Название: Czarna księga
Автор: Orhan Pamuk
Издательство: PDW
Жанр: Современная зарубежная литература
isbn: 9788308057902
isbn:
Zaparzył świeżą herbatę, wyjął z pudeł kilka numerów czasopisma i zdjął z półek parę książek, które miały być przydatne w opowieści; położył je wszystkie na stole.
— To było sześć lat temu — zaczął opowiadać. — Pewnego sobotniego popołudnia przeglądałem ostatni numer „Walki Ludu”, jednego z czasopism (w sumie było tego wówczas raptem trzy tytuły, śmiertelnie ze sobą skłócone) wydawanych przez zwolenników drogi, którą podążali Albańska Partia Pracy i jej wódz, Enver Hodża, gdy moją uwagę przyciągnął pewien artykuł, opatrzony zdjęciem; była w nim mowa o uroczystości przyjęcia nowych członków. Dziwne wydało mi się nie to, że w kraju, w którym jakakolwiek działalność komunistyczna jest zakazana, urządza się marksistowską imprezę z recytacją zaangażowanych wierszy przy akompaniamencie sazu — organy każdej, choćby najmniejszej lewicowej organizacji publikowały w każdym numerze podobne materiały (mimo związanego z tym ryzyka), by pokazać, że się rozrastają. Zaciekawiło mnie natomiast, że w podpisie pod czarno-białym zdjęciem, przedstawiającym artystów recytujących wiersze w sali obwieszonej plakatami z podobiznami Envera Hodży i Mao oraz słuchający ich tłum, palący papierosy z takim namaszczeniem, jakby chodziło o jakąś świętą misję, wspomniano o dwunastu31 filarach znajdujących się w tym pomieszczeniu. Co jeszcze dziwniejsze, osoby wstępujące do organizacji przyjmowały jako pseudonimy imiona typowe dla alewitów32: Ali, Hüseyin, Hasan, a jak później odkryłem, również imiona znanych derwiszów z bractwa bektaszytów33. Gdybym nie wiedział, jak silna była niegdyś pozycja tego bractwa w Albanii, ów niezwykły fakt nie wzbudziłby zapewne mojego zainteresowania, ale ponieważ byłem tego świadomy, postanowiłem dokładniej zbadać sprawę; przez cztery lata bezustannie czytałem wszystko o bektaszytach, janczarach, hurufitach34 oraz albańskich komunistach i odkryłem spisek liczący sto pięćdziesiąt lat. Znasz to przecież — dodał Saim, po czym zaczął opowieść o siedmiuset pięćdziesięciu latach historii bektaszytów, od samego początku, od Hacıego Bektaşa Velego. Wspomniał o alewickich, sufickich i szamanistycznych korzeniach tego bractwa, o jego związku z powstaniem i rozkwitem imperium osmańskiego, o długich tradycjach rewolt i buntów korpusu janczarów, bastionu bektaszyzmu. Jeśli uświadomić sobie, że każdy janczar był jednocześnie bektaszytą, natychmiast staje się jasne, jak ogromny wpływ wywarła ta tajemnicza organizacja na dzieje Stambułu. Pierwsze wygnanie bektaszytów z miasta miało związek z janczarami: w 1826 roku sułtan Mahmut II rozkazał ostrzelać z armat koszary korpusu35, który sprzeciwiał się modernizacji armii na wzór zachodni; tekke bektaszytów, zapewniających duchowe wsparcie buntownikom, zostały zamknięte, co do jednego, a starszyzna bractwa musiała opuścić Stambuł.
Dwadzieścia lat po tym pierwszym zejściu do podziemia bektaszyci powrócili do stolicy jako nakszybendyci36. Do czasu gdy Atatürk zakazał działalności wszelkich tarikatów37, przez osiemdziesiąt lat występowali pod tym nowym mianem, lecz we własnym gronie pozostali bektaszytami i jeszcze głębiej ukrywali swoje tajemnice.
Na rycinie (bliższej wyobrażeniom rytownika niż rzeczywistości) w leżącej na stole angielskiej książce podróżniczej Galip próbował doliczyć się dwunastu filarów.
— Trzeci powrót bektaszytów do Stambułu — kontynuował opowieść Saim — nastąpił pięćdziesiąt lat po proklamacji republiki. Wtedy zwali się nakszybendytami, teraz marksistami-leninistami… — Zamilkł na chwilę, po czym zaczął wyliczać przykłady znalezione w czasopismach, broszurach, książkach i wycinkach prasowych, na zdjęciach i rycinach. To samo, co miało miejsce w bractwach, opisywano, stosowano i praktykowano także w organizacjach politycznych: ceremonie przyjęcia nowych członków, pełne wyrzeczeń okresy próby, cierpienia, które musieli znosić, kult świętych, czyli towarzyszy poległych w imię bractwa albo partii, sposoby wyrażania kultu, specjalne znaczenie nadawane słowu „droga”, wspólne powtarzanie wybranych słów dla wzmocnienia ducha jedności i wspólnoty, głośne recytacje podobne do litanii, rozpoznawanie współtowarzyszy po kształcie bród, wąsów, a nawet tylko po spojrzeniach, grę na sazie podczas spotkań, te same rymy i metra w deklamowanych wierszach oraz wiele innych. — Co najważniejsze — powiedział Saim — nawet jeśli to tylko zbieg okoliczności, jeśli Bóg, podsuwając mi te dokumenty, jedynie okrutnie sobie ze mnie zażartował, tylko ślepiec nie dostrzegłby, że gry słowami i ukrytymi znaczeniami liter, które bektaszyci przejęli od hurufitów, powtarzają się, i to w sposób nie budzący żadnych wątpliwości, w pisemkach wydawanych obecnie przez lewicowe ugrupowania.
Zapadła cisza, w której słychać było jedynie dochodzące z oddali gwizdki stróżów; po chwili Saim powoli, jakby recytował modlitwę, zaczął czytać Galipowi teksty i wyłuszczać to, co odkrył: tajne znaczenia zwyczajnych na pozór słów i zdań.
Późno w nocy, gdy znajdujący się już w stanie pomiędzy jawą a snem Galip zaczął śnić o Rüyi i dryfować wśród wspomnień o minionych szczęśliwych dniach, Saim przystąpił do objaśniania sedna sprawy, tego, co nazywał „najbardziej wstrząsającym jej elementem”. Nie, młodzi ludzie wstępujący do politycznej organizacji nie zdawali sobie sprawy, że stają się bektaszytami; nie, ogromna większość członków, może poza trzema, czterema osobami, nie wiedziała, że przedstawiciele kierownictwa partii średniego szczebla zawarli tajne porozumienie z kilkoma szejchami z Albanii; nie, tym gotowym do poświęceń entuzjastom, którzy po wstąpieniu do organizacji wywrócili do góry nogami całe swoje życie i zmienili nawet codzienne przyzwyczajenia, przez myśl nie przeszło, że ich zdjęcia zrobione podczas uroczystości, spotkań, wspólnych posiłków i manifestacji są oglądane przez albańskich derwiszy, starszych bractwa, uważających ich za członków tarikatu.
— Najpierw, o naiwności, pomyślałem, że natrafiłem na ślad niesłychanego spisku, wielkiej tajemnicy, i współczułem tym młodym ludziom, oszukiwanym w tak perfidny sposób — powiedział Saim. — Emocje targały mną do tego stopnia, że po raz pierwszy od piętnastu lat postanowiłem napisać i opublikować artykuł o swoim odkryciu, zawierający wszystkie szczegóły i dowody, lecz niemal natychmiast zrezygnowałem z tego pomysłu. — Poczekał, aż ucichnie podobny do jęku dźwięk, dobiegający z tankowca przepływającego przez Bosfor i wprawiający w delikatne drżenie szyby w oknach całego miasta, po czym mówił dalej: — Wiedziałem przecież, że udowodnienie, iż nasze życie jest snem śnionym przez kogoś innego, niczego nie zmieni.
Potem opowiedział Galipowi historię plemienia Zeriban, które wywędrowało w odległe, górzyste rejony Anatolii Wschodniej i tam przez dwieście lat szykowało się do wyruszenia na górę Kaf. Cóż zmieniłoby ujawnienie, że idea tej nigdy nie zrealizowanej podróży została zaczerpnięta z pewnego sennika sprzed trzystu dwudziestu lat albo że szejchowie, którzy z pokolenia na pokolenie skrywali ten fakt, z góry dogadali się z Osmanami, by wyprawa nigdy nie doszła do skutku? Czy ma sens wyjaśnianie żołnierzom, zapełniającym w niedzielne popołudnia sale kin anatolijskich prowincjonalnych miasteczek, że rebelianci i chrześcijańscy duchowni, którzy w historycznych filmach podają zatruty napój dzielnym tureckim wojownikom, są tylko aktorami, w prawdziwym życiu skromnymi muzułmanami, czy prowadzi to do czegoś oprócz pozbawienia tych ludzi ich jedynej rozrywki — rozkoszowania się gniewem? Gdy nad ranem Galip przysnął na kanapie, Saim stwierdził, że starzy szejchowie bektaszytów, którzy w Albanii, w pustej sali białego kolonialnego hotelu z początków wieku, w scenerii jak ze snu, spotykali się z partyjnymi przywódcami i ze łzami w oczach oglądali pokazywane im fotografie młodych ludzi, również nie wiedzieli, że podczas СКАЧАТЬ