Mister. E L James
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Mister - E L James страница 27

Название: Mister

Автор: E L James

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-8110-940-6

isbn:

СКАЧАТЬ kierunku. Być może naprawdę leży mu na sercu los i pomyślność dóbr hrabiów Trevethick. Pracownicy majątków wiedzą już, że nie jestem ich wrogiem i że nie zamierzam wprowadzać radykalnych zmian. Odkryłem, że jestem gorliwym wyznawcą zasady „jeśli coś działa, to tego nie naprawiaj”. Uśmiecham się z żalem… Póki co jestem też zbyt leniwy, żeby zmienić podejście, ale prawda jest taka, że pod nadzorem i mądrym zarządem Kita majątki Trevelyanów rozkwitały. A ja mam nadzieję, że będę potrafił podtrzymać ten stan.

      Zmęczyłem się byciem optymistycznym, wspierającym i nieustannie gotowym do wysłuchania każdego przez te ostatnie kilka dni. Nie jestem przyzwyczajony do emanowania taką pozytywną energią. Tutaj i w Angwin w Oxfordshire poznałem mnóstwo ludzi, którzy pracują w tych majątkach, a ja nigdy dotąd ich nie spotkałem. Przyjeżdżaliśmy do obydwu rezydencji, odkąd byłem dzieckiem, ale nigdy nie miałem najmniejszego pojęcia, ilu ludzi w nich pracuje. Te wszystkie spotkania mnie wyczerpały. Rozmowy, słuchanie, zapewnienia, uśmiechy – zwłaszcza że wcale nie mam ochoty się do nikogo szczerzyć.

      Patrzę na ścieżkę, która prowadzi ku morzu, i myślę o tym, jak razem z Kitem jako mali chłopcy ścigaliśmy się, kto pierwszy dotrze na łagodną, piaszczystą plażę w dole. Kit zawsze wygrywał… Zawsze. Ale był ode mnie o cztery lata starszy. A potem, pod koniec sierpnia, wyposażeni w miski, wiadra i wszelkiego rodzaju pojemniki, we troje zbieraliśmy jeżyny z krzewów okalających ścieżkę, a nasza kucharka Jessie robiła na kolację jeżyny i jabłka pod kruszonką, ulubiony deser Kita.

      Kit. Kit. Kit.

      To zawsze był Kit.

      Dziedzic. A nie Rezerwowy.

      Cholera.

      Dlaczego pędziłeś po oblodzonych uliczkach w mroźną noc?

      Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?

      A teraz leży pod zimną, ciężką płytą w rodzinnej krypcie Trevelyanów.

      Żal ściska mi gardło.

      Kit.

      Dość.

      Gwiżdżę na psy myśliwskie Kita. Na mój sygnał Jensen i Healey, dwa setery irlandzkie, zawracają ze ścieżki, na której się bawiły, i biegną ku mnie w podskokach. Imiona mają po samochodach. Kit miał obsesję na punkcie aut, zwłaszcza tych szybkich. Już jako dziecko potrafił rozebrać silnik na części i błyskawicznie złożyć go z powrotem.

      Naprawdę był wszechstronny.

      Psy skaczą na mnie, a ja czochram dwie pary uszu. Mieszkają w Tresyllian Hall w majątku Trevethick, a zajmuje się nimi Danny, gospodyni Kita. Nie. Moja gospodyni, na litość boską. Rozważałem zabranie ich do Londynu, ale moje mieszkanie to nie najlepsze miejsce dla dwóch pracujących psów przyzwyczajonych do przemierzania kornwalijskich krajobrazów i dreszczyku polowań. Kit je uwielbiał, choć słabo się spisywały jako psy myśliwskie. A polować też uwielbiał.

      Marszczę z niesmakiem nos. Polowania to dobry interes, który sprawia, że nasze domki wakacyjne są wynajmowane przez cały rok: bankierzy i menedżerowie funduszy hedgingowych szukają emocji w czasie sezonu myśliwskiego, a bogaci surferzy całymi rodzinami zjeżdżają tu od wiosny do jesieni. Surfing lubię. Strzelanie do rzutków też. Ojciec nauczył mnie strzelać, ale nie zostałem fanem zabijania bezbronnych ptaków. Mój ojciec, podobnie jak brat, uwielbiali to zajęcie. A ja nie mogę zapominać, że to dzięki polowaniom posiadłość przynosi zyski.

      Stawiam kołnierz, wsuwam ręce głębiej do kieszeni płaszcza i ruszam w drogę powrotną do rezydencji. Brnę po mokrej trawie niespokojny i przygnębiony, a psy biegną tuż za mną.

      Chcę być z powrotem w Londynie.

      Chcę być z powrotem blisko niej.

      Cały czas wracam myślami do mojej słodkiej sprzątaczki, do jej ciemnych oczu, pięknej twarzy i niezwykłego talentu muzycznego.

      Piątek, zobaczę ją w piątek, jeśli tylko całkiem jej nie odstraszyłem.

      ALESSIA STRZEPUJE Z PARASOLA płatki śniegu, który rozpadał się gwałtownie, gdy szła do apartamentu pana. Nie spodziewa się, żeby był w domu – w zeszłym tygodniu zostawił jej pieniądze także za dzisiaj. Ale i tak ma na to nadzieję. Tęskniła za jego niepokojącą obecnością. Tęskniła za jego uśmiechem. Cały czas o nim myślała.

      Nabiera głęboko powietrza i otwiera drzwi. Cisza, która ją wita, niemal zwala z nóg.

      Alarm się nie włącza.

      On tu jest.

      Wrócił.

      Wcześniej.

      Leżąca w korytarzu skórzana torba podróżna również świadczy o jego obecności, podobnie jak ślady błota na podłodze. Serce zaczyna jej bić w zawrotnym tempie. Jest podekscytowana. Znowu go zobaczy.

      Ostrożnie wkłada parasol do stojaka przy drzwiach, żeby się nie przewrócił i nie obudził pana, jeśli śpi. Pożyczyła go w poniedziałek wieczorem. Nie zapytała pana o pozwolenie, ale uznała, że nie będzie miał nic przeciwko. Dzięki parasolowi nie zmokła w marznącym deszczu, kiedy wracała do domu.

      Do domu?

      Tak… Dom Magdy jest teraz jej domem. A nie Kukës. Stara się nie myśleć o dawnym domu.

      Zdejmuje buty i na palcach przechodzi korytarzem przez kuchnię aż do pralni. Zakłada tenisówki i fartuch, wiąże chustkę na głowie i zastanawia się, od czego zacząć sprzątanie. Pana nie było od piątku, więc w mieszkaniu jest czysto. Nie ma prania ani prasowania, a w garderobie wreszcie panuje porządek, chociaż jest w niej za dużo rzeczy. Kuchnia jest w tak idealnym stanie, w jakim zostawiła ją w poniedziałkowe popołudnie, niczego tu nie tknięto. Musi pozmywać podłogę w korytarzu, ale najpierw zetrze kurz z półek z płytami, a potem umyje okna w salonie. Szklana ściana balkonu wychodzi na Tamizę i znajdujący się po drugiej stronie Battersea Park. Alessia bierze płyn do mycia okien i ściereczkę z szafki i przechodzi do salonu.

      Gwałtownie się zatrzymuje.

      Mister tu jest. Półleży na narożnej kanapie. Ma zamknięte oczy, rozchylone usta i zmierzwione, nastroszone włosy. Jest kompletnie ubrany, ma na sobie nawet płaszcz, choć rozpięty. Pod spodem widać sweter i dżinsy. Stopy w brudnych butach opierają się o dywan. W jasnym świetle, które wpada przez szklaną ścianę, Alessia dostrzega ślady zaschniętego błota prowadzące aż od drzwi. Mówią jej wszystko, co trzeba.

      Wpatruje się w niego jak urzeczona i podchodzi bliżej, pochłaniając go wzrokiem. Pan ma odprężoną, ale nieco pobladłą twarz i policzki porośnięte krótkim zarostem, a jego pełne wargi drżą leciutko przy każdym oddechu. Wygląda młodziej i gdy śpi, już nie wydaje się taki niedostępny. Gdyby miała śmiałość, mogłaby sięgnąć dłonią i pogładzić zarost na jego żuchwie. Byłby miękki czy kłujący? Uśmiecha się na myśl o własnej głupocie. Nie jest na tyle odważna i choć to kusząca myśl, nie chciałaby go obudzić i znów rozgniewać.

      Najbardziej СКАЧАТЬ