Przejęcie. Wojciech Chmielarz
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Przejęcie - Wojciech Chmielarz страница 24

Название: Przejęcie

Автор: Wojciech Chmielarz

Издательство: PDW

Жанр: Криминальные боевики

Серия: Ze Strachem

isbn: 9788375368888

isbn:

СКАЧАТЬ z trzeciej.

      Przypomniała sobie tego chłopca. Grzeczny, dobrze wychowany, ale szybko się nudził. Wiercił się na krześle, jakby miał owsiki. Zmarszczyła brwi.

      – Ale Paweł…

      – Wiem – przerwał jej łagodnie, zanim zdążyła dokończyć. – To skomplikowana historia. Zresztą, to nie o tym chciałem z panią rozmawiać.

      – Nie?

      Teraz on się speszył.

      – Przepraszam, ale kiedy panią zobaczyłem… To był impuls, wie pani. Nikogo tutaj nie znam, panią to właściwie tylko ze szkolnych zdjęć Pawła, ale tam w sklepie… Po prostu słowa same wyszły mi z ust. Ot, tak. Sam nie wiem dlaczego… – Obrócił się w stronę lady ciastkarni, próbując ukryć zmieszanie. – Może jednak ciasto albo lody? – zapytał z nadzieją.

      – Nie, dziękuję.

      Sięgnął szybko po filiżankę i wypił dwa duże łyki kawy.

      – Przedstawiłem się w ogóle? – zapytał.

      – Nie.

      Wzniósł oczy w górę i pokręcił głową.

      – Przepraszam. Adrian.

      – Kasia.

      Wyciągnął do niej dłoń. Podała mu swoją, myśląc, że ją uściśnie, ale on ją delikatnie uchwycił, a potem pocałował, ledwie muskając wargami. Lekko otworzyła usta, zaskoczona. Spojrzał na nią z niepokojem.

      – Znowu się wygłupiłem? U nas się tak robi.

      – Nie, to było bardzo miłe. U was? To znaczy gdzie?

      – W Hiszpanii.

      – Pan jest stamtąd?

      – Pół na pół – odpowiedział. – Matka stąd, ojciec stamtąd.

      – To dlatego tak dobrze mówi pan po polsku…

      – Miło mi to słyszeć. Mama o to dbała. Mam nawet polski paszport.

      – Naprawdę?

      – Podwójne obywatelstwo – potwierdził. – Ale na stałe mieszkam tam. Do Polski przyjechałem na kilka tygodni załatwić interesy i osobiste sprawy. Ale o tym nie chcę pani mówić. Poza tym byłoby to chyba trochę niezręczne. Ze względu na matkę Pawła.

      – Tak, oczywiście – powiedziała. Odczuła pewną ulgę. Przez kilka lat pracy jako nauczycielka w prywatnej szkole naoglądała się dziwacznych sytuacji rodem z tandetnych oper mydlanych. Przez chwilę bała się, że Adrian będzie próbował ją wciągnąć w taką awanturę. Ale nie. Wyglądał po prostu na zwykłego, lekko zagubionego w obcym mieście faceta, który miał potrzebę z kimś porozmawiać.

      Spojrzał na zegarek. Kaśka nie znała się, ale ten wyglądał na dość drogi.

      – Przepraszam, ale muszę się zbierać.

      Wyjął z portfela banknot dwudziestozłotowy i położył go pod pustą filiżanką. Odwróciła wzrok, bo nie chciała, żeby pomyślał, że sprawdza, ile ma pieniędzy. Przyglądała się zaparkowanym nieopodal samochodom. Adrian chrząknął cicho.

      – Tak sobie pomyślałem – zaczął nieśmiało. – Może… sam nie wiem. Co byś powiedziała na kolację? Dzisiaj wieczorem.

      Przypomniała sobie o Asi. O tym, że miała do niej zadzwonić, o winie, na które się umawiały od wieków. Ale skoro tyle je odwlekały, to jeszcze trochę mogło poczekać.

      – Z przyjemnością.

      – O ósmej? Powiedzmy pod tą cukiernią. Zabiorę cię stąd.

      Kiwnęła głową.

      – W takim razie do zobaczenia.

      – Zaczekaj!

      Spojrzał na nią pytająco.

      – To może głupie pytanie… – Poprawiła kosmyk włosów, który opadł jej na czoło. – Ale czy ty przypadkiem nie jesteś sławny? W tej Hiszpanii.

      – Nie. Dlaczego?

      Wskazała na stojący po drugiej stronie ulicy samochód, w którym siedział mężczyzna.

      – Bo tamten facet robił ci zdjęcie. To znaczy nam. Takim aparatem jak paparazzi – wyjaśniła.

      Adrian wyprostował się i zmrużył powieki. A potem powoli pokręcił głową z poważną miną. Dopiero po chwili pozwolił sobie na uśmiech.

      – Nie. Nie jestem sławny. To musi być jakaś pomyłka – powiedział. – To o ósmej?

      – O ósmej.

      Pocałował ją w dłoń na pożegnanie i wyszedł z kawiarni. Wypiła swoją kawę, uśmiechając się pod nosem. Nie mogła się doczekać, kiedy opowie o tym spotkaniu Aśce. To był dzień, kiedy nie miało się nic wydarzyć. A wydarzyło się coś bardzo przyjemnego. Coś, co mogło mieć jeszcze przyjemniejszy ciąg dalszy.

      Nie zauważyła, kiedy samochód z fotografem odjechał.

      – Powiedz mi, że masz jakieś dobre wiadomości – rzucił Andrzejewski, wchodząc do pokoju.

      – Żadnych – przyznał Mortka.

      Andrzejewski zmrużył powieki, a potem z jego gardła wydobyło się niewyraźne chrząknięcie.

      – Ależ wy tu macie gorąc – stwierdził podinspektor. Wyjął z kieszeni chusteczkę i otarł krople potu z czerwonej od opalenizny łysiny. – Można? – zapytał, wskazując na miejsce obok Suchej. Policjantka kiwnęła głową. Oprócz nich w sali konferencyjnej nie było nikogo.

      – Powiedz mi w takim razie, że macie cokolwiek.

      – Mamy cokolwiek – zgodził się Mortka i zaczął przerzucać leżące przed nim dokumenty. – Nic niewarte zeznanie dwójki zakochanych lumpów, którzy nic nie widzieli, mimo że mieli sprawcę na wyciągnięcie ręki. Raport z sekcji zwłok, z którego wynika to, co widać gołym okiem. I orzeszek ziemny w dłoni ofiary.

      – Odciski palców?

      – Żadnych na ofierze.

      – Jakieś personalia?

      – Wyniki są wstępne, ale według nich facet nie figuruje w naszych kartotekach. Wśród zgłoszonych zaginionych osób nie ma również nikogo, czyj opis pasowałby do naszego klienta.

      – A co się mówi na mieście?

      Mortka wskazał na Suchą. Policjantka wyprostowała się na krześle i położyła dłonie СКАЧАТЬ