Na to bę­dzie je­szcze czas.

      – Ależ dla­cze­go…?

      – Dla­te­go, że pani bę­dzie mia­ła róż­ne wy­dat­ki. Trze­ba ku­pić le­kar­stwa. Może trze­ba bę­dzie po­my­śleć o ja­kimś wy­jeź­dzie. Jak wszyst­ko pój­dzie do­brze, to za­pro­si mnie pani na dużą kawę z szar­lot­ką. Prze­pa­dam za szar­lot­ka­mi z kre­mem.

      Scho­dząc ze scho­dów, Han­ka do­zna­wa­ła dziw­ne­go uczu­cia. Była naj­wy­raź­niej pod uro­kiem dok­to­ra Or­łow­skie­go. I nie tyl­ko jako le­karz zro­bił na niej wra­że­nie. Nig­dy jesz­cze do­tych­czas ża­den męż­czy­zna tak jej się nie po­do­bał.

      Iga cze­ka­ła w „Nie­spo­dzian­ce”. Była drob­na i prze­raź­li­wie chu­da. Pa­li­ła pa­pie­ro­sy bez munsz­tu­ków, a głów­ne jej po­ży­wie­nie sta­no­wi­ła czar­na kawa i kost­ki cu­kru. Pa­sja­mi lu­bi­ła da­wać do­bre rady, or­ga­ni­zo­wać ży­cie swym bli­źnim. Koło swo­ich spraw na­to­miast zu­peł­nie nie umia­ła cho­dzić i co pe­wien czas po­pa­da­ła w ja­kieś strasz­li­we ta­ra­pa­ty, z któ­rych wy­cią­ga­li ją przy­ja­cie­le z nie­ma­łym na­kła­dem sił i pie­nię­dzy. Za każ­dym ra­zem Igu­sia so­len­nie obie­cy­wa­ła, że na przy­szłość bę­dzie ostroż­na i że się nie da na­brać, ale po pew­nym cza­sie zno­wu zwy­cię­żał nie­po­praw­ny jej opty­mizm i wia­ra w lu­dzi. Za­po­mi­na­ła o nie­daw­nej po­raż­ce ży­cio­wej i ru­sza­ła ku no­wym kło­po­tom. Na wi­dok Han­ki po­de­rwa­ła się ze swe­go miej­sca tak ener­gicz­nie, że wy­la­ła kawę i zrzu­ci­ła ze sto­li­ka ta­le­rzyk z cia­stkiem.

      – Bój się Boga dziew­czy­no! Co się z tobą dzie­je? My­śla­łam już, że po­sta­no­wi­łaś za­no­co­wać u tego esku­la­pa.

      – Może nie mia­ła­bym nic prze­ciw­ko temu – uśmiech­nę­ła się Han­ka. Iga była wy­raź­nie za­sko­czo­na. Po­wie­dzia­ła:

      – No, no – i uważ­nie przyj­rza­ła się przy­ja­ciół­ce. – Taki in­te­re­su­ją­cy?

      – Nie­zwy­kle. Wspa­nia­ły męż­czy­zna. Co za kul­tu­ra, co za wdzięk, jaka swo­bo­da w spo­so­bie by­cia. No, po­wia­dam ci, je­stem ocza­ro­wa­na.

      – Ile wziął?

      – Nie chciał wziąć ani gro­sza.

      Iga gwizd­nę­ła ci­cho.

      – No to ro­zu­miem dla­cze­go je­steś nim tak za­chwy­co­na.

      – Nie wy­głu­piaj się. Ja mó­wię zu­peł­nie po­waż­nie. To uro­czy fa­cet.

      – Co ci po­wie­dział?

      – Po­ra­dził mi, że­bym wy­je­cha­ła na urlop.

      – No wi­dzisz. Prze­cież to samo ja ci mó­wię. Je­steś prze­mę­czo­na. Po­trzeb­ny ci jest wy­po­czy­nek i to wszyst­ko. A ty so­bie wbi­jasz do gło­wy, że masz fio­ła. Bzdu­ry.

      – A jed­nak Ze­lman…

      – Idio­ta, ten cały Ze­lman. To na­uko­wiec. Tacy naj­gor­si. Wiecz­nie tyl­ko teo­re­ty­zu­ją. I żeby móc się po­pi­sać tymi swo­imi teo­re­tycz­ny­mi kon­cep­cja­mi, w naj­zdrow­szym СКАЧАТЬ