Karaluchy. Ю Несбё
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Karaluchy - Ю Несбё страница 15

Название: Karaluchy

Автор: Ю Несбё

Издательство: PDW

Жанр: Криминальные боевики

Серия: Ślady Zbrodni

isbn: 9788324593323

isbn:

СКАЧАТЬ odwróciła się z szeroko otwartymi oczami do sąsiedniego stolika. Siedzącej przy nim parze od razu zaczęło się spieszyć z powrotem do jedzenia. Crumley podrapała się widelcem po łydce.

      – Od trzech miesięcy nie padało – powiedziała.

      – Słucham?

      Skinęła na kelnera, prosząc o rachunek.

      – Jaki to ma związek ze sprawą? – spytał Harry.

      – Niewielki.

      Była już prawie trzecia w nocy. Hałas miasta wydawał się przytłumiony przez równy warkot wentylatora na nocnym stoliku. Mimo to Harry od czasu do czasu słyszał, jak duża ciężarówka przejeżdża przez most Taksina, i ryk silnika samotnej łodzi odbijającej od pirsu na Chao Phraya.

      Kiedy wszedł do mieszkania, zobaczył światełko mrugające na aparacie telefonicznym i po naciskaniu przez chwilę rozmaitych guziczków udało mu się odsłuchać dwie wiadomości. Pierwsza była z ambasady norweskiej. Radca ambasady Tonje Wiig mówiła przez nos, a słowa wymawiała tak, jakby pochodziła z zamożnych zachodnich dzielnic Oslo albo bardzo pragnęła stamtąd pochodzić. Nosowy głos prosił Harry’ego o przyjście do ambasady o dziesiątej następnego dnia, ale w trakcie nagrania wiadomości zmienił tę godzinę na dwunastą, bo pani radca zorientowała się, że o dziesiątej piętnaście ma już umówione spotkanie.

      Druga wiadomość była od Bjarnego Møllera. Życzył Harry’emu powodzenia i nic więcej. Chyba nie lubił rozmawiać z automatyczną sekretarką.

      Harry leżał, mrugając w ciemności. Mimo wszystko nie kupił tego sześciopaku. I jak się okazało, zastrzyki z witaminą B12 znalazły się jednak w walizce. Po tamtym pijaństwie w Sydney leżał bez czucia w nogach, a jeden taki zastrzyk sprawił, że podniósł się jak Łazarz. Westchnął. Kiedy właściwie podjął decyzję? Gdy poinformowano go o tej pracy w Bangkoku? Nie, wcześniej. Już kilka tygodni temu wyznaczył sobie końcową datę: urodziny Sio. Bogowie jedni wiedzą, dlaczego się zdecydował. Może po prostu miał dosyć tego, że stale jest nieobecny. Dosyć dni, które przychodziły i odchodziły, nawet się z nim nie witając. Mniej więcej. Nie miał siły na starą dyskusję o tym, dlaczego Jeppe1 nie chce teraz pić, bo tak czy owak jak zwykle, kiedy Harry podjął decyzję, była ona niewzruszona, nieubłaganie ostateczna. Żadnych kompromisów, żadnego odkładania w czasie. „Mogę to rzucić z dnia na dzień”. Ileż to razy słuchał, jak U Schrødera chłopaki próbowały się przekonywać, że nie są od dawna pełnokrwistymi alkoholikami. On sam był tak samo pełnokrwisty, ale rzeczywiście nie znał nikogo innego, kto tak jak on naprawdę potrafiłby rzucić picie, kiedy zechciał. Urodziny Sio wypadały dopiero za dziewięć dni, lecz ponieważ Aune miał rację, mówiąc, że wyjazd jest dobrym punktem początkowym, Harry jeszcze to przyspieszył.

      Jęknął i obrócił się na bok. Zastanawiał się, co robi Sio, czy odważyła się wieczorem wyjść z domu, czy zadzwoniła do ojca, jak obiecała, a jeśli tak, to czy z nią rozmawiał, czy powiedział coś więcej oprócz „tak” i „nie”.

      Minęła już trzecia, a mimo że w Norwegii była zaledwie dziewiąta, to przecież niewiele spał od półtorej doby i powinien zasnąć bez najmniejszych problemów. Ale za każdym razem, kiedy zamykał oczy, widział przed sobą fotografię małego nagiego tajskiego chłopca, widoczną w świetle reflektorów samochodowych, wolał więc trzymać je otwarte jeszcze przez jakiś czas. Może mimo wszystko powinien był kupić ten sześciopak. Kiedy w końcu zasnął, na moście Taksina zaczął się już poranny ruch.

      9

      Nho wszedł do komendy policji głównym wejściem, ale zatrzymał się na widok wysokiego jasnowłosego policjanta, usiłującego dogadać się z uśmiechniętym strażnikiem.

      – Dzień dobry, mister Hole, mogę w czymś pomóc?

      Harry się odwrócił. Oczy miał zapuchnięte i przekrwione.

      – Owszem, możesz mi pomóc wyminąć tego uparciucha.

      Nho skinął głową strażnikowi, który odsunął się na bok i przepuścił obu mężczyzn.

      – Twierdził, że mnie nie poznaje – mruknął Harry, kiedy czekali na windę. – Cholera, potrafi chyba zapamiętać człowieka z dnia na dzień?

      – Nie wiem. Jesteś pewien, że to on stał tam wczoraj?

      – W każdym razie ktoś podobny.

      Nho wzruszył ramionami.

      – Pewnie uważasz, że wszystkie tajskie twarze są identyczne?

      Harry już miał odpowiedzieć, ale w porę dostrzegł kwaśny uśmieszek na wargach Nho.

      – Rozumiem. Próbujesz mi powiedzieć, że my, białasy, wszyscy wydajemy się wam tacy sami.

      – No nie. Potrafimy odróżnić Arnolda Schwarzeneggera od Pameli Anderson.

      Harry wyszczerzył zęby. Polubił młodego policjanta.

      – Jasne. Rozumiem. Jeden zero dla ciebie, Nho.

      – Nho.

      – No tak, Nho. Nie tak powiedziałem?

      Taj z uśmiechem pokręcił głową.

      Winda była przepełniona i cuchnąca. Wsiadanie do niej przypominało wciskanie się do worka z używanym strojem treningowym. Harry górował o dwie głowy nad innymi. Niektórzy przyglądali się wysokiemu Norwegowi, śmiejąc się z podziwem. Jeden z mężczyzn spytał o coś Nho i zaraz zawołał:

      – Ah, Norway… that’s… that’s… I can’t remember his name… please help me.

      Harry uśmiechnął się i próbował przepraszającym gestem rozłożyć ręce, ale było za ciasno.

      – Yes, yes. Very famous! – upierał się mężczyzna.

      – Ibsen? – spróbował Harry. – Nansen?

      – No, no. More famous.

      – Hamsun? Grieg?

      – No, no.

      Kiedy wysiadali na piątym piętrze, mężczyzna patrzył na nich ponuro.

      – To jest twoje biuro – pokazała Crumley.

      – Przecież tam ktoś siedzi – zdziwił się Harry.

      – Nie tam. Tam.

      – Tam? – Dostrzegł krzesło przyciśnięte do czegoś w rodzaju długiego stołu, przy którym ludzie siedzieli jeden obok drugiego. Na stole przy wolnym krześle mieścił się akurat notatnik i telefon.

      – Zobaczę, może uda mi się załatwić coś innego, gdyby twój pobyt miał się przedłużyć.

СКАЧАТЬ



<p>1</p>

Jeppe – wieśniak-pijaczyna, bohater XVIII-wiecznej komedii Ludviga Holberga Jeppe ze Wzgórza (przyp. tłum.).