Policja. Ю Несбё
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Policja - Ю Несбё страница 7

Название: Policja

Автор: Ю Несбё

Издательство: PDW

Жанр: Криминальные боевики

Серия: Ślady Zbrodni

isbn: 9788327150813

isbn:

СКАЧАТЬ pracowali przy tej sprawie. Bez żadnych rezultatów.

      W pokoju zapadła cisza i Ståle Aune po minie pacjenta poznał, że ten właśnie zadał jakieś pytanie i czeka na odpowiedź psychologa.

      – Hm. – Aune oparł brodę na zaciśniętej pięści i popatrzył pacjentowi w oczy. – A co pan o tym myśli?

      W spojrzeniu mężczyzny pojawiło się zdumienie. Aune przez moment już się bał, że pacjent poprosił o szklankę wody lub coś podobnego.

      – Co myślę o tym, że ona się uśmiecha? Czy o tym ostrym świetle?

      – O jednym i o drugim.

      – Czasami wydaje mi się, że uśmiecha się, ponieważ mnie lubi. Kiedy indziej, że chce mnie nakłonić, żebym coś zrobił. Ale gdy przestaje się uśmiechać, to ostre światło w jej oczach gaśnie i wtedy jest za późno, żeby coś stwierdzić, bo wtedy ona nie chce już nic mówić. Dlatego uważam, że to może wzmacniacz. Mam rację?

      – Hm… Wzmacniacz?

      – Tak. – Chwila milczenia. – Ten, o którym opowiadałem. Ten, który ojciec wyłączał, kiedy wchodził do mojego pokoju i mówił, że słucham tej płyty już za długo, że to graniczy z szaleństwem. Opowiadałem panu, że patrzyłem, jak to małe czerwone światełko przy wyłączniku powoli gaśnie, aż w końcu znika. Jak oko. Albo jak zachód słońca. Myślałem wtedy, że ją tracę. To dlatego ona milknie pod koniec snu. To ona jest wzmacniaczem, który cichnie, kiedy ojciec go wyłącza. Wtedy nie mogę z nią rozmawiać.

      – Słuchał pan płyt i myślał o niej?

      – Tak. Nieustannie. Tak mniej więcej do szesnastego roku życia. I nie płyt. Płyty.

      – Dark Side of the Moon?

      – Tak.

      – Ale ona pana nie chciała?

      – Tego nie wiem. Najprawdopodobniej nie. Wtedy.

      – Hm. Nasza godzina dobiegła końca. Dam panu coś do poczytania na następny raz. I chciałbym, żebyśmy ułożyli nowe zakończenie tej historii ze snu. Ona musi mówić. Musi coś do pana powiedzieć. Coś, co chciałby pan od niej usłyszeć. Na przykład, że pana lubi. Może pan trochę o tym pomyśleć przed następną wizytą?

      – Dobrze.

      Pacjent wstał, zdjął płaszcz z wieszaka i podszedł do drzwi. Aune usiadł przy biurku i spojrzał na kalendarz, który świecił mu w oczy z ekranu komputera. Już wyglądał na deprymująco wypełniony. Nagle psycholog uświadomił sobie, że to znowu się stało. Kolejny raz całkiem wyleciało mu z głowy nazwisko pacjenta. Na szczęście znalazł je w kalendarzu. Paul Stavnes.

      – W przyszłym tygodniu o tej samej porze, w porządku, panie Stavnes?

      – Oczywiście.

      Ståle go wpisał. Kiedy podniósł wzrok, Stavnesa już nie było.

      Aune wstał, wziął gazetę i podszedł z nią do okna. Gdzie, u diabła, podziało się to globalne ocieplenie, które stale obiecywali? Zerknął na gazetę, ale nagle nie miał już na nią siły. Rzucił ją na podłogę. Tygodnie i miesiące powtarzania tych samych fraz. Zamordowany. Mocne ciosy w głowę. Erlend Vennesla pozostawił żonę, dzieci i wnuki. Przyjaciele i koledzy są w szoku. „Ciepły, życzliwy człowiek”. „Nie dało się go nie lubić”. „Miły, uczciwy i tolerancyjny. Nie miał absolutnie żadnych wrogów”. Ståle Aune głęboko wciągnął powietrze w płuca. There is no dark side of the moon, not really. Matter of fact, it’s all dark.

      Spojrzał na telefon. Mieli jego numer. Ale aparat milczał. Tak jak dziewczyna z tego snu.

      4

      Naczelnik Wydziału Zabójstw Gunnar Hagen potarł czoło ręką i przesunął ją wyżej na lagunę wśród włosów. Pot, który zebrał się na dłoni, pozostał na gęstym atolu w tylnej jego części. Przed nim siedziała grupa śledcza. W wypadku typowego zabójstwa składałaby się z dwunastu osób, ale zabójstwa kolegów nie zaliczały się do typowych i sala K2 zapełniła się aż po ostatnie krzesło blisko pięćdziesięcioma osobami. Gdyby wziąć pod uwagę jeszcze tych, którzy byli na zwolnieniach lekarskich, grupa liczyłaby pięćdziesiąt trzy osoby. Wkrótce na zwolnienie mieli trafić kolejni, bo nacisk mediów zaczynał solidnie dawać się we znaki. Najlepszą rzeczą, jaką dało się powiedzieć o tej sprawie, było to, że dzięki niej dwa duże środowiska zajmujące się wykrywaniem sprawców zabójstw w Norwegii – Wydział Zabójstw Komendy Okręgowej i KRIPOS – zbliżyły się do siebie. Zawieszono wszelką rywalizację, członkowie poszczególnych jednostek współpracowali ze sobą jako jedna grupa, której jedynym priorytetem stało się wyjaśnienie, kto zabił ich kolegę. Pierwsze tygodnie wypełnione intensywnością i żarem wprawiły Hagena w przekonanie, że sprawa zostanie prędko wyjaśniona, mimo braku śladów technicznych, świadków, ewentualnych motywów czy podejrzanych, możliwych i niemożliwych tropów. Po prostu dlatego, że tak wielka była wola wykrycia sprawcy. Sieć miała bardzo drobne oczka, a środki, jakie oddano im do dyspozycji, wydawały się prawie bez granic. A jednak.

      Szare zmęczone twarze wpatrywały się w niego z apatią, która w ostatnich tygodniach stawała się coraz wyraźniejsza. Wczorajsza konferencja prasowa – która z uwagi na prośbę o wszelką możliwą pomoc paskudnie przypominała kapitulację – nie podniosła morale w grupie. Dziś wpłynęły kolejne dwa zwolnienia, i to od ludzi, którzy nie rzucali ręcznika z powodu kataru. Oprócz sprawy Erlenda Vennesli jeszcze sprawa Gusta Hanssena zmieniła status z rozwiązanej na nierozwiązaną, ponieważ Oleg Fauke został zwolniony, a Chris „Adidas” Reddy wycofał swoje przyznanie się do winy. No tak, sprawa Vennesli miała jeszcze jedną pozytywną stronę: śmierć policjanta przesłoniła zabójstwo dilera narkotyków do tego stopnia, że prasa ani słowem nie wspomniała o wznowieniu śledztwa.

      Hagen spojrzał na kartkę, która leżała przed nim na mównicy. Zapisane na niej były dwie linijki. To wszystko. Poranna odprawa z dwiema linijkami. Chrząknął.

      – Dzień dobry wszystkim. Jak większość z was już wie, po wczorajszej konferencji prasowej otrzymaliśmy wiele zgłoszeń. Łącznie było ich osiemdziesiąt dziewięć. Wiele z nich teraz sprawdzamy.

      Nie musiał dodawać tego, co wiedzieli wszyscy: że po blisko trzech miesiącach dotarli już do osadów dennych i dziewięćdziesiąt pięć procent tych zgłoszeń to wierutne bzdury. Zwykli wariaci, którzy dzwonili zawsze, pijacy, ludzie, którzy chcieli rzucić podejrzenia na kogoś, kto poderwał im dziewczynę, na sąsiada, który nie umył schodów, chcieli zrobić dowcip, albo po prostu tacy, którzy potrzebowali trochę uwagi, chwili rozmowy z drugim człowiekiem. Mówiąc „wiele z nich”, miał na myśli cztery. Cztery zgłoszenia. A mówiąc „sprawdzamy”, skłamał, bo już zostały sprawdzone. I doprowadziły ich tam, gdzie byli wcześniej – donikąd.

      – Mamy dzisiaj wizytę z wysokiego szczebla – dodał i od razu się zorientował, że mogło to zostać odebrane jako sarkazm. – Komendant chciał powiedzieć parę słów. Proszę, Mikaelu…

      Zamknął papierową teczkę, uniósł ją i opuścił jej brzeg na stół, jakby zawierała cały СКАЧАТЬ