Название: Przejęcie
Автор: Wojciech Chmielarz
Издательство: PDW
Жанр: Криминальные боевики
Серия: Ze Strachem
isbn: 9788375368888
isbn:
– Tak, oczywiście. Tak jak się umawialiśmy. O szesnastej.
– Świetnie.
Następne kilka sekund ciszy. Czekał na jej głos.
– Trzymaj się, Kuba.
Rozłączyła się, zanim zdążył jej odpowiedzieć. Stał przez chwilę bez ruchu, a potem opadł powoli na łóżko. Położył sobie telefon komórkowy na piersi i odetchnął głęboko. Myślał o Oli.
Myślał, że ona myśli o nim.
Szybki bieg. Równe tempo. Pamiętać o oddechu. Krok za krokiem, zmusić mięśnie do działania, chociaż już piekły z wysiłku. Nie dać się.
Podobno niektórzy biegali dla przyjemności. Mogła to zrozumieć. U niej to była jednak zawsze walka.
Sucha pędziła przez ciemny park Skaryszewski alejkami rozświetlonymi pomarańczowym blaskiem latarń, których szklane klosze wyglądały jak chińskie lampiony. Była niemal sama. Co pewien czas mijała zakochane pary, splecione ze sobą w uścisku. Gdzieś z boku słyszała odgłosy imprezy, która odbywała się na parkowym trawniku.
Zwolniła i wyrównała krok.
W przeciwieństwie do większości biegaczy Sucha biegała bez słuchawek w uszach. Chciała słyszeć: to, co się dzieje wokół, swój oddech, bicie serca, stopy uderzające miarowo o parkową ścieżkę. Muzyka w uszach pozwalała zabić nudę, pomagała umysłowi odpłynąć, odprężyć się. Ale ona wolała być w pełni świadoma każdego swojego ruchu. Nie znasz własnego ciała, jeśli nie rozumiesz sygnałów, które ono ci wysyła. Nie zrozumiesz sygnałów, jeśli nie nauczysz się ich rozpoznawać. Nie nauczysz się ich rozpoznawać, jeśli na treningu, zamiast ich wypatrywać, zagłuszasz je kolejnymi kawałkami z podręcznego odtwarzacza. Każdy ból mięśnia, każdy źle postawiony krok, każdy urwany oddech był wiadomością, którą należało odebrać, zinterpretować, a potem wykorzystać podczas treningu.
Tylko w ten sposób człowiek stawał się lepszy.
Ale czasami umysł potrzebował dodatkowego zajęcia. Inaczej się nudził. A nuda była wrogiem. Dlatego starała się jej do siebie nie dopuścić. Przypominała sobie wydarzenia z dnia, zebrane informacje, kategoryzowała je, wkładała do odpowiednich szufladek, a kiedy już się tam znalazły, wyjmowała je z powrotem, obracała w myślach, łączyła z innymi. Tak jak dzisiaj: orzeszek ziemny. Arachis hypogaea. Gatunek rośliny z rodziny bobowatych. Pochodzący z Ameryki Południowej. Główni producenci to Chiny, Indie, Nigeria i Stany Zjednoczone oraz kraje Afryki Subsaharyjskiej. W Europie występuje na Bałkanach, we Włoszech, Francji.
Nie. To nie miało sensu. To musiał być jakiś żart. Głupi dowcip. Tylko kto, do cholery, żartuje w ten sposób?
Przyśpieszyła. Paradoksalnie to właśnie w ten sposób łatwiej jej się było skupić.
Arachis hypogaea. Dorasta do pięćdziesięciu centymetrów. Liście mają do siedmiu centymetrów wzdłuż i trzech wszerz. Łupinki zawierają nawet do czterech nasion. Co im to mówiło? Nic. Orzeszek jak orzeszek. Można je znaleźć wszędzie. W sklepach. W barach.
Pozwoliła, żeby ta myśl na dłużej zagościła jej w głowie. Ostrożnie, żeby jej nie stracić, sięgnęła do innej szufladki i wyciągnęła kolejną: zadbany mężczyzna – ofiara. Jak te dwie myśli wyglądały obok siebie?
Dobrze. Wyglądały dobrze. Zadbany mężczyzna. W barze. Podrywa kobietę. Kobieta go zabija, bo… Nie. To nie miało sensu. Kobiety tak nie zabijały. Zbyt trudne. Wymagało zbyt dużo sił. Sucha była wysportowana. Trenowała od lat – biegi, sztuki walki, pływanie. Bez trudu mogłaby wypatroszyć ofiarę. Ale nawet ona za nic nie dałaby rady wciągnąć ciała na most. To musiał być mężczyzna. Tylko kto? Zazdrosny mąż, kochanek? Już lepiej. Powrót do ofiary. Był zadbany. Ogolony, przycięte paznokcie. Gej? Stereotypowe, ale kuszące. Trzeba było sprawdzić.
Ale znowu – co im to dawało? Tyle, co nic. W tym mieście działały setki, jeśli nie tysiące barów. W każdym pewnie były orzeszki. Całkowicie pospolite. Wszechobecne. Przecież na każdym opakowaniu spożywczym dało się znaleźć napis: „Może zawierać śladowe ilości orzechów”.
Ale ten pieprzony orzeszek tam był, i był ważny. Czego nie dostrzegała? Co jej umykało?
Zacisnęła zęby, dusząc krzyk wewnątrz siebie, i zmusiła się do jeszcze szybszego biegu.
A Mortka? Czy on wiedział, rozumiał coś więcej? Wydawało się jej, że nie, że to niemożliwe. Nie wyglądał na specjalnie bystrego. Ale jednego mu nie mogła odmówić – zaangażowania. Było po nim widać, że nie odpuści. Będzie im się dobrze pracować. Oczywiście jeśli nie zacznie jej naciskać. Co mu powiedziała? Nie jestem lesbijką, nie zostałam zgwałcona.
Źle stanęła, a może to mięśnie wreszcie nie wytrzymały. Poleciała do przodu z szeroko rozłożonymi ramionami, którymi początkowo rozpaczliwie machała w powietrzu, żeby potem zmusić je do wyćwiczonego działania. Zasłoniła twarz, wygięła ciało. Nie mogła już liczyć na to, że uda jej się wykonać elegancki, prawidłowy pad, ale bez trudu zamortyzowała upadek.
Ziemia była twarda, ale nie bolało tak bardzo. Odwróciła się na plecy i pozwoliła sobie na kilkanaście długich sekund odpoczynku. Potem wstała z ziemi i truchtem ruszyła w stronę domu. Trening był skończony. Wreszcie, po całym dniu, odprężyła się.
Nie jestem lesbijką, nie zostałam zgwałcona. Tak powiedziała. Jedno zdanie złożone, dwa zdania współrzędne.
Żadne z tych zdań nie było kłamstwem.
Żadne też nie było prawdą.
Rozdział 5
Światło słoneczne ginęło w głębinach zielonych kafelków. Konieczne było włączenie lamp jarzeniowych. Pośrodku pomieszczenia stał stół ze stali nierdzewnej, a na nim leżało krągłe, miękkie ciało.
Mortka przyglądał się twarzy zmarłego, jakby próbował z nalanych policzków, mięsistych ust i pokrytej opalenizną łysiny odczytać tajemnice zamordowanego.
Równocześnie cały czas czuł na sobie spojrzenie Suchej.
– Co jest? – zapytał, nawet nie odwracając głowy. Kątem oka zauważył, że drgnęła zaskoczona.
– Nie, nic.
Drzwi od sali otworzyły się z cichym skrzypieniem i do środka wmaszerowała doktor Halina Trymek. Wysoka, dumnie, może nawet arogancko wyprostowana, z zadartym w górę nosem. Archetyp nauczyciela akademickiego, który zawsze i wszystko wie najlepiej. Ale zmieniła się od ich ostatniego spotkania. Wtedy nosiła krótko ścięte włosy, po męsku. Teraz odrosły, a jakiś fryzjer musiał spędzić nad nimi sporo czasu, żeby stworzyć modną, niesymetryczną fryzurę i dyskretne złote pasemka. Paznokcie miała pomalowane na intensywnie zielony kolor.
Doktor Trymek podeszła do stołu z ciałem i dopiero wtedy przywitała się z policjantami. Zdobyła się nawet na chłodny uśmiech.
– Dawno СКАЧАТЬ