Policja. Ю Несбё
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Policja - Ю Несбё страница 20

Название: Policja

Автор: Ю Несбё

Издательство: PDW

Жанр: Криминальные боевики

Серия: Ślady Zbrodni

isbn: 9788327150813

isbn:

СКАЧАТЬ karnym, i w ewidencji ludności, i w kilku innych rejestrach…

      – Do diabła, musimy ją natychmiast wezwać!

      – Na przykład w rejestrze osób zaginionych.

      W Oslo na długą chwilę zapadła cisza. Katrine miała ochotę iść na długi spacer aż do kutrów rybackich na Bryggen, kupić torbę dorszowych łbów, wrócić do mieszkania w dzielnicy Møhlenpris i długo przyrządzając obiad, oglądać serial Breaking Bad i czekać, aż znów zacznie padać.

      – No dobrze – odezwał się wreszcie Hagen. – W każdym razie dałaś nam coś, czego możemy się uchwycić. Jak się nazywa ten facet?

      – Valentin Gjertsen.

      – I gdzie on teraz jest?

      – No właśnie o to chodzi – powiedziała Katrine Bratt i zorientowała się, że się powtarza. Palce znów przebiegły po klawiaturze. – Nigdzie nie mogę go znaleźć.

      – On też zaginął?

      – Na liście zaginionych go nie ma. I to dziwne, bo sprawia wrażenie, jakby zniknął z powierzchni ziemi. Nie ma znanego adresu, żadnego zarejestrowanego telefonu, nie korzysta z karty kredytowej, nie ma nawet konta w banku. Nie głosował podczas ostatnich wyborów, a w ciągu ostatniego roku nie jeździł pociągiem ani nie latał samolotem.

      – Próbowałaś w Google?

      Katrine śmiała się, dopóki nie zrozumiała, że Hagen wcale nie żartował.

      – Spokojnie – odparła. – Znajdę go. Załatwię to na domowym komputerze.

      Rozłączyli się. Katrine wstała, włożyła kurtkę i zaczęła się spieszyć, bo nad Askøy zbierały się chmury. Już miała wyłączyć komputer, gdy nagle na coś wpadła. Na coś, co powiedział jej kiedyś Harry Hole. Że często zapomina się o sprawdzeniu rzeczy najbardziej oczywistej. Szybko postukała w klawisze i z niecierpliwością czekała, aż strona się załaduje.

      Zorientowała się, że w głębi dużej wspólnej przestrzeni biurowej kilka głów się odwróciło, gdy wykrzykiwała swoje bergeńskie przekleństwa. Nie chciało jej się jednak ich uspokajać, że tym razem to nie nawrót psychozy. Harry jak zwykle miał rację.

      Sięgnęła po słuchawkę i przycisnęła guzik Repeat. Gunnar Hagen odebrał po drugim dzwonku.

      – Myślałam, że wychodzisz na zebranie – powiedziała.

      – Przełożyłem. Właśnie przydzielam ludzi do poszukiwania tego Valentina Gjertsena.

      – Już nie musisz. Właśnie go znalazłam.

      – Tak?

      – Nic dziwnego, że zniknął z powierzchni ziemi. Podkreślam, z powierzchni.

      – Chcesz powiedzieć, że…

      – Tak, nie żyje. Napisali to dość wyraźnie w ewidencji ludności. Przepraszam za to zawracanie głowy z Bergen. Idę do domu pocieszyć się zupą rybną i rybimi łbami.

      Kiedy odłożyła słuchawkę i spojrzała w okno, okazało się, że już zaczęło padać.

      Anton Mittet podniósł głowę znad filiżanki z kawą, kiedy Gunnar Hagen wpadł do niemal pustej kantyny na siódmym piętrze Budynku Policji. Anton od dłuższej chwili siedział, podziwiając widok. Myślał.

      O tym, jak dawniej mogło być. I uświadomił sobie, że już przestał myśleć o tym, jak jeszcze może być. Może to oznaczało, że się starzał. Człowiek bierze do ręki rozdane karty, ogląda je, nie dostanie nowych. Może jedynie grać najlepiej, jak umie, tymi, które mu przypadły. I marzyć o tych, które mogły się trafić.

      – Przepraszam za spóźnienie, Anton. – Gunnar Hagen usiadł na krześle naprzeciwko. – Miałem głupi telefon z Bergen. Jak leci?

      Anton wzruszył ramionami.

      – Pracuję. Patrzę, jak młodzi ludzie mijają mnie w drodze na szczyt. Próbuję dawać im dobre rady, ale chyba nie widzą powodu, żeby słuchać faceta w średnim wieku, który ciągle jest sierżantem. Mam wrażenie, że w ich odczuciu życie to czerwony chodnik rozwinięty akurat dla nich.

      – A w domu?

      Anton powtórzył poprzedni gest.

      – W porządku. Zona się skarży, że za dużo pracuję. Ale kiedy już jestem w domu, skarży się tyle samo. Brzmi znajomo?

      Hagen wydał z siebie neutralny odgłos, który mógł oznaczać dokładnie to, co chciał usłyszeć rozmówca.

      – Pamiętasz dzień swojego ślubu?

      – Pamiętam. – Hagen dyskretnie zerknął na zegarek. Świetnie wiedział, która godzina, ale chciał dać sygnał Antonowi.

      – Najgorsze, że człowiek, mówiąc „tak” na całą wieczność, naprawdę tak myśli. – Anton zaśmiał się głucho i pokręcił głową.

      – Chciałeś rozmawiać ze mną o czymś konkretnym? – spytał Hagen.

      – Tak. – Anton przesunął palcem po grzbiecie nosa. – Wczoraj pojawił się na dyżurze pielęgniarz. Wydał mi się jakiś dziwny. Nie bardzo umiem określić, o co chodziło, ale wiesz, że takie stare lisy jak my potrafią wyczuć różne rzeczy. Trochę więc go posprawdzałem. Okazało się, że jakieś trzy czy cztery lata temu był zamieszany w sprawę zabójstwa. Zwolniony, poza podejrzeniami. Ale mimo wszystko.

      – Rozumiem.

      – Pomyślałem, że najlepiej przyjść z tym do ciebie. Chyba możesz porozmawiać z kierownictwem szpitala, żeby go jakoś dyskretnie odsunęli.

      – Zajmę się tym.

      – Dziękuję.

      – To ja dziękuję. Dobra robota, Anton.

      Anton Mittet lekko się ukłonił. Ucieszył się z podziękowania Hagena. Ucieszył się, bo przypominający z wyglądu mnicha naczelnik wydziału był jedynym człowiekiem w policji, wobec którego czuł dług wdzięczności. To Hagen osobiście wyciągnął Antona na suchy ląd po Sprawie. To on zadzwonił do komendanta w Drammen i oświadczył, że Antona ukarano zbyt surowo, a jeśli w Drammen nie potrzebują jego doświadczenia, to bardzo przyda się w Oslo. I tak też się stało. Anton pracował w Dyżurze Kryminalnym na Grønland, ale dalej mieszkał w Drammen, bo taki warunek postawiła Laura. A kiedy teraz zjechał windą do biura na drugim piętrze, poczuł, że idąc, wybija się sprężyściej, trzyma się bardziej prosto i nawet lekko się uśmiecha. I czuł też – naprawdę – że to może być początek czegoś dobrego. Powinien kupić kwiaty dla… Zastanowił się. Dla Laury.

      Katrine, wstukując numer telefonu, wyglądała przez okno. Jej mieszkanie było położone na tak zwanym wysokim parterze. Dostatecznie wysoko, by nie musiała oglądać ludzi przechodzących chodnikiem СКАЧАТЬ