Czarna księga. Orhan Pamuk
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Czarna księga - Orhan Pamuk страница 29

Название: Czarna księga

Автор: Orhan Pamuk

Издательство: PDW

Жанр: Современная зарубежная литература

Серия:

isbn: 9788308057902

isbn:

СКАЧАТЬ poszukiwania i natrafił na kilka obiecujących poszlak: tak, oskarżany o śmierć staruszki Mehmet Yilmaz być może nadal żył, ale kręcił się po mieście niczym duch, jednak nie — jak przypuszczali — pod przybranymi nazwiskami Ahmet Kaçar albo Haldun Kara, lecz pod pseudonimem, który nawet nie przypominał pseudonimu: Muammer Ergener. Napotkawszy to imię i nazwisko w piśmie głoszącym „poglądy opozycyjne”, Saim bynajmniej się nie zdziwił; zaskoczyło go coś innego: w tymże czasopiśmie osoba podpisana jako Salih Gölbaşı w ostry sposób skrytykowała dwa felietony Celâla, pisząc w stylu, jakim zwykł się posługiwać były mąż Rüyi i popełniając te same błędy ortograficzne, co on. Zauważywszy, że ten „pseudonim” rymuje się z imieniem i nazwiskiem byłego męża Rüyi i składa się z tych samych spółgłosek, a ponadto pojawia się w pisemku oświatowym „Godzina Trudu” jako nazwisko redaktora naczelnego, Saim wyszukał adres redakcji mieszczącej się poza centrum miasta, w Sinanpaşy, dzielnicy Bakırköyu: rejon Güntepe, ulica Refeta Beya numer 13.

      Odłożywszy słuchawkę, Galip odszukał w przewodniku mapę Güntepe i zdumiał się; nie było to jednak zdumienie, które odmieniłoby go od stóp do głów, tak jak tego pragnął. Okazało się, że rejon obejmuje jałowe wzgórze, na którym niegdyś wznosiło się parę biedadomów — do jednego z nich dwanaście lat wcześniej, tuż po ślubie, Rüya wprowadziła się z pierwszym mężem, by prowadzić „badania” wśród mieszkających tam robotników. Obecnie, jak wynikało z mapy, poprowadzono tamtędy sieć ulic noszących nazwiska bohaterów wojny wyzwoleńczej. Na skraju planu można było dostrzec zaznaczony na zielono park i minaret symbolizujący meczet oraz placyk z małym kwadracikiem pośrodku — zapewne pomnikiem Atatürka. Było to ostatnie miejsce, jakie w marzeniach mogłoby przyjść na myśl Galipowi.

      Kolejny raz zadzwonił do redakcji „Milliyetu” i usłyszawszy znowu, że Celâl „jeszcze nie przyszedł”, wybrał numer İskendera. Poinformował go, że skontaktował się z kuzynem i powiedział mu o angielskich filmowcach, że Celâl nie ma nic przeciwko temu, by się z nimi spotkać, ale obecnie jest bardzo zajęty. Gdy to mówił, słyszał w tle płacz małej dziewczynki. İskender był pewien, że Anglicy, którzy mieli pozostać w mieście jeszcze co najmniej sześć dni, poczekają — tyle dobrego nasłuchali się o Celâlu; Galip, jeśli ma ochotę, może sam do nich zadzwonić, mieszkają w hotelu Pera Palas51.

      Wyszedł z kancelarii, zostawiwszy przed drzwiami tacę z naczyniami. Schodząc w dół wzgórza, zauważył, że niebo ma niezwykły, zgaszony odcień, jakiego nigdy wcześniej nie widział. Jakby miał zacząć padać śnieg o barwie popiołu, co ludzie — tłumnie wypełniający w sobotę ulice — i tak uznają za coś zwyczajnego. Już teraz, jakby chcieli się z tym oswoić, szli, patrząc na zabłocone chodniki. Poczuł, że paczka z powieściami kryminalnymi, którą niósł pod pachą, napawa go spokojem. Jakby za sprawą tego rodzaju powieści — pisanych w odległych, zaczarowanych krainach i tłumaczonych „na nasze” przez sfrustrowane panie domu, wciąż pełne żalu, że nie ukończyły liceum z wykładowym językiem obcym — każdy mógł prowadzić codzienne życie, jakby tylko dzięki nim mogli, jak co dzień, żyć i oddychać handlarze w zszarzałych ubraniach, napełniający po bramach zapalniczki, zgarbieni osobnicy przypominający wyblakłe sztuki odzieży i milczący pasażerowie na przystanku dolmuszy.

      Przejechawszy autobusem z Eminönü do Harbiye, Galip dostrzegł tłum przed kinem Konak. O 14.45 zaczynał się sobotni seans popołudniowy. Dwadzieścia pięć lat wcześniej Galip wraz z Rüyą oraz kilkoma kolegami i koleżankami z liceum, w tłumie ubranych w podobne płaszcze pryszczatych uczniaków, schodził po schodach wysypanych trocinami — tak samo jak teraz — i patrząc na oświetlone małymi lampkami fotosy filmów zapowiadanych na przyszły tydzień, w cierpliwym milczeniu starał się zaobserwować, z kim rozmawia Rüya. Poprzedni seans wydawał się nie mieć końca; drzwi do sali kinowej wciąż były zamknięte, chwila, w której oboje zasiądą obok siebie, a światła zgasną, nie nadchodziła.

      Kiedy się okazało, że są jeszcze bilety na 14.45, Galipa ogarnęło uczucie wolności. W sali, nie przewietrzonej po poprzednim seansie, było gorąco i duszno. Światła zgasły, zaczęły się reklamy — i Galip zrozumiał, że zaraz zaśnie.

      Gdy się ocknął i wyprostował w fotelu, na ekranie widać było piękną kobietę, piękną, ale bardzo smutną. Potem pojawiła się rzeka, szeroka i spokojna, za nią — otoczona zielenią amerykańska farma. Smutna, piękna dziewczyna rozmawiała z mężczyzną w średnim wieku, którego Galip nie widział dotąd w żadnym filmie. Na podstawie ich słów, a także powolnych, spokojnych ruchów i wyrazu twarzy Galip mógł przypuszczać, że wiodą ciężkie życie pełne trosk. Nie, nie przypuszczał — był pewien. Życie pełne jest bólu, zmartwień i zgryzot, z których jedna się kończy, a druga zaraz zaczyna; ledwie przyzwyczaisz się do jednej, a już pojawia się druga i sprawia, że twoja twarz, naznaczona cierpieniem, staje się podobna do twarzy innych ludzi. I choć pojawiają się nagle, wiemy, że nadejdą, możemy się więc przygotować; mimo to, gdy spadają na nas niczym nocny koszmar, ogarnia nas uczucie samotności, samotności nieuniknionej i beznadziejnej, lecz nam wciąż się wydaje, że możemy być szczęśliwi, jeśli tylko podzielimy ją z innymi. Przez moment Galip czuł, że jego własny smutek i smutek kobiety na ekranie są jednym — i że tak naprawdę nie ma smutku, jest za to ich wspólny, swojski świat, od którego nie można wiele oczekiwać, ale też nie można się nim mocno rozczarować, w którym sens i bezsens są ograniczone, pociągające ze względu na swą skromność. Gdy w dalszej części filmu kobieta nabierała wody ze studni, jeździła starą furgonetką marki Ford, utulała do snu trzymane w objęciach dziecko i kładła je w łóżeczku, Galipowi wydawała się tak bliska, jakby na ekranie oglądał samego siebie. Miał ochotę ją objąć, przytulić; lecz to nie jej uroda i naturalność ani wrażenie, że w tej kobiecie jest coś z niego, budziły w nim takie pragnienie, ale głęboka wiara, że oboje żyją w tym samym świecie — gdyby mógł objąć tę szczupłą szatynkę, podzieliłaby jego przekonanie. Miał poczucie, że jest jedynym widzem, że tylko on ogląda sceny rozgrywające się przed jego oczami. Wkrótce jednak w spalonym słońcem miasteczku, przez które wiodła szeroka asfaltowa droga, wybuchła walka i akcja stała się szybsza, ruchliwsza, mocniejsza, bardziej męska; Galip poczuł wtedy, że znika łącząca ich więź. Słowa w napisach pchały się do oczu, wyczuwał ruchy tłumu widzów wypełniającego po brzegi salę. Wstał i wyszedł; we wczesnym zmierzchu, w powoli padającym śniegu ruszył do domu.

      Leżąc pod niebieską kołdrą w romby, między snem a jawą, uświadomił sobie, że zostawił w kinie kryminały, które kupił dla Rüyi.

      Конец ознакомительного фрагмента.

      Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

      Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.

      Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.

/9j/4AAQSkZJRgABAQAAAQABAAD//gA7Q1JFQVR СКАЧАТЬ