Czarnobylska modlitwa.. Светлана Алексеевич
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Czarnobylska modlitwa. - Светлана Алексеевич страница 14

Название: Czarnobylska modlitwa.

Автор: Светлана Алексеевич

Издательство: PDW

Жанр: Документальная литература

Серия: Reportaż

isbn: 9788375364187

isbn:

СКАЧАТЬ nie będzie potrzebny. Jeszcze tylko konika…

      – Myśmy nie do domu wrócili, jak mówił jeden dziennikarz, co tu przyjechał, ale cofnęli się w czasie o sto lat. Żniemy sierpem, kosimy kosą. Młócimy cepami ziarno na asfalcie. Mój wyplata koszyki. A ja w zimie wyszywam. Tkam.

      – We wojnę z naszej rodziny zginęła siedemnastka. Zabili dwóch moich braci. Mama płakała i płakała. A chodziła taka jedna staruszka po wsiach, żebraczka. „Skarżysz się? – mówi do mamy. – Nie ma czego. Kto oddał życie za innych, ten jest święty”. Ja też mogłabym wszystko dla ojczyzny. Tylko zabić nie potrafię… Jestem nauczycielką, zawsze uczyłam: kochajcie człowieka. Dobro zawsze zwycięża. Dzieci są małe, mają czystą duszę.

      – Czarnobyl… To wojna nad wojnami. Człowiek nigdzie się nie ukryje. Ani na ziemi, ani w wodzie, ani na niebie.

      – Radio my od razu wyłączyli. Nie słuchamy żadnych wiadomości, za to żyjemy w spokoju. Nie denerwujemy się. Przyjeżdżają ludzie, opowiadają: wszędzie wojna. Podobno socjalizm się skończył i żyjemy w kapitaliźmie. Nawet car wróci. Prawda to?!

      – Z lasu to dzik do ogrodu zajrzy, to łosza. Ludzie rzadko. Sami milicjanci…

      – A pani niech do mnie wstąpi do chałupy.

      – I do mnie też. Tak dawno nie było gościa w mojej chacie.

      – Żegnam się i modlę… Boże! Dwa razy milicja piec mi rąbała… Wywozili go traktorem… A ja z powrotem! Jakby puścili tu ludzi, toby wszyscy na kolanach wrócili do domu. Roznieśli po świecie nasze nieszczęście. Tylko zmarłym pozwalają wracać. Przywożą ich tu. A żywi – tylko nocą. Lasami…

      – Na Radunicę4 wszyscy tutaj się pchają. Co do jednego. Każdy chciałby swoich odwiedzić. Milicja według listy przepuszcza, nie wolno tylko dzieciom do lat osiemnastu. Przyjadą i tak chętnie wystają każdy koło swojej chaty. W swoim ogrodzie pod jabłonią. Najpierw na grobach popłaczą, potem rozchodzą się po swoich zagrodach. I tam też płaczą i się modlą. Stawiają świeczki. Wiszą na swoich płotach jak na mogiłach. Zdarza się, że i wieniec położą przy domu. Powieszą biały rusznik5 na furtce. Ojczulek modlitwę przeczyta: „Bracia i siostry! Cierpliwi bądźcie!”.

      – Na cmentarz zabierają i jajka, i bułki. Wielu też bliny zamiast chleba. Kto co ma. Każdy siada przy swoich. Mówią:

      „Siostro, odwiedzić cię przyszłam. Chodź do nas na obiad”. Albo: „Mamusiu nasza. Tatulku. Wujku……”. Wołają dusze z nieba. Jak komu tego roku kto pomarł, to płacze, a komu dawniej, to już nie. Pogadają, powspominają. Wszyscy się modlą. Kto nie umie, też się modli.

      – Ale w nocy nie wolno płakać po umarłych. Jak słońce zajdzie, to już nie. Przyjmij, Boże, ich dusze. Wieczne odpoczywanie!

      – Kto nie skacze, ten płacze. Jedna Ukrainka sprzedaje na bazarze wielkie czerwone jabłka. Woła: „Kupujcie ludzie, jabłuszka!

      Czarnobylskie jabłka!”. A drugi jej radzi: „Kobito, nie gadaj, że to czarnobylskie, bo nikt nie kupi”. „Gadanie! Jeszcze jak kupują! Jeden dla teściowej, drugi dla szefa!”.

      – Jeden tu taki wrócił z więzienia. Bo ogłosili amnestię. Mieszkał w sąsiedniej wiosce. Matka mu zmarła, dom zakopali. To przystał do nas. „Dajcie, gospodyni, kawałek chleba i słoniny. Narąbię wam drew”. I tak chodzi po prośbie.

      – Jak burdel w kraju, to zaraz tu do nas ludzie uciekają. Przed innymi ludźmi. Przed prawem. I żyją sami. Obcy ludzie… Niedobrzy, nijakiej w oczach nie mają życzliwości. Jak wypiją sobie, to i podpalić mogą. Nocą śpimy, a pod łóżkiem mamy widły, siekiery. W kuchni przy drzwiach stoi młotek.

      – Na wiosnę biegał tu wściekły lis, a kiedy wściekły, to się łasi. Nie może patrzeć na wodę. Jak się postawi na dworze wiadro wody, to można się nie bać lisa! Ucieknie.

      – Przyjeżdżają tu… Kręcą o nas filmy, ale my tych filmów nigdy nie obejrzymy. Nie mamy ani telewizorów, ani prądu. Tyle widać, co przez okno. No i modlimy się oczywiście. Przedtem mieliśmy komunistów zamiast Boga, teraz został nam tylko Bóg.

      – My tu wszyscy ludzie zasłużeni. Ja jestem partyzantem, byłem w partyzantce przez rok. A kiedy nasi wyrzucili Niemców, trafiłem do wojska. Na Reichstagu wypisałem swoje nazwisko: Artiuszenko. Zdjąłem szynel, budowałem komunizm. No i gdzie teraz jest ten komunizm?

      – Tutaj, u nas. Żyjemy jak bracia i siostry.

      – W tamtym roku, kiedy się wojna zaczęła, nie było grzybów ani jagód. Uwierzy pani? Sama ziemia czuła nieszczęście. Rok czterdziesty pierwszy. Oj, pamiętam to, nie zapominam o wojnie! Rozeszły się plotki, że przygnano naszych jeńców i kto rozpozna swojego, może go zabrać. Poderwały się nasze baby, pobiegły! Wieczorem przyprowadziły, jedna swojego, druga obcego. Ale znalazła się taka gadzina. Żyła jak wszyscy… Żonaty, dwoje dzieci. Doniósł do komendantury, żeśmy wzięły Ukraińców. Waśko, Saszko… Następnego dnia przyjeżdżają Niemcy na motorach… Prosimy, padamy na kolana. A oni wyprowadzili ich za wieś i zabili z automatów. Dziewięciu. Wszyscy młodziutcy, przystojni! Waśko, Saszko… Żeby tylko wojny nie było. Tego to się strasznie boję!

      – Przyjedzie naczalstwo, pokrzyczy, pokrzyczy, a my wszyscy głusi i niemi. Jakoś przeżyliśmy wszystko, znieśli…

      – A ja o swoim… O swoim myślę i myślę… na grobach… Jedni zawodzą głośno, inni cicho. Inni czasem dodadzą: „Rozstąp się, piachu. Rozjaśnij się, ciemna nocko”. Z lasu się człowiek doczeka, a z piachu nigdy. Będę mówiła pieszczotliwie: „Iwanie. Iwanie, jak mam żyć?”. A on nic mi nie odpowie, ani złego, ani dobrego.

      – A ja tam. Nie boję się nikogo: ani nieboszczyków, ani zwierza, nikogo. Syn przyjeżdża z miasta i wymyśla: „Czego ty tu sama siedzisz? A jak cię kto zamorduje?”. A co taki może mi zabrać? Chyba te poduszki. W mojej chałupinie to jedyne bogactwo. Jak przyjdzie bandyta i wetknie łeb przez okno, to ja go siekierką, ciach! Po naszemu… Może i nie ma Boga, może kto inny siedzi tam wysoko, ale ktoś na pewno jest… A ja żyję.

      – Zimą dziad powiesił na podwórzu oprawionego cielaka. A cudzoziemców akurat przywieźli. „Dziadku, co tu robicie?” „Wypędzam promieniowanie”.

      – Różne rzeczy były… Ludzie opowiadali… Pochował jeden mąż żonę, a został mu chłopczyk malutki. Mężczyzna samotny… Zaczął pić ze smutku. Zdejmie z dziecka wszystko mokre i pod poduszkę. A żona, ona sama czy jej dusza tylko, zjawi się w nocy, wymyje, wysuszy i złoży w jednym miejscu. Kiedyś ją zobaczył. Zawołał, a ona się w tejże chwili jakby rozwiała. Stała się powietrzem. Wtedy mu sąsiedzi poradzili: jak cień mignie, to drzwi zamknij na klucz, wtedy może nie ucieknie od razu. A ona już w ogóle się nie pokazała. Co to było? Kto tam właściwie przyszedł?

      Nie wierzy pani? No to niech pani powie, skąd się wzięły bajki. Może to wszystko kiedyś było prawdą? Pani jest kształcona…

      – Jakież licho ten Czarnobyl przyniosło? Jedni gadają, że to uczeni winni. Łapią Boga za brodę, a on СКАЧАТЬ



<p>4</p>

Radunica (Radonica) – u Słowian Wschodnich tradycyjne święto zmarłych, uznane przez Cerkiew prawosławną i obchodzone dziewiątego dnia po Wielkiejnocy.

<p>5</p>

Rusznik – wyszywany ręcznik płócienny, mający dla Słowian Wschodnich znaczenie nie tylko estetyczne, ale i religijne.